Niepoprawni

Miałem okazję w ciągu ostatniego miesiąca porozmawiać prywatnie z kilkoma aktualnymi albo byłymi pracownikami polskich sklepów internetowych. Żałuję, ale nie mogę zdradzić ich nazw; zresztą historie te są bardzo do siebie podobne i pewnie ci z Państwa, którzy widzieli takie przedsięwzięcie z bliska, pomyślą sobie "Tak! To właśnie ta firma!".

Miałem okazję w ciągu ostatniego miesiąca porozmawiać prywatnie z kilkoma aktualnymi albo byłymi pracownikami polskich sklepów internetowych. Żałuję, ale nie mogę zdradzić ich nazw; zresztą historie te są bardzo do siebie podobne i pewnie ci z Państwa, którzy widzieli takie przedsięwzięcie z bliska, pomyślą sobie "Tak! To właśnie ta firma!".

Pierwszy etap działalności takiego przedsięwzięcia to euforia. Są pieniądze, szybko powstaje serwis internetowy, po pewnym czasie usunięte zostają wszystkie istotne błędy (od których na początku aż się roi). Pojawiają się pierwsi klienci, pierwsze zamówienia i pierwsze pieniądze. "Udało się!" - stwierdza zespół i otwiera szampana. Ale tak naprawdę zabawa dopiero się zaczęła.

Newralgicznym punktem w tych firmach, z którymi rozmawiałem, była zawsze logistyka. Sklep na swojej witrynie prezentował towar, który zwykle pochodził od strony trzeciej (np. tradycyjnej hurtowni). Dosłownie w każdej historii, którą opowiadali moi rozmówcy, pojawiał się problem współpracy właśnie z tą trzecią stroną. Zamówienia nie były realizowane, wysyłano nie te towary co trzeba, okazywało się, że nie ma już towaru, który klient zamówił itd. W każdej z firm powstawały w ten sposób ogromne koszty związane z niepotrzebnymi wyjaśnieniami, korygowaniem płatności, uaktualnianiem bazy zamówień, że nie wspomnę o irytacji klientów. O dziwo, żaden z moich rozmówców nie spotkał się z tym, aby klienci nadużywali prawa do odstąpienia od umowy w ciągu 10 dni od zakupienia towaru.

Zawsze problemem była też wysyłka. Mało która firma ma dokładny katalog towarów z ich wagami, a przecież koszty przesyłki zależą od wagi paczki. Księgarnia Merlin.pl zamiast zaprzątać sobie głowę pracowitymi wyliczeniami cen przesyłek w oparciu o rzeczywiste koszty, pobiera opłatę stałą 7,5 zł. Ryczałtowa opłata nie rozwiązuje jednak problemu terminowości dostawy, prawidłowości adresu, a także terminowego przekazania pieniędzy na konto. Jeden z moich rozmówców, były właściciel księgarni internetowej, narzekał na klientów instytucjonalnych - płatności przy odbiorze nie chcieli ("bo nie zawsze jest gotówka żeby dać listonoszowi"), a faktury płacili nieterminowo albo wcale.

Po pewnym czasie jasne jest dla wszystkich, że firma z przychodów z działalności operacyjnej nie pokrywa nawet kosztów zmiennych. Wtedy pojawia się pomysł cięcia kosztów, a kiedy te zostają ograniczone, a przychodów nadal nie widać - pojawia się pomysł sprzedaży firmy w całości tzw. inwestorowi strategicznemu. Jak żyję nie widziałem inwestora strategicznego, który chciałby kupić firmę, która przeszła już głęboką restrukturyzację i nadal nie przynosi zysku, więc na ogół kończy się na planach i mętnych zapowiedziach o prowadzeniu negocjacji.

Epilog znają Państwo - firma zamyka witrynę, likwidator sprzedaje co się da, a w dziale "Wiadomości" gazet informatycznych pojawia się krótka notka: taki a taki sklep wirtualny zakończył działalność.

Łatwo byłoby teraz ten felieton zakończyć puentą w rodzaju "sami są sobie winni, bo zapomnieli, że informatyka to biznes jak każdy inny". Ale jestem jak najdalszy od mentorskiego tonu i demonstrowania schadenfreunde. Wręcz przeciwnie, mam wielki szacunek do tych ludzi, którzy mieli wizję, nie wahali się pracować nad jej spełnieniem i zdecydowali się podjąć ryzyko. Wielu z nich straciło swoje pieniądze, a wszyscy - cenny czas. Na pocieszenie więc przypomnę, że przygody, wspomnień i doświadczeń nie odbierze im nikt. To dzięki takim ludziom wyszliś-my z jaskiń.

Chwała niepoprawnym marzycielom, ryzykantom i wizjonerom!

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200