PKO BP SA.com

Choć od krachu dotcomów minęło dobrych kilka lat, nie sądziłem, że kiedykolwiek jeszcze zobaczę ludzi kierujących się tym samym stadnym uczuciem, które wówczas kazało tysiącom inwestować w nikomu nieznane przedsięwzięcia, które wszakże miały modny, internetowy przyrostek.

Choć od krachu dotcomów minęło dobrych kilka lat, nie sądziłem, że kiedykolwiek jeszcze zobaczę ludzi kierujących się tym samym stadnym uczuciem, które wówczas kazało tysiącom inwestować w nikomu nieznane przedsięwzięcia, które wszakże miały modny, internetowy przyrostek.

Mam jednak nieodparte wrażenie, że historia powtarza się po raz kolejny - tym razem w skali lokalnej. Konia z rzędem temu, kto przewidzi, czy przypadkiem nie skończy się tak samo. Zanim przedstawię Państwu resztę wywodu, wyjaśnię jeszcze kwestię etyczną: jestem związany z konkurencją PKO BP SA i niech każdy w swoim sumieniu rozsądzi, czy mogło to wpłynąć na treść tego felietonu.

W poniedziałek 11 października przed oddziałami banku trwało piekiełko związane z zapisami na tzw. lokaty prywatyzacyjne, czyli prawa poboru akcji tego banku. Wiele znanych mi osób uczestniczyło w gorączce trwającej od piątku do poniedziałku rana - z obowiązkowymi listami społecznymi, pożyczaniem pieniędzy po całej rodzinie, meldowaniem się w paru kolejkach itd. Wszystko to, by stać się jednym z tzw. drobnych inwestorów, którzy "załapią" się na akcje największego prywatyzowanego banku. Przy okazji prasa opisywała motywy takiego, a nie innego modelu prywatyzacji, podkreślając z zachwytem jego "polskość" i "przyjazność".

Pozwolę sobie zauważyć, że posiadacza akcji interesuje nade wszystko tzw. shareholder value, czyli suma wzrostu kursu oraz wypłaconych dywidend. Każde przedsiębiorstwo, by dobrze funkcjonować, musi posiadać wyraźnego właściciela. W instytucjach finansowych właściciel pełni szczególną funkcję - jest motorem napędowym zmian, zapewnia know-how i pozwala osiągnąć efekt skali, dzięki któremu firma może sprawnie konkurować na rynku. Systemy informatyczne są doskonałym przykładem na obie te funkcje właściciela. W polskim modelu prywatyzacji banków to z reguły nowy właściciel był motorem zasadniczych zmian w informatyce - razem z nim przychodził nowy system i rozwój kadry. Inwestor dawał zestaw dobrych praktyk oraz możliwość dzielenia pewnych kosztów między firmy należące do grupy kapitałowej.

Wypada zadać pytanie: co da bankowi PKO BP SA posiadanie setek tysięcy właścicieli, z których każdy może dokładnie nic? Tylu właścicieli to brak właściciela, a w przedsiębiorstwie ktoś MUSI sprawować władzę. Są trzy możliwości. Albo będą ją sprawować grupy interesów, jak np. w spółdzielniach mieszkaniowych, albo politycy, albo zarząd. Każda z tych sytuacji to zła wiadomość dla przedsiębiorstwa, bo żadna nie sprzyja realizacji długofalowej strategii. Pracownicy będą dbać o interesy pracowników, zarząd - o swoje pensje i odprawy, zaś politycy - o swój elektorat i kieszenie partyjnych kolesi.

Taka bezwładność na pewno odbije się na wynikach finansowych firmy, te zaś - na kursie akcji. PKO BP SA, przez przyjęcie "patriotycznego" i "przyjaznego zwykłym ludziom" modelu prywatyzacji, może stać się modelowym wręcz przykładem roztrwonienia sporego majątku i zawiedzenia oczekiwań setek tysięcy ludzi, którzy uwierzyli w taki model i w ubiegłym tygodniu karnie ustawili się w społecznych kolejkach, by kupić kilka akcji PKO BP SA.

Proszę mnie poprawić jeśli się mylę, ale w pewien sposób ta sytuacja przypomina mi nadzieje wzbudzane przez firmy internetowe i późniejsze pęknięcie wiosną 2000 r. nadmuchanej do granic możliwości inwestycyjnej bańki. Informatycy

są o tyle mądrzejsi, że znają tę historię - powinni więc być odporni na jej powtarzanie. Ciekaw jestem, czy wśród naszej grupy zawodowej znalazło się wielu takich, którzy zainwestowali w akcje PKO BP SA. Mimo sceptycyzmu, solidarność zawodowa każe mi życzyć im wysokiej stopy zwrotu!

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200