Ja p....ę (i 17 znajomych też)

Mecz o trzecie miejsce pomiędzy Urugwajem a Niemcami oglądałem w namiocie telewizyjnym rozbitym na kempingu w nadmorskiej miejscowości.

Jakość sygnału była fatalna, obraz "śnieżył" i co jakiś czas zanikał dźwięk. Wtedy w rolę komentatora wchodził jeden z widzów. Problem polegał na tym, że za cały komentarz wystarczały mu trzy wulgarne słowa na litery ‘k’, ‘ch’ i ‘p’ w rozmaitych częściach mowy, deklinacjach i kombinacjach. Przez pierwszą minutę było to zabawne, potem więdły uszy.

Przy którymś komentarzu po fantastycznym podaniu Cavaniego do Suareza nie wytrzymałem i powiedziałem: Słuchaj, ilekroć chcesz powiedzieć k... albo ch... powiedz "O rany!", "Ja cię kręcę!" albo coś w tym stylu. Spodziewałem się steku wyzwisk, ale nic podobnego. Przez chwilę domorosły Szpakowski próbował, ale jakoś mu nie szło. W końcu zamilkł i mecz odbywał się we względnej ciszy. Zanim opadły emocje na szczęście wrócił dźwięk z telewizora i wszyscy mogliśmy oglądać do końca widowisko piłkarskie. Ośmiorniczka Paul i tym razem pozostała nieomylna, brązowy medal Mistrzostw zdobyli nasi zachodni sąsiedzi, a ja zaś zrozumiałem, że komentator zamilkł, ponieważ zwyczajnie nie potrafił sklecić kilku zdań bez użycia garści wulgaryzmów.

Tę krótką historię polecam uwadze wszystkich, którzy zastanawiają się, w jaki sposób zwiększyć tzw. współczynnik penetracji internetu. Aktualnie wynosi on kilkadziesiąt procent i nadal jest niższy niż w wielu rozwiniętych krajach. W mundialowym namiocie zrozumiałem, co jest tego przyczyną: niezrozumiały język, którym posługują się internetowe serwisy!

Weźmy przykład robiącego spektakularną karierę widgetu Facebooka "Lubię to!", który pojawia się ostatnio przy zawartości internetowej. Idę o zakład, że połowa widzów, którzy oglądali ze mną mecz Urugwaj-Niemcy nie wie, co on znaczy. Swój zachwyt zwykli wyrażać zupełnie inaczej, np: "O k...a!" albo "Ja p...ę!" Nic dziwnego że nie rozumieją, co mówi do nich Facebook, gdy pod artykułem widnieje ikona uniesionego kciuka oraz pojawia się notka: "Ty i 17 innych to lubicie". Trzeba im po prostu dać inne przyciski i inne komunikaty albo liczyć się z ze szczególnym rodzajem nie tyle cyfrowego, co językowego wykluczenia.

Serwis Google Translate potrafi tłumaczyć nawet z suahili na kreolski w wersji haitańskiej, ale to na nic! Nie trafi w ten sposób do jakichś 30% polskiego społeczeństwa, posługujących się uproszczonym polskim w wersji dresiarskiej.

Radzę rozważyć to spostrzeżenie, zanim zrobią to Facebook, Apple albo Microsoft, dostarczając własne rozwiązania.

Ja p....ę (i 17 znajomych też)
W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200