PROZUS

Czy Prokom zyskałby zlecenie jakiegoś giganta rynku informatycznego? Wątpię. Oni nie dają się łatwo oczarować, owinąć wokół palca i nie przekonuje ich dowolny argument.

Czy Prokom zyskałby zlecenie jakiegoś giganta rynku informatycznego? Wątpię. Oni nie dają się łatwo oczarować, owinąć wokół palca i nie przekonuje ich dowolny argument.

Wszystko sprawdzają i przeliczają. Międzynarodowe giganty słyną z poziomu jakości, solidności, ale też z wysokich cen. Nie mają szans w konfrontacji z goliatem polskiej informatyki.

Postępują uczciwie i w swoich ofertach przedstawiają wiarygodne i kompetentne szacunki kosztów oraz terminów. Frajerzy. Przecież w ten sposób w życiu nie wygra się u nas żadnego przetargu. Trzeba zaoferować śmiesznie niskie koszty i nierealnie krótkie terminy, zadeklarować zrobienie wszystkiego, cokolwiek się zleceniodawcom zamarzy, oraz zapomnieć o jakichkolwiek wymaganiach wobec nich. Jeśli użytkownik in spe ma takie kwalifikacje jak urzędnicy państwowi lub szefowie firm państwowych, uczciwość i kompetencje oferenta to głupota, to samobójstwo. Firmy światowej klasy dlatego nie biorą już udziału w takich "śmiesznych przetargach, w których one ponoszą koszty przygotowania pomysłu na zrobienie czegoś, co będzie funkcjonowało, zyski zbierają właściciele polskich firm, rozwiązania nie ma, a ludziska płacą coraz większe podatki"<sup>1</sup>. Te wielkie firmy, cokolwiek myśleć o przytoczonej opinii, stosują standardy i procedury, mające je uchronić przed błędnymi decyzjami i szacunkami oraz ich skutkami rynkowymi. Źle, że przywołany na wstępie Prokom może się tym nie przejmować.

Spróbujmy policzyć: ZUS zapłaci za kontrakt 1,2 mld zł (300 mln USD) w ciągu 6 lat. Oznacza to, że każdy z 1200 pracowników merytorycznych Prokomu wypracuje 1 milion zł, czyli rocznie 170 tys. zł. Pozostałe kontrakty (Telekomunikacja, PZU, Ruch) przyniosą zbliżoną wielkością kwotę. Podwoi to średnią produktywność pracownika (do 340 tys. zł, czyli 85 tys. USD). Pozwoli to, być może, uznać, że nasz informatyk zupełnie nie ustępuje zachodniemu. Jak kiedyś górnik podnosił dochód narodowy na głowę jednego mieszkańca, tak teraz informatyk wytwarza produkt krajowy per capita. Ludność tymczasem ciężko pracuje i płaci podatki m.in. na dopłaty do górnictwa oraz na systemy informatyczne dla administracji i instytucji państwowych. Oczywiście ich wykonanie zleci się najlepszym fachowcom, których wyłoni się w drodze przetargu.

Niektórzy uważają, że jeśli wszystkie większe kontrakty dla państwa, jego agend oraz instytucji wygrywa jeden konkurent, coś jest nie w porządku. Jeśli przy tym nie wywiązuje się on z warunków umów i otrzymuje dalsze kontrakty, jest to chore. Jeśli nadto firma praktycznie żyje niemal wyłącznie ze zleceń publicznych, jest to sytuacja alarmująca. Gdy zaś na projektach zleconych firmie opiera się przyszłość kluczowych reform państwa, jest zupełnie źle.

Jest jeszcze jeden aspekt tej success story polskiej informatyki i zarządzania. Młodzi ludzie przyglądają się tej karierze w biznesie i wnioskują. Można nie znać informatyki, można mieć słabe pojęcie o zarządzaniu, byle mieć fart. Liczy się tylko: kapitał (bez względu na pochodzenie), kontakty (jw.) i niskie koszty w ofercie (w aneksie się je urealni). Wtedy ma się dostęp do niczyich pieniędzy: składek ludności, których nikt nie pilnuje.

Ryszard Kajkowski, komentując karierę w biznesie właściciela goliata polskiej informatyki, powiedział, że w końcu nie on stworzył polski kapitalizm. On do niego się dostosował. Polska informatyka jest taka, jak cały ten niby-kapitalizm i jak potrzeby informacyjne niby-kapitalistów. Zastosowania są zawsze funkcją potrzeb informacyjnych i umiejętności użytkowników, a w mniejszym stopniu umiejętności informatyków i zaawansowania technologii.

<hr size=1 noshade><sup>1</sup> Z opinii pracownika firmy międzynarodowej nie przystępującej już do przetargów rządowych.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200