Obnażanie w sieci

Nie, tym razem nie będę pisał o nagich panienkach na serwerach. Nawet mego syna zdołałem przekonać, że prywatny BBS może zainteresować potencjalnych odwiedzających czymś innym niż silikonowymi dziesiątkami. Choćby krzemową twórczością animacyjną - jak łatwo można się przekonać wędrując po sieci, staje się ona powoli pasją tworzących strony WWW.

Nie, tym razem nie będę pisał o nagich panienkach na serwerach. Nawet mego syna zdołałem przekonać, że prywatny BBS może zainteresować potencjalnych odwiedzających czymś innym niż silikonowymi dziesiątkami. Choćby krzemową twórczością animacyjną - jak łatwo można się przekonać wędrując po sieci, staje się ona powoli pasją tworzących strony WWW.

Chciałem dziś opisać typową, jak mi się wydaje, sytuację z krajowego rynku drobnego oprogramowania i sprzętu. Myślę tu nie o samych komputerach i podstawowych programach, lecz raczej o takich drobiazgach, jak półroutery (służące do przyłączania drukarek do sieci Ethernet) lub specjalizowanych programach typu spooler, pozwalających kierować strumień danych bezpośrednio na wyżej wymienione drukarki. Każdy w miarę zaawansowany użytkownik może, przeglądając zagraniczną prasę komputerową, łatwo stwierdzić, że takie drobiazgi są dostępne w katalogach większości domów wysyłkowych. Jest też parę firm specjalizujących się w ich produkcji. Nic więc wydawałoby się prostszego niż zadzwonić do swego stałego dostawcy sprzętu komputerowego i poprosić go o sprowadzenie drobiazgu. Notabene drobiazgi te cenowo drobiazgami nie są: mała skrzyneczka może kosztować tyle co monitor, zaś nietypowy spooler sporo więcej niż system operacyjny.

Więc dzwonimy, podajemy nazwy pożądanych dodatków i zaczynamy czekać. Według moich obserwacji z paru znanych firm, takie nietypowe zamówienie po prostu zostaje odłożone na półkę i nikt się nim nie interesuje. Prócz klienta, który nerwowo wydzwania, pytając o swoje zamówienie. Wreszcie po jakichś czterech, pięciu tygodniach denerwuje się i rezygnuje. Oczywiście nie ma wyboru, więc skierowuje się do innego sprzedawcy, a tam sytuacja powtarza się. Śmieszności całej sprawie dodaje podkreślanie przez wszystkich większych dealerów liczby podpisanych umów reprezentacyjnych, często właśnie z firmami, których wyrobów poszukujemy. A tu nawet ceny nie znają ani też przybliżonego terminu dostawy.

W tym momencie wchodzi do akcji sieć Internet. Zaprzyjaźniony posiadacz konta (a jest ich już podobno ponad sto tysięcy) może bez trudu zrobić przeszukanie sieci. Może poszukać nazwy firmy-producenta drobiazgu lub też po prostu samej nazwy produktu. Obecnie przeszukiwarki sieci są tak wyspecjalizowane, że nawet najbardziej wydawałoby się ezgotyczne programy są w stanie zlokalizować w kilka sekund.

Następuje faza trzecia, czyli pozorna radość. Bowiem zagraniczni partnerzy ufają podpisanym umowom. To znaczy, że na liście swoich sprzedawców podają, a jakże, nie tylko nazwę i adres, lecz nawet telefony oraz e-mail polskiego partnera, który wcale, ale to wcale nie ma zamiaru ich reprezentować. Szczęśliwi posiadacze kart kredytowych mogą próbować zamówić bezpośrednio u zagranicznego producenta, który jednak zwykle broni się przed taką sprzedażą, no bo po co mu detal, gdy ma swego reprezentanta w Polsce?! Jeszcze inną drogą jest wykorzystanie zagranicznej filii własnej firmy i pod pretekstem udanej współpracy zakupienie pożądanej skrzyneczki lub programu.

Jeden z moich znajomych komputerowców, który wszędzie widzi spiski cyklistów, uważa, że polskie firmy komputerowe podpisują wszystkie możliwe umowy reprezentacyjne, gdyż po pierwsze, mały szyldzik z nazwą zagranicznej firmy i podpisem "Authorized Reseller" wygląda wspaniale i robi wrażenie na klientach, a nic nie kosztuje. Po drugie, podpisanie umowy blokuje możliwości innych, gdyż partner zagraniczny z pewnością nie zgodzi się na posiadanie kilku reprezentantów na rynku, na którym jego obroty są prawie zerowe.

Tu właśnie pojawia się obnażająca rola sieci. Jeśli będziecie Państwo w sytuacji podobnej do opisanej powyżej, to nie omieszkajcie powiadomić zagraniczną firmę o tym, jak działa ich "przedstawiciel" w Polsce. Tylko w ten sposób możecie obnażyć jego lenistwo i nieumiejętność sprzedaży, a w konsekwencji ułatwić życie innym. Choć Wam już to nie pomoże.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200