Po co nam praca?

Wydawałoby się, że w dzisiejszym świecie niewiele rzeczy może nas zaskoczyć. Nie znaczy to jednak, że tak dobrze potrafimy przewidywać, lecz że nasza świadomość gotowa jest przyjąć niemal wszystko - od wieści i skojarzeń drastycznie tragicznych, po wzbudzającą wzruszenie ramion totalną bzdurę.

Wydawałoby się, że w dzisiejszym świecie niewiele rzeczy może nas zaskoczyć. Nie znaczy to jednak, że tak dobrze potrafimy przewidywać, lecz że nasza świadomość gotowa jest przyjąć niemal wszystko - od wieści i skojarzeń drastycznie tragicznych, po wzbudzającą wzruszenie ramion totalną bzdurę.

Gdzieś w środku między tymi skrajnościami mieści się zasłyszana przeze mnie niedawno opinia, że w cenie płaconej przez klienta, nie powinny być zawarte koszty nieobecności naszych ludzi w pracy, bez względu na to, czy jest to urlop czy bumelka. Można i tak to postrzegać, ale jest przecież niezbyt chętnie dziś przywoływana kategoria kosztów społecznych, które ponosimy wszyscy, czy nam się to podoba, czy nie. Należą do niej również koszty takie, jak np. wynagrodzenie za urlop.

Skala jednak czasu jaki całe społeczności w różnych krajach przeznaczają w pracę różni się dość istotnie. Wystarczy porównać podejście południowców z ich "maniana", z niemieckim przysłowiem o leniach, odkładających wszystko na później ("Morgen, morgen, nur nicht heute..."). W tygodniu, w którym piszę ten tekst, ruszyła wielka maszyneria związana z premierą kolejnej części filmu Gwiezdne wojny. Filmu, którego poprzednich części nie widziałem i pewnie nie obejrzę i tej najnowszej, bo jakoś za tym gatunkiem nie przepadam.

Nie sposób jednak uciec od związanego z nim poruszenia w telewizji, radiu, prasie i Internecie, które samo w sobie jest nawet interesujące. Na arenie brytyjskiej wydarzenie to wyciszyło nawet na chwilę sprawę przejęcia ich kolejnej perły w koronie, czyli najdroższego klubu piłkarskiego świata - Manchester United, przez jakiegoś Amerykanina, o którym złośliwcy powiadają, że w życiu nie był na meczu piłki nożnej i nie bardzo rozumie, o co w tej grze chodzi. Myślę, że człowiek ten jednak dobrze rozumie związany z tym biznes i tylko tak na to patrzy. Równie dobra byłaby jakaś dochodowa fabryka, gdyby akurat była do kupienia.

Ale wracając do wspomnianego filmu - wchodzi on na ekrany niemal jednocześnie w 100 krajach, dokąd dostarczono blisko 20 tysięcy jego kopii. Do końca pierwszego, niepełnego przecież, tygodnia obecności na ekranach oczekuje się 100 mln dolarów za bilety (wszystkie poprzednie części przyniosły dotąd łącznie 3,8 mld.).

Ponieważ w Zjednoczonym Królestwie i USA pierwsza projekcja rozpoczynała się minutę po północy, ludzie brali dzień urlopu na stanie w kolejce po bilety, a niektórzy i drugi, by odespać nocną projekcję. Fakt ten zaś skłonił jakąś amerykańską firmę konsultingową do wyliczenia, że przedsiębiorcy stracą tam przez to dobrze ponad 600 mln dolarów.

I w tej - rzekomej? - stracie cały problem, chyba, że podziela się opinię przytoczoną tu na początku. Każdy bierze przecież własny, należny urlop, czy też to wolne jakoś odpracuje.

I tu, jak bumerang wraca nam stara kwestia - czy informatyka, podobnie jak kiedyś para, a potem elektryczność, spowoduje, że będziemy krócej pracować z tym samym efektem, czy też że będziemy pracować jak dotąd, a większe z tego korzyści ominą nas szerokim łukiem i trafią tam, gdzie i tak jest ich nadto. Bo - gdyby próbować sprowadzić sprawę do totalnego absurdu i kazać ludziom żyć i mieszkać w miejscu pracy (od czego nie tak odległy znowu był XIX-wieczny kapitalizm), dzieląc czas między pracę a niezbędny tylko odpoczynek, to któż by chodził do kina, któż jeździł samochodami, a większość tego, co w miejscu pracy się wytwarza, i tak byłaby całkowicie zbyteczna, bo służy przecież zaspokajaniu potrzeb czasu wolnego. Ogólnie jednak biorąc - i czasu pracy, i czasu wolnego mamy w nadmiarze. Tylko, że jedni tego, inni tego drugiego.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200