Kult jednostkowy

Ostatnio zostałem zdemaskowany w kwestii moich skłonności. Nie mogę więc dłużej ukrywać pewnych spraw i w związku z tym muszę ujawnić prawdę o sobie. Otóż utrzymywać, że mam potrzebę zwrócenia uwagi na siebie, to mało powiedziane. Taką potrzebę ma większość ludzi. Ja natomiast uprawiam coś w rodzaju kultu jednostki w życiu zawodowym.

Ostatnio zostałem zdemaskowany w kwestii moich skłonności. Nie mogę więc dłużej ukrywać pewnych spraw i w związku z tym muszę ujawnić prawdę o sobie. Otóż utrzymywać, że mam potrzebę zwrócenia uwagi na siebie, to mało powiedziane. Taką potrzebę ma większość ludzi. Ja natomiast uprawiam coś w rodzaju kultu jednostki w życiu zawodowym.

Do niedawna nie wiedziałem, że istnieje portalhttp://www.idg.pl , a na nim prezentowane z tygodniową zmiennością felietony moich kolegów po piórze i fachu oraz także moje. Jeszcze później spostrzegłem, że felietony - i w ogóle wszystkie publikowane artykuły - mogą być komentowane przez czytelników. Do tej pory sądziłem, że jedynym odzewem na moją pisaninę są komentarze przesyłane bezpośrednio via e-mail, co niejako obliguje odbiorcę do pisemnej reakcji, w przeciwieństwie do anonimowych wypowiedzi na stronach internetowych. Zresztą z tym odpowiadaniem na pocztę też u mnie różnie bywa (za co przy okazji przepraszam), bo nie zawsze jest czas, a potem już sprawa staje się przeterminowana, idąc w niepamięć. Dlaczego jestem tak słabo rozgarnięty w tym gdzie, co i o kim piszą, dlaczego nie mam czasu odpowiadać na listy? A dlatego, że jestem zawodowo pochłonięty kształtowaniem kultu jednostki - i to mojej jednostki. Budowanie swego obrazu zewnętrznego nie jest rzeczą prostą.

Pod moim niedawnym felietonem "Białe tablice" (CW 17/2006) znalazł się dopisek zarzucający mi, że mam potrzebę zwrócenia uwagi na siebie zamiast na temat, co zapewne miałoby wynikać stąd, że w pracy nie jestem doceniany i nie traktuje się mnie jak Boga. Muszę powiedzieć, że ustawicznie pracuję nad tym, abym był traktowany z należytym uznaniem przez otoczenie. Na krzewienie mego kultu składają się takie właśnie felietony, jak "Białe tablice", gdzie śmiem porównywać swój styl pracy ze stylem Billa Gatesa, wtykając bezczelnie nos w jego zarobki. Ale to ledwie przygrywka dla moich rzeczywistych działań w miejscu pracy. Pozycję swą buduję na różne sposoby. Przede wszystkim moi podwładni są zmuszani do cotygodniowej lektury CW, ze szczególnym uwzględnieniem moich felietonów. Oczywiście nie muszę już im przypominać, że wypada pochwalić od czasu do czasu moją pisaninę. Ponadto pracownicy ci nakłaniani są do lektury moich książek - moich, to znaczy tych, które mam w biblioteczce podręcznej, jak i tych, które sam napisałem. Co więcej, aby mogli podziwiać w pełnej krasie światłość wszystkich moich dokonań, zmuszani są do analizowania napisanych kiedyś przeze mnie programów. Wykrycie błędów w moim kodzie należy do rzadkości i najwyraźniej sprawia przykrość moim współpracownikom. Na wzór naczelnego architekta Microsoftu, piastuję stanowisko naczelnego projektanta. Mógłbym zostać architektem, ale u nas w kraju ciągle zbyt jednoznacznie się to kojarzy.

Od pewnego czasu przygotowuję w moim pokoju miejsce kultu, w którym to zespół pracowniczy będzie mógł złożyć pokłon wobec moich dokonań. Na tablicy - tym razem już nie białej a korkowej - zawiesiłem różne swoje certyfikaty i świadectwa, nie po to przecież, aby było kolorowo. Patrzeć tylko, jak niebawem oprócz porannego powitania zrodzi się u mnie w pracy nowa świecka tradycja złożenia pokłonu przed ołtarzem moich dokonań.

Kto mnie zna osobiście, ten wie, że mam nieco prześmiewczy stosunek do wielu spraw, co znajduje także odbicie w moich felietonach, chociaż - zdaję sobie sprawę - może być nieraz opacznie odebrane. Moim zdaniem śmiertelnie poważnie należy traktować tylko nekrologi.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200