Listy

Kilkakrotnie w ostatnim czasie natrafiłam w różnych artykułach w Computerworld na tematykę spotkań i zebrań pracowniczych. Pisała o tym Iwona D. Bartczak (chyba niejednokrotnie), w podobnym tonie mówi w wywiadzie Tom DeMarco ('W poszukiwaniu tego, co ważne', CW nr 27/99). Wniosek z tych artykułów jest taki, że zebrania przerodziły się w ceremonie, zamiast stanowić czas na wzajemną współpracę.

Kilkakrotnie w ostatnim czasie natrafiłam w różnych artykułach w Computerworld na tematykę spotkań i zebrań pracowniczych. Pisała o tym Iwona D. Bartczak (chyba niejednokrotnie), w podobnym tonie mówi w wywiadzie Tom DeMarco ('W poszukiwaniu tego, co ważne', CW nr 27/99). Wniosek z tych artykułów jest taki, że zebrania przerodziły się w ceremonie, zamiast stanowić czas na wzajemną współpracę.

Jedno jest tylko zaskakujące: za powyższy stan obwinia się kadrę zarządzającą, która spotkania wykorzystuje dla zaznaczenia swojej władzy. Niestety, nie przypominam sobie, żeby wskazano na postawę pracowników. Z mojego doświadczenia wynika, że obraz spotkań i zebrań jest właśnie taki, ponieważ taki styl narzuca zachowanie i postawa pracowników. Nie są oni zainteresowani współuczestniczeniem w budowaniu nowych inicjatyw ani wzięciem za nie odpowiedzialności. Wydaje mi się, że niejednokrotnie to jest największy problem kadry kierowniczej. Ciekawe byłoby poruszenie tej właśnie tematyki: jak ożywić i zainteresować pracowników sprawami firmy.

Agnieszka Załocka

Warszawa

Plan awaryjny stwórz!

O dobry humor przyprawiła mnie lektura artykułu w CW nr 29/99, poświęconego działaniom rządu związanym z rokiem 2000. Przeczytałem w nim o tym, że wysocy rangą ministrowie i koordynatorzy dopingują swoich podwładnych do dłubania w kodzie i usuwania problemu roku 2000. Urzędnikom premier osobiście wyznaczył terminy, w których mają przystosować swoje komputery do nadejścia nowego wieku.

Kilkanaście lat spędzonych za państwowym biurkiem nauczyło mnie, jaką skuteczność mają tego typu zarządzenia. Wiem też, podobnie jak każdy pracownik państwowej firmy, jaką wartość merytoryczną dla kierownictwa mają notatki sporządzane przez tamtejszych informatyków. Jest przecież tyle ważniejszych, naglących pism.

Osobiście, podobnie jak wielu moich kolegów po fachu, nie uważam, żeby problem roku 2000 wyrządził w Polsce duże szkody. Myślę jednak, że sposób, w jaki próbuje się nas zabezpieczyć przed potencjalnymi zagrożeniami, jest wysoce nieprofesjonalny. W moim odczuciu są to pozorne działania, sprowadzające się do podawania mniej lub bardziej wiarygodnych szacunków, wysyłania w próżnię ankiet i kwestionariuszy.

Być może mój obraz przygotowań polskiej administracji do roku 2000 jest ukształtowany przez media i złe doświadczenia z poprzedniej pracy. Tak czy inaczej, cieszę się, że pracuję teraz w prywatnej firmie i nie muszę pisać pod okiem ministra raportu o stanie przygotowań do roku 2000.

Mam nadzieję, że niebawem ukaże się kolejna część znakomitego cyklu Pana Piotra Schmidta "Wieści z terenu", opisująca, jak to Lokalny Informatyk rozwiązuje zgodnie z zaleceniami premiera problem roku 2000.

Andrzej K. Malicki

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200