eCiemnogród (2) - Legislacja, kontrola i plany

Czy pojawienie się informatycznego prawa oznacza koniec czasów rządów swoistego bezprawia w informatyzacji administracji publicznej?

Czy pojawienie się informatycznego prawa oznacza koniec czasów rządów swoistego bezprawia w informatyzacji administracji publicznej?

Nasz eCiemnogród otrzymał prawo pisane - rzecz jasna chodzi o Ustawę z dnia 17 lutego 2005 r. o informatyzacji działalności podmiotów realizujących zadania publiczne (DzU z dnia 20 kwietnia 2005 r.). Jak czyta się w różnych zakamarkach twórczości eCiemnogrodzian (czyli dokumentach znanych niepowszechnie), jest to zjawisko na skalę kontynentalną. Mamy prawo, warto więc zastanowić się, czy to prawo daje szansę - i jeśli już, to jaką - aby obraz przyszłości powstawał w imię jego napisanych liter, a także zawartych intencji. Bo przecież Ustawa o informatyzacji jest początkiem okresu, gdy nastało prawo i można oczekiwać, że pozwoli ono porządkować teraźniejszość i kreować przyszłość. Jeżeli tak się stanie, będzie to koniec bezprawia (żywiołowych zmian) w eCiemnogrodzie, koniec niezależnych imperiów informatycznych i autonomicznych, wydzielonych republik. Cóż to więc za prawo?

* * *

Przede wszystkim jest to krótkie prawo, a w związku z tym jego zaletą jest, że czyta się szybko! Niewiarygodne, ale połowę ustawy stanowią odniesienia do innych aktów prawnych, które niczego wartościowego z punktu widzenia eCiemnogrodu nie wnoszą. Ot, takie dopiski o dokumentach elektronicznych, zgodności systemów i testach.

Przede wszystkim jest to krótkie prawo, ponieważ jego kolejną część stanowi pełnia twórczości kontrolnej, czyli opisanie kontroli. Ten fragment z największą rozkoszą wyrzuciłbym na śmietnik eCiemnogrodu, gdybym tylko miał taką możliwość. Cóż, nie upilnowało się pisarzy i taki jest skutek. Ustawa kontrolą stoi. Widocznie nie wszyscy mają tę zdolność, aby podnieść wzrok powyżej własnych lęków, a cóż tu dopiero mówić o horyzoncie i wizji przyszłości. Nikt nie miał dość siły, albo wyobraźni, aby dostrzec, że Rzeczpospolita zafundowała sobie nową (ale nie nowoczesną) służbę kontrolną, na którą nikogo nie stać, której nigdy nie wyposaży się w wystarczająco ugruntowaną wiedzę, która spowoduje zapewne niezliczone emocje. Bo jakąż reakcję spowoduje kontroler nasłany przez wojewodę, marszałka, czy ministra właściwego? Ostatecznie może uda się go wcisnąć pomiędzy trzymiesięczną (co najmniej) kwarantannę NIK-owską, kontrole wewnętrzne albo tzw. audyty, które - śmiechu warte - służą usprawnieniu procesów zarządzania. Zleciały się czarownice na sabat i o cnotach rozprawiają.

Tak więc ustawa wypada dość krótka, mniej więcej na jedną trzecią swej długości. Zajmijmy się więc tymi skromnymi jej szczątkami.

Najpierw plan informatyzacji państwa

Ustawa ma sprzyjać informatyzacji państwa poprzez zgrabnie ustanowiony plan. Nie kwestionuję ani potrzeby tworzenia wizji informatyzacji, ani potrzeby tworzenia strategii, ani tym bardziej planu. Nie bardzo wiadomo wszakże, dlaczego tylko plan znalazł uznanie w treści ustawy. Najchętniej pozostawiłbym plan ministrowi właściwemu ds. informatyzacji, niech zgrabnie realizuje strategię i się z tego tłumaczy. Plan jednak zyskał nobilitację, a najbardziej podoba mi się takie sformułowanie, że ten plan będzie służył do "określenia organizacyjnych i technologicznych instrumentów rozwoju społeczeństwa informacyjnego". To tak, jak kowala zatrudnić do wykuwania prawdy.

Społeczeństwo informacyjne to przede wszystkim umiejętność i zdolność do posługiwania się informacją, do zrozumienia roli informacji. Od tego zaczyna się idea społeczeństwa informacyjnego. Nie od sprzętów i narzędzi. Nie wystarczy tworzyć kolejne pracownie komputerowe w szkołach, trzeba jeszcze tam pozwolić przebywać uczniom i młodzieży. To tak, jakby mobilność sprowadzać do posiadania telefonu komórkowego. Wydaje się, że telefon komórkowy to mobilność. Otóż nie, telefon komórkowy to tylko jeden z warunków koniecznych, ale nie wystarczających do zaistnienia mobilności. Komputer to również warunek konieczny, ale nie wystarczający do zaistnienia społeczeństwa informacyjnego.

