Hulajnoga, czyli kryzys środka życia

Tak, mnie też dopadł. Gdy będą Państwo czytali ten felieton, to właśnie skończę 48 lat. Wprawdzie nie zamierzam żyć do setki, więc trudno mówić o "środku" w sensie dosłownym, ale dorosłego życia z pewnością. Przy obecnej średniej dla mężczyzn około siedemdziesiątki i liczeniu dorosłości od momentu usamodzielnienia się, środek wypada gdzieś około lat pięćdziesięciu.

Tak, mnie też dopadł. Gdy będą Państwo czytali ten felieton, to właśnie skończę 48 lat. Wprawdzie nie zamierzam żyć do setki, więc trudno mówić o "środku" w sensie dosłownym, ale dorosłego życia z pewnością. Przy obecnej średniej dla mężczyzn około siedemdziesiątki i liczeniu dorosłości od momentu usamodzielnienia się, środek wypada gdzieś około lat pięćdziesięciu.

Zwykle taki kryzys objawia się potrzebą dokonania gwałtownych zmian w trybie życia. Wiedzą Państwo, że od 24 lat mam jedną żonę i zupełnie mi z nią dobrze (czytaj felieton Cygańskie życie), dzieci więcej nie zamierzam płodzić [mam dwoje, czytaj felieton (Wy)znać komputer(owi), uważam, że dość jest już ludzi na świecie], pracę zmieniałem często (chyba z dziewięć razy, zależy jak liczyć, czytaj np. felieton Między nami głównymi informatykami), przeprowadza- łem się dobre kilkanaście razy (czytaj felieton 13 przeprowadzka, już zaliczyłem kolejną). Tak więc jedyną zmianą, jaką mogłem wprowadzić w moje życie dla zapobieżenia kryzysowi jego środka, było zakupienie nowego środka lokomocji.

Zwykle kryzysowcy kupują samochód typu kabriolet lub motocykl. Ale jest to taki straszny banał, że aż ociera się o kicz. Poza tym mam jasną skórę, więc w kabriolecie musiałbym i tak zawsze jeździć w lecie z podniesionym dachem. Z kolei kiedyś w młodości troszeczkę szalałem na motorze i wiem, że ta przyjemność jest bardzo niebezpieczna. Tymczasem, jak na zawołanie, akurat w sklepach pojawiły się hulajnogi. W dzieciństwie nigdy nie miałem takiego pojazdu, postanowiłem więc spróbować.

Nieco wstydząc się mej siwej brody, udałem się do pobliskiego salonu sportowego, gdzie wypróbowałem i zakupiłem najprostszy model. Od trzech tygodni jeżdżę na nim do pracy, co sprzyja nawiązywaniu kontaktów międzyludzkich, bowiem jak nigdy wszyscy na ulicy uśmiechają się do mnie, zagadują i pozdrawiają. Nie mam problemów z parkowaniem (chowam hulajnogę pod biurkiem), a czas potrzebny na spacer do pracy skróciłem o połowę.

Chyba po raz pierwszy w życiu udało mi się wyprzedzić modę. Dowiedziałem się z poważnych pism, że na zachodnim wybrzeżu USA hulajnogi stały się już de facto obowiązkowym wyposażeniem nowoczesnych menedżerów firm komputerowych. Pozwalają one bowiem na zmniejszenie dystansu do młodocianych pracowników, zademonstrowanie własnej sprawności fizycznej, no a poza tym są cool.

Rzeczywiście, w świecie komputerów nie ma wielu gadżetów, które mogłyby wyróżniać. Wszyscy mają laptopy, palmtopy, telefony komórkowe z WAP-em.

Jak się dobrze zastanowić, to współczesne komputery w ogóle mało nadają się do szpanowania. No, może poza apple'owskim iBookiem, który jednak przez wielu postrzegany jest jako "damski", być może ze względu na kolory. G4, także te w postaci sześcianu, wymagają ekspozycji na biurku, a więc widownia jest mocno ograniczona. Trudno oczywiście marzyć, by kiedykolwiek komputery osiągnęły status zegarków, których funkcja została całkowicie oddzielona od formy, tj. kupuje się zegarek dla jego kształtu, nie zaś dlatego że mierzy czas.

Myślę, że hulajnoga wyposażona w pokładowy system GPS oraz odtwarzacz muzyki z plików MP3 byłaby idealnym uzupełnieniem dla Cartiera i Armaniego. Być może Hugo Boss już niedługo wypuści taki model, wyposażony dodatkowo w rozpylacz perfum.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200