Pan tera, a pani potem

Muszę się Państwu przyznać, że jestem pantoflarzem. A raczej osobnikiem uzależnionym od opinii żony. W każdym razie staram się, aby przeczytała każdy felieton, nim wyślę go do redakcji CW. Przez długi okres małżeńska cenzura odbywała się w ten sposób, że gdy napisałem felieton, a zawsze piszę w sobotę rano, to budziłem żonę i kazałem jej czytać.

Muszę się Państwu przyznać, że jestem pantoflarzem. A raczej osobnikiem uzależnionym od opinii żony. W każdym razie staram się, aby przeczytała każdy felieton, nim wyślę go do redakcji CW. Przez długi okres małżeńska cenzura odbywała się w ten sposób, że gdy napisałem felieton, a zawsze piszę w sobotę rano, to budziłem żonę i kazałem jej czytać.

Ostatecznie, niech cenzor nie ma zbyt łatwego życia. Od roku, jak pewnie Państwo pamiętają, dzielą nas z żoną jakieś 5000 kilometrów oraz trzy strefy czasowe. Jasne jest, że budzenie o zarankach i domaganie się komentarzy byłoby okrucieństwem nie do przyjęcia. Wystarczy wysłać e-mailem te 3500 znaków i poczekać.

Niestety, po roku sobotnio-porannej diety felietonowej żona moja reaguje niczym pies Pawłowa, to znaczy nie ślini się na widok kolejnego felietonu, ale jak go nie dostanie, to natychmiast do mnie pisze z pretensjami podszytymi strachem, że coś się pewnie stało, skoro felietonu nie ma, a być powinien. Nie zawsze jednak udaje mi się coś napisać i robię to wtedy następnego dnia, przepraszając za lenistwo. W sobotę 25 października miałem proste wytłumaczenie: Pan tera. Wszyscy makowcy (których tą drogą serdecznie pozdrawiam) wiedzą oczywiście o czym myślę, natomiast użytkownikom beżowych blaszaków, czy to przeszklonych, czy też zapingwinionych, śpieszę donieść, że piątek przed wspomnianą wyżej sobotą był dniem wprowadzenia nowej wersji systemu Mac OS X 10.3 .

Rok temu pozwoliłem sobie opisać misterium nocnych spotkań makowców przy okazji pojawienia się poprzedniej wersji o nazwie kodowej Jaguar. Trzeba przyznać, że firma Apple wyciągnęła wnioski i tegoroczne święto zmieniono z makowej pasterki na zwykłe, choć także koncelebrowane roraty o godzinie 8.00. Zabawa była przednia, bo sklep Apple najbliższy mego miejsca zamieszkania mieści się w dużym centrum handlowym i kolejka kilkuset osób ustawiająca się na godzinę przed właściwą chwilą była najlepszą możliwą akcją reklamową, i to w dodatku darmową. Mówiąc krótko, wszyscy kupujący coś w centrum oglądali nas niczym stwory z innej galaktyki i oczywiście dopytywali się, co też tutaj rzucą. Widać było, że Amerykanie nie są doświadczeni przez system realnego socjalizmu i zupełnie nie rozumieją, że jak stoi kolejka, to trzeba w niej zająć miejsce. Bez pytania.

Ustawieni już w kolejce byli jednak wyjątkowo zdyscyplinowani: ochrona centrum kazała nam zostawiać wolne miejsce przed drzwiami innych sklepów, mówiąc, kto ma już przejść dalej, a kto pozostać na miejscu. Tłumacząc sobie ich polecenia na polski, wymyś-liłem tytuł dzisiejszego felietonu. Ale gdy wróciłem do domu, to zamiast grzecznie pójść spać, aby wstać rano i pisać felieton, zająłem się ustawianiem nowego systemu na domowym komputerze. Wiedzą Państwo jak to jest: trzeba usunąć kilka rozszerzeń systemowych, które nie chcą działać, uaktualnić kilka programów, no i zainstalować polskie litery oraz klawiatury. W tym ostatnim problemie firma SAD, będąca oficjalnym dystrybutorem Apple w Polsce i przygotowująca polskie elementy systemu, jakoś nie chciała mi pomóc - jej strona nawet dziś, 26 października, w dziale polonizacji ma wpisane "w przebudowie, przepraszamy".

Jak widać udało mi się jednak napisać felieton z ogonkami, a to dlatego tylko, że wersja 10.3 wreszcie ma wbudowane polskie klawiatury (zarówno maszynistki, jak i programisty, ta ostatnia z podpisem "PRO", a jakże). Nigdy nie sądziłem, że dożyję tego szczęśliwego dnia, gdy amerykańska wersja makowego systemu będzie funkcjonalnie spolszczona. Cuda się zdarzają! W tym przypadku konieczność testowania, które programy zgodne są z nowymi klawiaturami, spowodowała, że w sobotę rano nic żonie nie posłałem. Na list będący jednym wielkim pytajnikiem odpowiedziałem zgodnie z prawdą, podając powyższe wyjaś-nienie oraz proponowany tytuł felietonu. Moja towarzyszka życia odpisała:

"No wiesz! Tyle czasu męczyć się z komputerem! Czy Ty naprawdę musisz mieć najnowszy system w 5 minut po tym jak go wypuszczą na rynek? Sądząc z tytułu, to też mi będziesz już instalował???"

Oto przykład, jak każdy widzi tylko to, co go interesuje, w tym przypadku niedogodność instalacji nowego systemu. A tak na marginesie, dzięki firmie FedEx system miałem zainstalowany nie w 5 minut, tylko osiem godzin przed jego oficjalną premierą. Ale to jest już zupełnie inna historia.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200