Cóż więc jeszcze ten plan ma sprawić? Ma sprzyjać modernizacji systemów, integracji, poprawie warunków bezpieczeństwa, ustanowieniu priorytetów. Oj, bieda z tym planem. Jakoś nie dowierzam, aby jeden minister narzucił innemu, co ten ma robić. Plan informatyzacji minister właściwy będzie realizował sam, bo to jego plan, to jego pomysł na realizację strategii. Tyle jej zrealizuje, ile będzie miał wytrwałości i pieniędzy. Nie liczyłbym, że plan w taki sposób powszechnie przekuje strategię w rzeczywistość. eCiemnogród może się więc nie doczekać ery błogosławionego dobrodziejstwa informacji. Minister ds. informatyzacji niczego sam, ani ze swoim planem nie osiągnie, jeżeli w każdym zakątku eCiemnogrodu nie będzie się działać na rzecz społeczeństwa informacyjnego.

Zostawmy ambitne cele planu, spójrzmy na narzędzia. A są nimi: priorytety rozwoju systemów teleinformatycznych, zestawienie projektów teleinformatycznych, program działań na rzecz społeczeństwa informacyjnego, zadania publiczne realizowane drogą elektroniczną. Nie kwestionuję żadnego z tych narzędzi odrębnie, ale nie składają się one w jedną całość, nie służą spójnie wytworzeniu jednej całości. Zatem, jeżeli plan ma być ustanowiony już nie na 5, a choćby tylko na 3 lata, to zapisanie w planie projektów teleinformatycznych, nobilitowanych do wysokiej rangi objętych planem, jest praktycznie niewykonalne. Kiedy bowiem pomysł ma dojrzeć do postaci motyla, aby mógł być zauważony jako warty ujęcia w planie? Plan zawiera program... aż zajrzałem do podręcznika i utwierdziłem się w przekonaniu, że nie programem należy objąć urzeczywistnianie idei społeczeństwa informacyjnego. Tę rangę w sposób właściwy nadaje strategia. Plan (albo ewentualnie program) to zestaw działań, które sprzyjają realizacji pewnych aspektów, fragmentów szerszego zamierzenia. Gdyby realizacja zamysłu dojścia do społeczeństwa informacyjnego była aż tak prosta, to cel byłby już dawno osiągnięty.

Rekapitulując kwestię planu w ustawie, mam przekonanie, że szukając właściwego miejsca i ujęcia potrzeby zmiany polskiej rzeczywistości informatycznej administracji publicznej, nie zauważono potrzeby strategii, związków między planem a strategią, niewłaściwie - ostatecznie - dobrano narzędzia. Będzie bardzo trudno zbudować dobry plan, a jeszcze trudniej go realizować. Niekoniecznie widać, jak będzie go można realizować, ani kto go będzie realizował, bo jeżeli tylko minister informatyzacji, to po co było wytaczać tę ustawową armatę?

Informatyzacja administracji, czyli informatyczne tsunami...

Wydaje się, że najważniejszym zadaniem ustawy, a przypomnijmy jej przesłanie: informatyzacja działalności podmiotów realizujących zadania publiczne, jest - śmiem twierdzić - wytworzeniem jednolitego, zarazem realnego i równocześnie minimalnego stanu bazowego, który będzie pozwalał na komunikację informacyjną między instytucjami tejże administracji, między administracją a obywatelem czy jakimkolwiek innym klientem. Albo inaczej: najpierw zdefiniowanie i opisanie tego stanu bazowego (standardy), a później jego wymuszenie w każdej gminie czy starostwie. Nie czas i miejsce, aby tutaj dyskutować nad sposobem rozwiązywania problemów informatyki w administracji. Na pewno zasługuje to na odrębne traktowanie, ale wróćmy do ustawy.

W tym miejscu trudno co prawda tak łatwo przyznać, skoro już się ustawiam w pozycji krytykanta, ale ustawa dobrze "rozumie" tworzenie tego co nazwałem stanem bazowym. Tak więc system informatyczny w myśl ustawy to system otwarty. Rozumiem to przynajmniej w taki sposób, że do każdego dowolnego systemu informatycznego można dobudować następną część. Właściwość niesłychanie ważna w czasach, gdy każdy projekt informatyczny w administracji publicznej to sposób na życie jego wykonawcy, na wiele kolejnych lat. Nie dziwi więc żadna z prób zaznaczenia, w mniej czy bardziej przemyślny sposób, praw wyłącznych do tego czy innego terenu łowieckiego przez naszych wspaniałych Wytwórców. Gdybym miał psi węch, to wykorzystując tylko ten zmysł ustaliłbym bez pudła mapę terenów łowieckich na mapie polskiej administracji.

