Paszport w szufladzie

Przyjaciel z dawnych lat imieniem Błażej przysłał mi niedawno pocztą elektroniczną obrazek pociągu jadącego przez pustkowie. Wszystkie wagony, a nawet lokomotywa, obwieszone są ludźmi, ludzie stoją na stopniach, wystają z okien, jadą na dachach, obwieszają lokomotywę, stoją nawet na zderzakach wagonów. Podpis brzmi: polscy informatycy jadą do pracy w Niemczech.

Przyjaciel z dawnych lat imieniem Błażej przysłał mi niedawno pocztą elektroniczną obrazek pociągu jadącego przez pustkowie. Wszystkie wagony, a nawet lokomotywa, obwieszone są ludźmi, ludzie stoją na stopniach, wystają z okien, jadą na dachach, obwieszają lokomotywę, stoją nawet na zderzakach wagonów. Podpis brzmi: polscy informatycy jadą do pracy w Niemczech.

Inny kolega pyta mnie, kiedy mój adres będzie kończył się na .de albo .uk. Oba te kraje - Niemcy i Wlk. Brytania - ogłosiły bowiem, że chcą "importować" pracowników z Europy Środkowej i Wschodniej w celu uzupełnienia wakatów na swoim rynku pracy. Kanclerz Schr?der i premier Blair zapowiedzieli ułatwienia w uzyskiwaniu zezwoleń na pracę dla specjalistów z dziedziny informatyki i telekomunikacji.

Jasne jest, że oferta Niemców i Brytyjczyków jest szkodliwa dla perspektyw gospodarczych Polski. Z pewnością będą tacy, którzy pozytywnie odpowiedzą na oferty z tych krajów. Nastąpi odpływ wysoko kwalifikowanych kadr z i tak już gorzej wykształconych społeczeństw Polski, Węgier, Rumunii, Rosji, Litwy itp. Jak widać, Zachód ma gębę pełną frazesów o braterstwie i historycznej powinności wobec uboższych braci ze Wschodu, ale bez skrupułów wyciąga ręce po to, co kraje te mają najcenniejsze - mózgi.

Zresztą, patrząc bezstronnie, nie powinniśmy się dziwić. Nie można nikogo przywiązać do miejsca zamieszkania, a jeżeli specjalista będzie chciał wyjechać, to i tak wyjedzie. Nie do Niemiec, to do Ameryki albo do Australii, które też cierpią na niedobór specjalistów, a płacą lepiej.

Przeprowadziłem jednak krótką sondę wśród znajomych informatyków, czy wybierają się zobaczyć Londyn albo Berlin z bliska, a może nawet zostać tam na stałe. Odpowiedź była dość jednoznaczna: "A po co miałbym/miałabym tam jechać"? Być może mam szczęście obracać się wśród ludzi szczególnie konserwatywnych albo szczególnie zadowolonych ze swojej pracy, ale wszyscy bez specjalnego entuzjazmu podeszli do propozycji przeniesienia się na stałe lub na kilka lat do któregoś z krajów Europy Zachodniej.

Cóż to za kontrast w stosunku do tego, co obserwowałem jeszcze kilka lat temu! Za moich studenckich czasów prawie wszyscy w moim otoczeniu deklarowali chęć wyniesienia się z - jak to mówili - "tego kraju". A teraz kwitują lukratywne oferty z zagranicy zwykłym wzruszeniem ramion!

Myślę, że ta zmiana postawy to właśnie konsekwencja tych studenckich wyjazdów. Ja też miałem okazję rok pomieszkać w obcym kraju i wiem, jak to jest. Stranger w Wielkiej Brytanii i Ausl?nder w Niemczech są traktowani w sposób, mówiąc delikatnie, nieco inny niż krajowcy. Dość jasne jest dla mnie, że na importowanych specjalistów wcale nie czekają tam konfitury. Czekają stanowiska podrzędne i obowiązki, których miejscowi nie chcą wykonywać albo które są dla nich zbyt marnie opłacane. A - obserwuję to na co dzień - młodzież informatyczną mamy świetnie wykształconą i nieprzyzwoicie ambitną.

Przypuszczam więc, że lepsze dochody i perspektywa zdobycia zagranicznych doświadczeń nie wynagradzają im mozolnego przystosowywania się do nowego środowiska, życia w obcej kulturze, wreszcie wyrwania ze środowiska przyjaciół i rodziny.

Kanclerz Schr?der i premier Blair zapewne powitają w swoich krajach specjalistów także z Polski, ale nie tak wielu, jak by chcieli. Pociągi obwieszone informatykami, jak na wspomnianym obrazku, nie pojadą na Zachód, a przynajmniej nie z Polski. A adres internetowy mój i moich przyjaciół będzie się nadal kończył na .pl, a nie na .de ani .uk.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200