Piętnaście razy więcej

W latach 70. pewną popularność zyskały w Polsce płatności za towary i usługi dokonywane czekami, a sklepy nie mogły odmówić ich przyjęcia. Ostatniej zapłaty tego rodzaju udało mi się dokonać na początku lat 90. - później już nikt nie chciał czeków przyjmować. Cofnęliśmy się przez to o jakieś dwadzieścia lat, z czego wyciągnąć miały nas karty płatnicze.

W latach 70. pewną popularność zyskały w Polsce płatności za towary i usługi dokonywane czekami, a sklepy nie mogły odmówić ich przyjęcia. Ostatniej zapłaty tego rodzaju udało mi się dokonać na początku lat 90. - później już nikt nie chciał czeków przyjmować. Cofnęliśmy się przez to o jakieś dwadzieścia lat, z czego wyciągnąć miały nas karty płatnicze.

Z chwilą otrzymania pierwszej karty podejmowałem próby jej stosowania, gdzie tylko to było możliwe. Pozwalało mi to potem opowiadać związane z tym historie, których treścią na ogół były - często zabawne - kłopoty. Nie zrażając się nimi, prowadziłem swoją - jak mi się zdawało - pionierską działalność...

Często opowiadałem o tym, jak niemal sparaliżowałem sprzedaż biletów na stacji Poznań Główny, chcąc zapłacić za bilet kartą. A było to tak: kiedyś na szybie jednej z kas (bodaj ostatnia po prawej stronie, patrząc od wejścia) na tejże stacji pojawiła się informacja, że "tu można płacić takimi to a takimi kartami". Postanowiłem spróbować, przezornie, na wszelki przypadek, mając wystarczającą ilość gotówki. "Moja" kasjerka długo i bezskutecznie próbowała wczytać dane z karty. Po jakimś czasie poprosiła o pomoc koleżankę z sąsiedniej kasy. Po chwili nie działały już trzy, teoretycznie czynne, kasy, każda z kilkunastoosobową kolejką. Gdy do trójki kasjerek dołączyła ich szefowa, kolejka za mną wrzała. W obawie przed linczem posłużyłem się gotówką, co z kolei wyprowadziło z równowagi "moją" kasjerkę: - To miał pan gotówkę, a nam kazał się męczyć z tym piekielnym urządzeniem...

Bardzo za to nieprzyjemne są - niestety częste - całkowicie nieuzasadnione odmowy autoryzacji. Pół biedy gdy tylko popatrzą na człowieka, jak na tego, któremu nie udała się próba wyłudzenia. Gorzej, gdy kwota jest duża i nie ma się przy sobie tyle gotówki, co też kilka razy mi się zdarzyło. Co jest charakterystyczne - problemy te dotykały mnie w kraju, a za granicą zawsze wszystko działało, nie wyłączając krajów, które niektórzy określają jako "egzotyczne".

Gdy w kolejce przed sobą widzę płacących kartami, którzy czekają aż płatność uzyska akceptację, nie mogę pozbyć się myśli, że gdyby wszyscy próbowali płacić w ten sposób, totalny paraliż supermarketów byłby więcej niż pewny.

Irytowały mnie zawsze prezentacje, w których do znudzenia, a to w formie tabeli, a to wykresu, pokazywano, o ile razy tańsze od okienka bankowego (pocztowego) są operacje bankomatowe, telefoniczne i internetowe. Z pewnością są one tańsze, ale nie można nie dostrzegać, że tkwi w tym również element przenoszenia części kosztów na klienta i ewentualnie na innych uczestników łańcucha związanych z tym czynności.

Świeżym tego dowodem są niedawne doniesienia prasowe o proteście organizacji zrzeszającej w Polsce niektóre duże sieci supermarketów. Organizacja ta twierdzi, że opłaty związane z płatnościami elektronicznymi, jakich żądają w Polsce banki i organizacje kartowe, są kilkakrotnie większe od żądanych przez banki zagraniczne. Co więcej, wysokość tych opłat powoduje, że są one piętnastokrotnie większe od kosztów, jakie pociągają za sobą płatności gotówkowe, wliczając w to liczenie, przechowywanie i specjalistyczny transport pieniędzy.

Zakładając, że dane te są nieco wygórowane, to i tak jest to bardzo, bardzo dużo. O wiele za dużo, jak na związane z tym korzyści. Wątpię jednak, czy pochód tak rozumianej "nowoczesności" ktokolwiek jest w stanie zatrzymać. Na końcu łańcucha zależności przecież i tak jest klient, który nie ma na kogo przerzucić wyższych cen, jakie przychodzi mu w związku z tym płacić.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200