Edytor a sprawa polska

Pracownicy Biura Prasowego Rządu wykorzystują w swoich komputerach oprogramowanie kwalifikujące się do muzeum. Dawno nie byłem w Biurze Prasowym Rządu, ale często przejeżdżam obok Urzędu Rady Ministrów i sam urząd - nie tylko oprogramowanie wykorzystywane w Biurze Prasowym Rządu - ciągle kojarzy mi się z ogromnym, peerelowskim muzeum.

Pracownicy Biura Prasowego Rządu wykorzystują w swoich komputerach oprogramowanie kwalifikujące się do muzeum. Dawno nie byłem w Biurze Prasowym Rządu, ale często przejeżdżam obok Urzędu Rady Ministrów i sam urząd - nie tylko oprogramowanie wykorzystywane w Biurze Prasowym Rządu - ciągle kojarzy mi się z ogromnym, peerelowskim muzeum.

Dlatego wiadomość o tym, że wykorzystywane w Biurze Prasowym Rządu oprogramowanie nadaje się do muzeum, przyjąłem z całkowitym spokojem. W muzeum powinno być to, co zwykle w nim jest. Są to oczywiście moje subiektywne odczucia i nie sądziłem, że kiedykolwiek znajdą potwierdzenie w rzeczywistości. I wcale nie cieszę się, że tak się stało.

A stało się tak za sprawą Tomasza Tywonka, nowego rzecznika prasowego rządu, którego to słowa zakłóciły moją ceremonię spożywania śniadania podczas jednego z ostatnich poranków. Już miałem na łyżeczce kawałek jajka (ugotowanego ani nie na miękko, ani nie na twardo - na średnio), już czułem jego smak (jak przyjemny dla podniebienia jest to smak, wiedzą wszyscy amatorzy jajek na śniadanie), kiedy w rozmowie z dziennikarzem Radia Z Tomasz Tywonek rzucił: "Czy wie pan, jakiego edytora tekstu używają niektórzy pracownicy Biura Prasowego Rządu?" W tym momencie znieruchomiała mi ręka, w ogóle cały zdrętwiałem, o jajku zapomniałem i czekałem, aż po chwili milczenia nowy rzecznik prasowy rządu odpowie na zadane przez siebie pytanie: "Starego, polskiego edytora tekstu", podając jego nazwę. Po czym dodał właśnie to, o czym napisałem na wstępie: "To tak, jakbyśmy pracowali w muzeum" bądź, że "nadaje się on - ów edytor oczywiście - do muzeum", niestety z przejęcia zapomniałem, jak dosłownie brzmiała wypowiedź rzecznika prasowego rządu, ale intencja jest ta sama.

Pewnym wyjaśnieniem, dlaczego nowy rzecznik prasowy rządu wypowiedział tak ostrą opinię, może być wczesna pora, o jakiej rzecznik rozmawiał z dziennikarzem, ale za nic nie może to być usprawiedliwienie. W zasadzie tu nic nie usprawiedliwia rzecznika rządu, którego funkcja m.in. polega na tym, że on szczególnie musi myśleć co mówi. W dalszej części rozmowy rzecznik zachowywał się już całkowicie zgodnie z tą zasadą. Mówił, że będzie mówił.

Ale dlaczego właściwie szczypię nowego rzecznika prasowego rządu, rządu, w którym duża część społeczeństwa pokłada duże nadzieje? Dlatego że nowy rzecznik prasowy zamiast mówić o tym, czego ludzie są ciekawi, zaczął mówić o narzędziach wykorzystywanych przez swoich urzędników. Wyobraźmy sobie na przykład dziś ministra zdrowia, który mówi: "Wie pan, jakim samochodem jeździł mój poprzednik? - i dodaje - Starą, włoską lancią, która nadaje się do muzeum". Lancia, o której mówiłby minister, nie miałaby oczywiście więcej niż 10 miesięcy. W sytuacji, w której duża część społeczeństwa oczekuje całkowicie czego innego, rzecznik rządu mówi o edytorze tekstu wykorzystywanym w Biurze Prasowym Rządu! Ponadto mówi o starym edytorze tekstu, dodając, że jest to polski stary edytor tekstu, chcąc przez to powiedzieć, że edytor ten jest do... niczego. Nie jestem absolutnie nacjonalistą, ale trudno mi sobie wyobrazić rzecznika francuskiego czy niemieckiego rządu, który tak właśnie mówi o produkcie wyprodukowanym przez swoich współobywateli, nawet jeśli byłby to najgorszy produkt. To jednak nie wszystko. Edytor, o którym mówił rzecznik rządu, ciągle jest kupowany w Polsce przez instytucje rządowe i nie tylko. Edytor ten nie jest zwyczajnie złym edytorem. Ponadto przekonany jestem, że pracownicy Biura Prasowego Rządu nie wykorzystują nawet 20 procent możliwości starego, polskiego edytora tekstu. I wreszcie, to, jak będą pracowali pracownicy Biura Prasowego Rządu naprawdę w małym stopniu zależy od tego, jaki będą mieli zainstalowany edytor tekstu.

Ale niech tam - pomyślałem - skoro to jest największy problem Biura Prasowego Rządu, problem, który nie pozwala na właściwą jego pracę, to niech Biuro Prasowe Rządu kupi sobie jaki chce najnowszy, zagraniczny edytor tekstu. Niech ministrowie kupią sobie zamiast włoskich lanci niemieckie mercedesy i co tam jeszcze chcą, ale żebym wreszcie mógł rano zjeść w spokoju jajko.

To jednak byłoby zbyt łatwe i tanie rozwiązanie. Mam nadzieję, że ta niefortunna wypowiedź nowego rzecznika prasowego rządu była - zdarzającym się nam wszystkim - potknięciem przy pracy. Rzecz bowiem dziś jest humorystyczna, ale jeśli rzeczywiście nowi urzędnicy zaczną swą pracę od zakupów, wtedy przynajmniej ja będę miał powody do smutku.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200