Mikropłatności i meganaiwniak

Rozwój technologiczny, poza mnóstwem udogodnień w życiu codziennym, stwarza także większe możliwości wykorzystania naszej niewiedzy, braku doświadczenia przez mniej lub bardziej zorganizowanych oszustów. Z życia wzięte przykłady pokazują, iż często nie jesteśmy nawet świadomi faktu, że właśnie jesteśmy okradani.

Prawdziwą wirtuozerią w przestępczym fachu wykazali się członkowie grupy o nieformalnej nazwie "John Does". W ciągu czterech lat działalności zarobili niemal 10 milionów USD, obciążając małymi kwotami (od 20 centów do 10 USD) ponad milion kart kredytowych i debetowych. Zdobyte numery kart, daty ważności i kody CVV scammerzy wykorzystywali jednokrotnie, dokonując mikropłatności, które z powodu swych niewielkich nominałów nie były w żaden sposób analizowane przez bankowe procedury bezpieczeństwa.

Aby rozkręcić cały "biznes" szefowie grupy zatrudnili 14 osób, których zadaniem było otwarcie wielu kont bankowych i zarejestrowanie ok. 100 spółek z ograniczoną odpowiedzialnością. Ogłoszenie o poszukiwaniu pracowników zamieszczono w internecie, a jego najważniejszą częścią była informacja o tworzonej właśnie międzynarodowej firmie zajmującej się usługami finansowymi. Zatrudnieni mieli poprzez swoje spółki dokonywać mikropłatności na kartach kredytowych i debetowych oraz przelewać otrzymane pieniądze na konta firmy-matki, założone na Cyprze, w Estonii oraz Litwie.

Żeby w cyberprzestrzeni kraść miliony, trzeba się mocno napracować, albo znaleźć kogoś, komu można wmówić wszystko.

Założone spółki miały podobne nazwy do istniejących już przedsiębiorstw, dla każdej z nich stworzono stronę internetową, zawierającą skradzione dane i numery identyfikacji podatkowej. Dzięki temu przestępcom udało się zarejestrować je w znanym centrum rozliczeniowym (First Data). Od tego momentu cała machina ruszyła pełną parą i do marca br., gdy amerykańskiej federalnej komisji handlu udało się złapać część spośród 14 zatrudnionych, dokonano mikropłatności na 1,35 milionie kart. Jak się okazało aż 90% okradzionych osób nie zdawało sobie w ogóle sprawy, że taka sytuacja miała miejsce - kwoty były zbyt małe, by dostrzegli je na wyciągach swoich kart płatniczych.

Pomysł na nielegalne pozyskanie pieniędzy grupy "John Does" był dość skuteczny, ale dość skomplikowany. Rzeczywistość pokazuje, że nie zawsze potrzebne są aż tak finezyjne działania, wystaczy do tego... jeden wielki naiwniak.

Niezbyt wesoła historia Rogera Davidsona, amerykańskiego pianisty, rozpoczęła się w 2004 r., a jej finał nastał dopiero teraz. Będąc informatycznym laikiem, Davidson oddał swojego PC w "dobre" ręce specjalistów z najbliższego sklepu. Eksperci stwierdzili, że przyczyną dziwnego zachowania komputera nie jest wirus, a wysoce wyspecjalizowany program szpiegowski, zainstalowany przez amerykański rząd, zagranicznych szpiegów oraz katolicką organizację Opus Dei (6 lat temu premierę miała książka Dana Browna "Kod Leonarda da Vinci"). Za 160 tysięcy USD miesięcznie serwisanci zobowiązali się do zapewnienia całodobowej ochrony informatycznej, żyjącemu w przeświadczeniu ciągłej inwigilacji i sytuacji rosnącego zagrożenia klientowi. Na swoje nieszczęście Davidson przystał na te warunki, co spowodowało, iż według szacunków mógł on stracić od 6 do nawet 20 milionów USD. Nie do wiary!

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200