Komputerowy żigolo

Pięć lat temu, w felietonie zatytułowanym "IdEiA" (Internet dla Emerytów i Amatorów), zaproponowałem zajęcie się ludźmi starszymi, którzy mają małe szanse na podłączenie. Już wtedy nie wierzyłem, że państwo potrafi cokolwiek w tej sprawie zrobić. I rzeczywiście, dzieciom udało się, bo są Przyszłością Narodu - mają klasy komputerowe. A o staruszkach wszyscy zapomnieli.

Pięć lat temu, w felietonie zatytułowanym "IdEiA" (Internet dla Emerytów i Amatorów), zaproponowałem zajęcie się ludźmi starszymi, którzy mają małe szanse na podłączenie. Już wtedy nie wierzyłem, że państwo potrafi cokolwiek w tej sprawie zrobić. I rzeczywiście, dzieciom udało się, bo są Przyszłością Narodu - mają klasy komputerowe. A o staruszkach wszyscy zapomnieli.

Ponieważ nie wierzę w działania grupowe, postanowiłem na własną rękę komputeryzować otoczenie. Myślę, że przyszła pora na podzielenie się doświadczeniami, bo są one bardzo symptomatyczne. Otóż zacząłem od ojca, który miał napisać książkę w postaci tzw. camera ready - dziś nikomu nie chce się składać tekstów matematycznych. Akurat w tym przypadku nauka poszła stosunkowo łatwo. Jak ktoś potrafił na maszynie do pisania wprowadzić skomplikowany wzór obracając wałkiem, to na komputerze było mu łatwiej.

Jak umie się używać komputer do jednej czynności, to na ogół dalej jest już lepiej. Pokazanie jak łączyć się z TP SA poprzez modem, wysyłać pocztę elektroniczną oraz szperać po sieci nie jest czymś trudnym. Dlatego moja pierwsza próba była sukcesem. Ale potem zaraz nastąpiła porażka. Matka kategorycznie odmówiła współpracy, preferując swojego 50-letniego Remingtona. Wprawdzie w pewnym momencie była bliska zgody na używanie laptopa, bo bardzo przypominał maszynę. Jak się dowiedziała, że to jednak komputer, to zdecydowanie odżegnała się od jakichkolwiek z nim związków, powtarzając "Apage satanas!".

Trzecie podejście było udane, bo wuj jest inżynierem od telekomunikacji, więc pewnie to on mnie mógłby nauczyć, jak naprawdę działa modem. Jedynym problemem, jaki napotkaliśmy w trakcie rozmów, bo nawet nie nazwałbym tego szkoleniem, były obciążenia ze starego systemu stosującego klawiaturowe wprowadzanie poleceń. Przesiadka na mysz oraz okienka była w sumie łagodna. Zdecydowany sukces, pokazujący dobitnie, że ludzi dojrzałych można traktować tak samo jak wszystkich innych.

Wtedy podkusiło mnie. Tym razem okazja nadarzyła się w postaci kuzynki humanistki, która już komputera używała do pisania. A raczej wydawało mi się, że używa. Niestety, ktoś życzliwy, ale bez wyobraźni pokazał jej jak włączyć komputer i otworzyć dokument, ale zapomniał wyjaśnić, jak to wszystko działa. Tak więc na historycznym dziś komputerze pisało się i drukowało bez żadnego zrozumienia, ot tak jakby odmawiać mantrę w zupełnie obcym języku, tyle tylko, że czasami coś tam wyszło.

Zapytany, czy Internet jest łatwy, nieopatrznie odpowiedziałem, że jak najbardziej. Niestety, doradziłem także zakupienie nowego komputera typu przenośnego, z modemem. No i zaczęło się. Wprawdzie system operacyjny Mac OS przez 10 lat nie zmienił się, ale coś z niego trzeba rozumieć. Po dwu lekcjach stało się dla mnie jasne, że do Internetu to prędko się nie dołączymy. Na razie jesteśmy na etapie konstatacji, że obudowa komputera "pękła". Jeszcze nie wiemy, że jak się tę obudowę naciśnie to wyskoczy kieszeń napędu CD-ROM, które to dyski za nic nie chcą pasować do stacji dyskietek.

Znajomy księgowy, dystyngowany pan, narzeka, że firma podatkowa trzyma go tylko dlatego iż starsze, zamożne klientki wolą z nim rozmawiać niż z młodymi. Czuje się więc jak finansowy żigolo. Czy taka będzie kiedyś dola podstarzałych komputerowców?

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200