(E)tykiet(k)a

Poczta elektroniczna, zwana e-mailem lub też listelem (zgrabny neologizm), jest już podstawowym środkiem wymiany informacji. Archiwizując skrzynki pocztowe za rok 2000, stwierdziłem, że dostałem dobrze ponad 30 MB listów (prawie cztery tysiące), a odpowiedziałem na jakieś 20 MB (mniej niż trzy tysiące razy). Prawie dwadzieścia listów dziennie. Do tego doliczyć trzeba dobrze ponad jeden gigabajt załączników. Zgroza...

Poczta elektroniczna, zwana e-mailem lub też listelem (zgrabny neologizm), jest już podstawowym środkiem wymiany informacji. Archiwizując skrzynki pocztowe za rok 2000, stwierdziłem, że dostałem dobrze ponad 30 MB listów (prawie cztery tysiące), a odpowiedziałem na jakieś 20 MB (mniej niż trzy tysiące razy). Prawie dwadzieścia listów dziennie. Do tego doliczyć trzeba dobrze ponad jeden gigabajt załączników. Zgroza...

Jak się przyjrzałem obu skrzynkom, porządkując je według nadawców lub adresatów, to zauważyłem, że jestem sam dla siebie najczęstszym korespondentem. Nic w tym dziwnego, bo po pierwsze, w ten sposób przesyłam pliki między domem a pracą (nie mam napędu dyskietek). Po drugie, lubię korespondować z ludźmi miłymi, a tak się akurat składa, że moje listy do mnie samego są wyjątkowo lakoniczne, mało agresywne i powiedziałbym, że nawet w tej swojej surowości dziwnie uprzejme.

Nie mogę tego powiedzieć o listach, które otrzymuję od innych, w tym także od czytelników CW. Myślę, że winę za przykrą sytuację ponosi brak etykiety elektroniczno- -pocztowej. Poszliśmy na żywioł i skutki tego widać. Nie myślę tu o znanym i szeroko opisywanym fakcie eskalacji agresji w trakcie wymiany listów, bo przypomina ona podobne nasilanie inwektyw na papierze, tyle tylko, że zwykle odbywa się znacznie szybciej - zdarzyło mi się pięć razy w ciągu kilku godzin wymienić listy z pewnym zapaleńcem. Raczej chodzi mi o brak uznanych standardów e-epistolograficznych.

Aby nie być gołosłownym, zacznę od nagłówka listu. Kiedyś do osoby nieznajomej pisało się "Szanowna Pani" albo po prostu "Pan Jan Kowalski", jak list był adresowany do delikwenta, którego się nie szanowało. Dziś takie formy trącą anachronizmem. Ludzie piszą zaczepiając adresata po imieniu, w najlepszym przypadku stosując formę "Panie Kubo". Tu dodatkowo jest śmiesznie, bo niektórym znajomym wychowanym w starym stylu ta ostatnia forma za nic nie chce przejść przez klawiaturę, zwracają się więc do mnie per "Panie Jakubie", co nieodmiennie budzi me rozbawienie, bo dlaczego po prostu nie napiszą "Jakubie"? Albo "Witam!" lub po prostu "Dzień dobry!"? Mam wrażenie, że młodzi ludzie dużo łatwiej chwytają ten nowy styl.

Podobnie sprawa ma się z zakończeniem listu. Tradycyjna formułka "Pozostaję z poważaniem" chyba trąci myszką, no i nie wiadomo co robić, jak się nie ma poważania dla korespondenta. Swojskie "Cześć!" jest chyba zbyt sztubackie, abym mógł je wykorzystać w bardziej oficjalnych listach. Czasami w stosunku do zaprzyjaźnionej płci odmiennej stosuję "Całusy", ale w związku z tzw. poprawnością polityczną mogą być one odebrane jako erotyczne, no a w listach do mężczyzn w ogóle odpadają. Myślę, że krótkie "Pozdrawiam" jest w sam raz.

Sposobami wymiany myśli nie mogę się tu zająć z powodu różnorodności stylów. Denerwują mnie tylko wstawiający kawałki mego listu w co drugie-trzecie zdanie, niby dla łatwiejszego zrozumienia o co chodzi. W praktyce tylko zaciemniają sprawę. Ostatecznie list powinien być pewną całością, ciągiem myśli, kompozycją, a nie sieczką na chybcika napisanych równoważników zdań. Tak jak w felietonach stosuję akapity kilkuzdaniowe dla rozróżnienia kolejnych myśli, tak samo w listach powinno się wyodrębniać części, bo tak się łatwiej czyta.

Ciekawy jestem, czy dostanę jakąś nowoczesną, a jednocześnie miłą, że tak powiem, w dotyku korespondencję od Czytelników? Mam zasadę odpisywania na wszystkie listy! Mój adres [email protected]

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200