Domenowy epilog

Dzisiejszy felieton jest kontynuacją ubiegłotygodniowej opowieści o moich bojach z adresami domenowymi. Zobowiązałem się do przedstawienia epilogu sprawy, co niniejszym czynię (ze względów technicznych nazwisko zwycięzcy konkursu rozpisanego uprzednio opublikuję za tydzień).

Dzisiejszy felieton jest kontynuacją ubiegłotygodniowej opowieści o moich bojach z adresami domenowymi. Zobowiązałem się do przedstawienia epilogu sprawy, co niniejszym czynię (ze względów technicznych nazwisko zwycięzcy konkursu rozpisanego uprzednio opublikuję za tydzień).

Adres IP naszej witryny, osiągalnej poprzez nazwy domenowe dwojga brzmień, był u dostawcy Internetu skonfigurowany poprawnie, przy czym dostawca wręcz się upierał. Ja z kolei, wywołując witrynę z komputera w mojej firmie, twierdziłem, że tak nie jest - wg mnie jeden adres był zmieniony właściwie, drugi pozostawiony po staremu. Jedna i druga strona miały rację, przy czym nie można było osiągnąć konsensusu z winy teorii względności, która w dzisiejszych, komercyjnych czasach, przybrała nieco przewrotne brzmienie: "Punkt widzenia zależy do punktu siedzenia". Obserwatorzy zewnętrzni - spoza mojej firmy - widzieli sytuację poprawną: oba adresy domenowe pokazywały to samo miejsce docelowe, co zgadzało się z zapewnieniami dostawcy Internetu. Obserwatorzy przebywający w siedzibie firmy dostrzegali niespójną dwoistość adresową. Winę za ten stan rzeczy ponosiłem ja, ze względu na specyficzne ustawienia naszego firmowego serwisu DNS. Otóż jeden z adresów domenowych usługi WWW (tylko ten błędny) miał w tym serwisie przyporządkowany docelowy adres IP. Mógł dostawca Internetu zmieniać u siebie adresację jak tylko chciał, a komputery w firmie niewzruszenie namierzały nieaktualną już stronę.

Najbardziej rozbawił mnie sposób, w jaki dokonałem tego "epokowego" odkrycia. Mam w pokoju dwa komputery. Na jednym z nich przez dłuższy czas wyświetlała się plansza z programem administracyjnym usługi DNS. Po prostu, zupełnie niezależnie od opisywanego tu wątku, gmerałem coś w ustawieniach lokalnego DNS-u, aby utworzyć odrębną strefę wewnętrznego serwisu informacyjnego (po naszemu - intranetu) i właśnie w tym czasie, zupełnie przypadkowo wyszedł na jaw chaos ze stronami udostępnianymi na zewnątrz. Na tej właśnie planszy, a jest ona bardzo uboga w zapisy, stało przez dwa dni jak byk napisane przyporządkowanie nazwy domenowej staremu adresowi IP. Siedząc tak przy drugim komputerze, głowiłem się i słałem monity do dostawcy Internetu, śledziłem trasy, gapiłem się jak cielę na malowane wrota na sąsiedni ekran i nic. Aż wreszcie mnie oświeciło.

Przeprosiłem dostawcę Internetu za posądzenia o nierzetelność. Dla prezesa przygotowałem pismo wyjaśniające z prośbą o łagodny wymiar kary. Chyba poskutkowało - ciągle jestem pracownikiem.

Wnioski są stosunkowo oczywiste i znane od lat. Błędów należy szukać przede wszystkim u siebie. Ale jak ich uniknąć, skoro między jednym a drugim kliknięciem trzeba załatwić kilka innych, nie cierpiących zwłoki spraw?

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200