Gorzki smak przyzwyczajeń

Przez prawie trzydzieści lat byłem przekonany, że zupa pomidorowa powinna być klarowna i z ryżem. Tak bowiem zawsze gotowano u mnie w domu. Gdy jednak nowoczesne rozwiązania komunikacyjne stolicy, zwane permanentnymi korkami, uniemożliwiły mi dojazdy na domowy obiad, zacząłem jadać w restauracjach. Przeżyłem autentyczny szok, a nawet dwa.

Przez prawie trzydzieści lat byłem przekonany, że zupa pomidorowa powinna być klarowna i z ryżem. Tak bowiem zawsze gotowano u mnie w domu. Gdy jednak nowoczesne rozwiązania komunikacyjne stolicy, zwane permanentnymi korkami, uniemożliwiły mi dojazdy na domowy obiad, zacząłem jadać w restauracjach. Przeżyłem autentyczny szok, a nawet dwa.

Pierwszy był szok cenowy. Moja mama za cenę zupy w tzw. renomowanej restauracji warszawskiej potrafiła ugotować smaczny obiad z czterech dań. Chyba lepiej znała się na kapitalizmie niż współcześni restauratorzy (albo odwrotnie). Drugi szok dotyczył zupy pomidorowej. Otóż, wszędzie podawano mi zupę zaprawioną śmietaną i na dodatek często z lanymi kluskami lub ziemniakami. Była ohydna, choć nie wątpię, że są amatorzy i takiej kuchni. Nie kryłem tego przed kelnerami. Jeden nawet się zdenerwował i wykrzyknął kilka swojsko brzmiących na ulicy słów, ja nie pozostałem mu dłużny. Kelner był niegrzeczny, nie jego rolą jest pokrzykiwanie na gości, więc się obraziłem i wyszedłem. Ale w duchu pomyślałem, że człowiek miał trochę racji. Krytykowałem tę nieszczęsną zupę nie za to, że była niesmaczna, lecz za to, że była inna niż przywykłem. Miałem jej za złe inność, a nie smak. Kubeczki smakowe, a więc czynniki racjonalne wyłączyłem z procesu poznawczego.

Rozgoryczony doznaniami restauracyjnymi, zły na siebie, na kelnera, na kucharza pomyślałem, że rację ma stare przysłowie, które mówi, że przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka. I że wcale to nie jest dobrze. A już w naszych czasach, gdy wszystko się zmienia, gdy ciągle trzeba uczyć się czegoś nowego: obowiązków, narzędzi pracy, sposobu działania i zachowania, zakorzenione przyzwyczajenia są nie tylko tym, co zmniejsza naszą elastyczność i kreatywność, ale wręcz tym, co nas unieszczęśliwia.

Dziesiątki razy słuchałem ze zrozumieniem narzekań szefów projektów informatycznych na opornych przyszłych użytkowników, którzy wbrew wszelkiej racjonalności i własnym interesom, nie chcą nauczyć się w pełni wykorzystywać narzędzi informatycznych. Podobnie dyrektorzy, za żadne skarby nie chcą zmienić trybu postępowania, mimo że i im lepiej by się pracowało. Zawsze solidaryzowałem się z szefami projektów, jako promotorami postępu i mądrego zarządzania. Zachowania pracowników tłumaczyłem właśnie przyzwyczajeniami, które dają im poczucie bezpieczeństwa. Uważałem też, że z opóźnień i dyskusji wynika pożyteczny, dodatkowy czas, który uzyskują informatycy na udoskonalenie swoich produktów.

Coraz częściej jednak myślę, że w dzisiejszych czasach z przyzwyczajeń wynika więcej bólu i goryczy niż pożytku. Nie są też już wystarczające ani do prawdziwego zakorzenienia w danej społeczności, ani do budowania własnej tożsamości. Tak naprawdę rzeczywistość wymaga od nas czegoś większego do zaspokojenia tych potrzeb. Wymaga zbudowania sobie stałego, niezależnego od sytuacji, wewnętrznego systemu wartości. Zmieniają się przecież jedynie cechy drugorzędne rzeczywistości. Tych właśnie cech dotyczą przyzwyczajenia. Może taka powierzchowność była dotąd wystarczająca, ale już ten czas się skończył.

System wartości dotyczy samego sedna naszego życia, a ono jest niezmienne od wieków. Mając taki kościec moralny, będziemy mogli bez bólu zmieniać przyzwyczajenia. Co jest nie bez znaczenia także dla informatyki.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200