Bez komputera

Sam nie jestem najlepszym pod tym względem przykładem. Powiem nawet więcej - jestem antyprzykładem. Stwierdzając powyższe, nie mam jednak na myśli tzw. całokształtu (za całokształt dostaje się ordery), a jedynie wybrane skutki wieloletniego obcowania z komputerami. Bo nie tylko gapię się w ich ekrany od prawie trzydziestu lat, ale jeszcze sporo z tego czasu przypadło na przebywanie w pomieszczeniach bez okien. Zresztą nawet jak okna były, to i tak przez cały dzień miałem włączone światło. Gdyby zestawić to z odczuciami, doświadczeniami i przekonaniami niektórych osób, to od dawna już powinienem poruszać się z białą laską.

Sam nie jestem najlepszym pod tym względem przykładem. Powiem nawet więcej - jestem antyprzykładem. Stwierdzając powyższe, nie mam jednak na myśli tzw. całokształtu (za całokształt dostaje się ordery), a jedynie wybrane skutki wieloletniego obcowania z komputerami. Bo nie tylko gapię się w ich ekrany od prawie trzydziestu lat, ale jeszcze sporo z tego czasu przypadło na przebywanie w pomieszczeniach bez okien. Zresztą nawet jak okna były, to i tak przez cały dzień miałem włączone światło. Gdyby zestawić to z odczuciami, doświadczeniami i przekonaniami niektórych osób, to od dawna już powinienem poruszać się z białą laską.

Trzeba jednak przyznać, że mniej niż inni oglądam telewizji, do czego jeszcze przyczyniły się niedawne zmiany programowe w telewizji publicznej (a innych naszych stacji, mimo prób, nie polubiłem i nie oglądam). Ale oglądanie naszej telewizji, publicznej czy prywatnej, to raczej kwestia zdrowia psychicznego, a nie sprawności zmysłów.

Skoro zaś po tylu latach bliskich kontaktów z ekranami komputerów jeszcze widzę (a nigdy nie używałem też filtrów ekranowych), to tym trudniej zrozumieć mi tych, którzy łączą z tym konkretne, własne dolegliwości.

Gwoli ścisłości: zmęczenie wzroku i związane z tym przykre i dokuczliwe objawy mogą być skutkiem migotania ekranu, ciągłego wypatrywania szczegółów (np. zbyt małych liter) czy intensywnego śledzenia ruchu (niektóre gry), co nie ma żadnego związku z promieniowaniem elektromagnetycznym.

W latach osiemdziesiątych, w ośrodku, w którym wówczas pracowałem, załoga urządzeń do wprowadzania danych (stanowiska z 12-calowymi monitorami monochromatycznymi) zaczęła zgłaszać obiekcje co do promieniowania monitorów ekranowych, ale - jak to argumentowano - oddziałującego, poprzez obudowę, od tyłu, na osobę siedzącą przy stanowisku poprzedzającym. Ponieważ wtedy załogi miewały jeszcze coś do powiedzenia, zarządzono stosowne pomiary, których wykonanie zlecono specjalistycznej firmie zewnętrznej.

Aby nie było już żadnych wątpliwości, ani kolejnych pretensji, że np. monitory promieniują głównie na boki, na czas badań zdjęto z nich nawet obudowy. Mimo tego, w trakcie pomiarów trudno było odróżnić promieniowanie dobywające się z tych urządzeń od tzw. promieniowania tła.

Dziś promieniowanie elektromagnetyczne jest w każdym miejscu nieporównanie większe, a opinie fachowców co do jego szkodliwości są nadal podzielone: jedni uważają, że nie ma problemu, drudzy mówią, że on jednak jest, a wyraźne skutki - jak to było kiedyś z azbestem - pojawią się dopiero za jakiś czas. Ci pierwsi uważają, że przykładanie do głowy nadajnika radiowego, a takim jest przecież telefon komórkowy, nie szkodzi, podczas gdy ci drudzy kwestionują normy bezpieczeństwa z tego zakresu twierdząc, że obejmują one wyłącznie mikrofalowy efekt cieplny, a całkowicie pomijają - występującą ich zdaniem - resztę.

Powodem jednak sporego zamieszania (i niniejszego felietonu) jest przypadek niejakiego Briana Steina, 55-letniego dyrektora naczelnego dużego przedsiębiorstwa (pięć tysięcy załogi) brytyjskiego, który cierpi na tzw. nadwrażliwość na promieniowanie elektromagnetyczne. Bliskość każdego urządzenia elektronicznego powoduje u niego silne bóle głowy. Nie korzysta on więc z telefonu komórkowego, nie zbliża się do pracujących komputerów, nie ogląda telewizji, a na noc wyłącza nawet dopływ prądu do swej sypialni. W pracy, w sali narad, ma tylko projektor na folię i tablicę z arkuszami papieru.

Rzec by można, że jest żywym dowodem na to, że można jednak obyć się bez komórki i komputera. Pod warunkiem jednak, że jest się dyrektorem naczelnym. Inaczej uznano by to za przypadek ciężkiego inwalidztwa.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200