Mała czarna na licencji

Dochodzą mnie słuchy, że miłościwie nam panujące organy skarbowe nie mogą dojść do porządku z naliczeniem odpowiedniej stawki VAT od licencji na oprogramowanie. Proponuję obciążyć je stawką maksymalną, a na dodatek jeszcze akcyzą - wiadomo, sam komputer to już luksus, a oprogramowanie do niego to wręcz orgia konsumpcji.

Dochodzą mnie słuchy, że miłościwie nam panujące organy skarbowe nie mogą dojść do porządku z naliczeniem odpowiedniej stawki VAT od licencji na oprogramowanie. Proponuję obciążyć je stawką maksymalną, a na dodatek jeszcze akcyzą - wiadomo, sam komputer to już luksus, a oprogramowanie do niego to wręcz orgia konsumpcji.

Nieuzasadnionej, dodajmy. Wymiar akcyzy mógłby być uzależniony od parametrów posiadanego komputera (prędkości procesora, wielkości pamięci operacyjnej i masowej itd.) albo objętości oprogramowania. W ten sposób najbardziej dostawaliby po kieszeni ci, którzy kupują nowinki technologiczne. Wpisywałoby się to w ogólną logikę działania aparatu skarbowego, którą można określić w dwóch słowach: tępić burżuja!

A propos licencji na oprogramowanie, udało mi się ostatnio uzyskać odszkodowanie za wadliwie działające oprogramowanie. Każdy uważny czytelnik umów licencyjnych uzna takie zadanie za beznadziejne, a mi się udało i to nawet bez podpisywania umowy.

A było to tak: byłem z rodziną na basenie. Po wyjściu z niego wzrok mój padł na automat do kawy. Będąc osobą uzależnioną od kofeiny, nie potrafię przejść obojętnie obok takiego urządzenia. Wrzuciłem więc odpowiednią monetę, przycisnąłem przycisk "mała czarna z cukrem", a po chwili trzymałem w ręku parujący kubek z czymś, co smakiem i zapachem trochę przypominało małą czarną. Jednak gdy żona zapragnęła kawy białej, dużej i bez cukru, maszyna zgłupiała: wylała kawę nie umieściwszy plastikowego kubka pod dyszą. W pierwszej chwili sądziłem, że skończyły się kubki, ale następny amator kawy upewnił mnie, że kubki są. Odżałowałem więc jeszcze złoty pięćdziesiąt i sprawdziłem, że zachowanie się ekspresu nie było bynajmniej jednorazowe: ponownie kubek nie wyleciał, a kawa popłynęła do rynienki.

Wyjaśnienia tego fenomenu są tylko dwa. Pierwsze, że producent automatu uznał, iż dużą, białą kawę bez cukru pije się nie - jak inne gatunki kawy - z kubka, lecz wstawiając głowę pod dyszę, aby maszyna mogła wlać napój bezpośrednio do szeroko otwartych ust. Drugie wyjaśnienie jest bardziej prozaiczne: błąd w oprogramowaniu.

Jako że na automacie podany był numer telefonu na wypadek awarii, następnego dnia zadzwoniłem, bo nadal intrygowało mnie, czy winna była moja żona, nie wkładając głowy do maszyny, czy może informatyk. Oczywiście, zawinił informatyk - mieliśmy do czynienia z tzw. znaną usterką (known bug). Jak widać, ten szczególny gatunek pluskwy jest bardzo zaprzyjaźniony z producentami nie tylko popularnych pakietów dla komputerów osobistych, ale także systemów sterujących urządzeniami codziennego użytku.

I choć doskonale pamiętam treść umów licencyjnych na oprogramowanie, w tym punkty, które zwalniają producenta z wszelkiej odpowiedzialności za problemy wynikłe z błędów w oprogramowaniu, z głupia frant zapytałem, czy należy mi się zwrot pieniędzy za dwie duże, białe kawy bez cukru, które - zamiast do kubka - popłynęły do rynienki odpływowej. "Ależ oczywiście!" - obruszyła się pani. - "Proszę tylko podać numer swojego konta, a przekażemy panu trzy złote".

Proszę zauważyć, że mamy do czynienia z precedensem na skalę światową. Odszkodowanie obejmuje bowiem nie tylko cenę usługi, która nie została wykonana w wyniku błędu w oprogramowaniu, ale także koszt eksperymentu, który przeprowadziłem w celu upewnienia się, że błąd jest powtarzalny. A wszystko to bez podpisania umowy licencyjnej czy gwarancyjnej. To nic, że kwota nie jest wygórowana - od czegoś przecież trzeba zacząć!

Zamiast jednak odtrąbić sukces, mam mieszane uczucia. Wszak sam jestem producentem oprogramowania...

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200