Planeta Internetu

Zerknąwszy na tytuł felietonu, nietrudno nie skojarzyć go z Galaktyką Internetu Manuela Castellsa - książką, która zagościła na naszych półkach w tym roku. W jej podtytule czytamy: Refleksje nad Internetem, biznesem i społeczeństwem.

Zerknąwszy na tytuł felietonu, nietrudno nie skojarzyć go z Galaktyką Internetu Manuela Castellsa - książką, która zagościła na naszych półkach w tym roku. W jej podtytule czytamy: Refleksje nad Internetem, biznesem i społeczeństwem.

Ja też pozwolę sobie na refleksje, stąd sparafrazowałem tytuł, bo o ile Castells rozważa w szerokim pojęciu aspekty socjologiczne związane z tym medium, o tyle ja ograniczę się jedynie do małego zakątka, będącego jakimś zaściankiem, tak jak planeta jest ledwie zauważalnym punkcikiem galaktyki.

Do przemyśleń skłoniła mnie jak zwykle obserwacja z natury, a konkretniej pewne przypadki, które moim zdaniem w dobie takiej popularyzacji sieci ogólnoświatowej i jej dziesięcioletniego stażu intensywnego stosowania nie powinny się zdarzyć, a jeśli jednak mają miejsce, jest to niewątpliwie oznaką kompletnej ignorancji. Okazało się bowiem, że niektórzy ludzie różnie rozumieją Internet - a na pewno nie jako sieć wzajemnych połączeń, którym granice geograficzne, polityczne, kulturowe i wyznaniowe nie są straszne. Utożsamiają go praktycznie z czymś, co w zasadzie zaprzecza jego roli i zasadom, dzięki którym wzbił się na szczyty popularności. A więc widzą w nim jakąś organizację, może mafię, która sama prawa stanowi i często naigrawa się z praw spisanych na papierze, a obwieszczanych poprzez wszelkie monitory rządowe i branżowe, które dla tych ludzi mają znaczenie wyroczni, w przeciwieństwie do Internetu, w którym, jeśli nawet i to samo przeczytają, sygnowane przez ich zwierzchność, potraktują to z odrazą, jakby dziełem samego diabła było. Inni z kolei myślą sobie, że taki Internet, to jakaś przystawka do komputera personalnego - i jak to z przystawkami bywa, są one rozmaite, więc u każdego, w domowym zaciszu podłączonego do Internetu, co innego można znaleźć pod tym samym hasłem. Chcą tedy, aby im wyszukać informację, którą sami już w innym miejscu zetkniętym z Internetem znaleźli, ale poprzez swe skrzywione poglądy sądzą, że u kogoś na komputerze informacja ta będzie lepsza - pełniejsza i bardziej satysfakcjonująca. Niektórzy zaś, zniecierpliwieni żmudnością przeszukiwania zasobów informacyjnych, rezygnują ze swych zamiarów, skwitowawszy na koniec, że ktoś niegotowe tylko opracowania tam zamieszcza, wykpiwając się zlepkami haseł ogólnych, z którymi nie wiadomo co począć, a przygotować z tego gotowego referatu lub chociażby bardziej gęstego konspektu zupełnie nie sposób.

Tak też chodzą po tym świecie malkontenci, kreujący osobisty, subiektywny i skrzywiony obraz rzeczywistości, rozpowszechniający na prawo i lewo nieprawdziwe opinie, podważający zasadność istnienia rozproszonych zasobów informacyjnych. I niestety, są to ludzie - przynajmniej mnie takie przypadki spotkały - którzy powinni emanować aurą wiedzy ogólnej, bowiem oni kształtują w procesie edukacyjnym przyszłe pokolenia już od najmłodszych lat. Orbitują oni na swych wyizolowanych planetach pojęciowych, rozmijając się z faktami, ale te ich podróże grożą katastrofą nieporozumienia przy pierwszym lepszym kontakcie z prawdą. Na szczęście odsetek odpornych na wiedzę i kompletnie skołowaciałych umysłowo nauczycieli (bo o nich to właśnie) nie jest zbyt wielki i fakt, że akurat mnie było spotkać się z tego rodzaju przypadkami zaliczam w poczet mojego zwykłego pecha. Niemniej nie dziwię się, że wielu spośród przedstawicieli tej profesji ma problem z prestiżem, albowiem ich autorytet powinien przede wszystkim z wiedzy oraz osobowości wynikać.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200