Podglądając przez ramię, czyli jacy możemy być

Gdy wychodzę na balkon trzeciego piętra, aby zaczerpnąć świeżego powietrza z papierosem w ręce, z balkonu trzeciego piętra widzę pionowe rzędy innych balkonów i oddychając świeżym powietrzem mimo woli patrzę, co też się dzieje na balkonach pierwszego, drugiego...

Gdy wychodzę na balkon trzeciego piętra, aby zaczerpnąć świeżego powietrza z papierosem w ręce, z balkonu trzeciego piętra widzę pionowe rzędy innych balkonów i oddychając świeżym powietrzem mimo woli patrzę, co też się dzieje na balkonach pierwszego, drugiego...

Patrzę, to znaczy w tym wypadku podglądam, choć wolałbym napisać obserwuję, ale niestety podglądam i trochę wstyd się do tego przyznać. Podglądam z całą pewnością, a dowód na to jest taki, że gdy pewnego późnego wieczoru zadzwoniła znana mi redaktor i zadała to powalające na łopatki pytanie: "Co robisz?", odpowiedziałem: "Patrzę z balkonu, co robią ludzie z naprzeciwka", a znajoma redaktor na to: "Masz lornetkę?". Mam lornetkę, ale podglądanie ludzi z balkonu przez lornetkę to byłoby już podglądanie z premedytacją, byłoby wchodzeniem ludziom do łazienek, sypialni, kuchni... To byłoby zwyczajnie nieprzyzwoite i brzydkie. Ale ta sugestia znajomej redaktor dowodzi, że pokusy takowe kuszą i nie podejrzewałem, że znajomą redaktor także. A podglądanie jest czynem zaznaczmy także nieprzyjaznym, jest kradzieżą wiedzy. Nie można podglądać bez poczucia winy. Rekompensatą za ten nieprzyzwoity czyn ma być dla nas odkrycie czegoś, co będzie zaskakujące. Jeżeli podglądamy swoją żonę - posłużmy się takim przykładem - i widzimy, że w pocie czoła prasuje ona nasze koszule, robi się nam nieprzyjemnie z powodu naszej ciekawości; gdy natomiast przyłapiemy naszą żonę na flirtach z sąsiadem, wtedy dumnie wmawiamy sobie, iż nasza ciekawość do czegoś jednak doprowadziła.

Podglądam więc z balkonu trzeciego piętra, ale efekty zaglądania w okna sąsiadów z naprzeciwka nie są tak rewelacyjne, jak można by przypuszczać. Po prostu nie są rewelacyjne i, mimo braku rewelacji, moją uwagę przykuwają dwa okna, gdy oddycham świeżym powietrzem z papierosem w ręku. Na parterze mieszka człowiek młody o wadze co najmniej dwukrotnie większej niż moja, mieszka z rodziną i on jest głową tej rodziny, choć właściwie głową tej rodziny jest telewizor. Młody ów człowiek kładzie się bowiem każdego dnia przed telewizorem w ogromnym fotelu, ubrany w skromne spodenki, kładzie się przy otwartych balkonowych drzwiach i trwa każdego dnia przed ekranem do godziny drugiej albo i późniejszej w nocy, nieprzyzwoicie drapiąc się po całym ciele, gdy na ekranie, tak myślę, wyświetlana jest scena pogrzebu, bijatyki, pocałunku. Jedynym wzruszeniem tego młodego człowieka jest intensywność drapania. Drugie okno wzbudzające moje zainteresowanie to okno balkonowe na pierwszym piętrze po lewej stronie od okna poprzedniego. W tym oknie też nie dzieje się nic interesującego, ale tylko na pierwszy rzut oka, w samej istocie rzeczy jest to bowiem niezwykle interesujące, bo w oknie tym widać kobietę, która siedzi na krześle i dziergając na drutach wpatruje się w telewizor. Każdego dnia po kilka godzin dzierga na drutach i ogląda telewizor. Inne okna są nie mniej interesujące, szczególnie że większość z nich pobłyskuje różnymi odcieniami błękitu w takt przemykających przez telewizyjne ekrany scen. Bywa, że budynek stojący naprzeciwko mego balkonu pulsuje jednakowym rytmem - wszyscy oglądają właśnie ten jeden, niepowtarzalny, jedyny program. Jaka to jedność rodzaju ludzkiego - ten sam rytm bicia serca, te same wzruszenia, westchnienia i ci sami ukochani aktorzy.

Czy telewizja jest zła? Czy rację mają ci, którzy oskarżają telewizję o wywieranie zgubnego wpływu moralnego? Mogą mieć rację, ale nie z tych powodów, które podają. Nie treść filmów - napady na banki czy zdrady małżeńskie - wyrządza szkodę, ale naturalistyczny charakter telewizyjnego przekazu. Zauważmy, w każdej sztuce narracyjnej przedstawienie czynności zajmuje mniej czasu niż zajęłoby w rzeczywistości. Jednak w przypadku powieści czy opowiadania konwencje artystyczne są tak oczywiste, że trudno opisane w nich przypadki pomylić z realnym życiem. Nieraz czytaliśmy, jak mężczyzna zaleca się do kobiety i czytaliśmy o tym piętnaście minut, choć doskonale wiedzieliśmy, że zaloty te w rzeczywistości trwały znacznie, znacznie dłużej. W przypadku telewizji, coś w rodzaju absolutnego naturalizmu powoduje, że widzowi wydaje się, iż zaloty trwają w rzeczywistości dokładnie tyle ile na ekranie, czyli siedem minut. Czy ma to znaczenie dla naszego życia? Niektórzy z nas są smakoszami, inni łakomczuchami, lecz większość spożywa swoje marzenia z ekranu nie przygotowane, łyka je całymi kawałkami, bez zastanowienia i nie czując smaku. Takie, myślę, ma to znaczenie dla naszego życia. Podglądać, jeśli już, też trzeba ze smakiem. Tak to widzę z wysokości balkonu trzeciego piętra.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200