Otwartość systemów to szansa na faktyczną konkurencję między eWytwórcami w naszym eCiemnogrodzie. Drugim atrybutem informatycznego tsunami będą wymagania minimalne dla systemów informatycznych. Jeżeli przyjąć, że te wymagania zejdą na niski (szczegółowy) poziom, to w zestawieniu z wyjątkowo krótkim dwuletnim okresem dostosowawczym, albo będzie to faktyczne tsunami, albo będziemy bardzo zawiedzeni efektami końcowymi. Trzeba wiedzieć przecież, że na administrację publiczną składa się ok. 3 tys. urzędów (ministerstwa, urzędy wojewódzkie i marszałkowskie, starostwa, gminy), a ponadto każda z tych jednostek ma instytucje wyspecjalizowane: urzędy pracy, ośrodki pomocy społecznej. A jeżeli dodać, że zadania publiczne mogą być zlecane, to ile jest systemów informatycznych, które należy poddać modyfikacjom? Ile systemów nadaje się do modyfikacji, a ile należy napisać od początku? Trzeba sobie zdawać sprawę, że zadanie jest niewykonalne w zadanym dwuletnim okresie i musi być realizowane długofalowo. Niezależnie od wszystkiego, przez najbliższe 10 lat eCiemnogród będzie jedną, wielką, tzw. "kopalnią" pieniędzy. Nie będzie więc żadnego informatycznego tsunami!

I jeszcze jeden atrybut radykalnych zmian w eCiemnogrodzie, tkwiący już bardziej w sferze mentalnej. Systemy informatyczne muszą nie tylko być gotowe do wymiany informacji, ale wręcz do takiej wymiany zachęcać. Jeżeli uda się zrobić przemianę w mentalności właścicieli wszystkich rejestrów, to jeszcze łatwiej przeprowadzi się zmiany w prawie i wówczas wymiana informacji i wykorzystanie istniejących zasobów stanie się realne.

Aby chciało się chcieć zgodnie informatyzować administrację

No właśnie... Prawo stanowi środek przymusu, niektórzy chętniej mówią, że "prawo reguluje coś tam". W eCiemnogrodzie prawo będzie przymuszało eObywateli do tworzenia planu informatyzacji, do sprzyjania otwartości systemów, do wymiany informacji drogą elektroniczną. Na szczęście ustawa określa jeszcze bardzo przyjemny motywator: dotacje finansowe na realizację projektów informatycznych.

Istnienie motywatora można uznać za istotny element zgodnego budowania nowoczesnego eCiemnogrodu. Po pierwsze dlatego, że skutek działania czynnika pozytywnego jest zawsze trwalszy aniżeli represyjnego. Po drugie dlatego, że skoro minister ma czelność wprowadzać jednolite standardy, protokoły itd., to musi wziąć na siebie również jakąś część kosztów ich wprowadzania. Po trzecie dlatego, że większości podmiotów nazywanych jednostkami publicznymi nie będzie stać na wymianę swoich systemów. A śmiem twierdzić, że rzeczywiście trzeba będzie systemy wymienić. Ujmę to jeszcze inaczej: jak mawiał mój znajomy szef pewnej firmy informatycznej - "Nie ma takiego systemu i przesyłu, do którego nie udałoby się zrobić czegoś na kształt interfejsu". I ten znajomy ma rację, ale czy nie chcemy w końcu systemów, które same z siebie byłyby przystosowane do współdziałania w cyberprzestrzeni wzajemnie udostępnianej i przesyłanej informacji? Twierdzę, że powinniśmy dążyć do wyplenienia staroci i archaizmów w rozwiązaniach informatycznych. A twierdzę zdecydowanie tak dlatego, że już słyszę te wyrazy protestów dłubaczy i wymyślaczy przeróżnych pseudosystemów informatycznych.

Pan minister ds. informatyzacji - nie jestem jednak tego pewien - nie określił nigdzie, jakie środki będzie stawiał do dyspozycji i skąd je weźmie. To mnie trochę niepokoi, bowiem jak znam ministra od finansów, to z nim jedno jest pewne - "tak minister (finansów) kraje, jak finansów staje", a możemy być zawsze pewni, że nigdy "nie staje". Na osłodę pamiętajmy o funduszach unijnych, choć podpiąć je pod te środki, o których mowa, będzie diablo trudno!

* * *

Ustawa nie ogranicza się do tych kilku bloków tematycznych, które zostały tutaj zauważone. Jeden z nich, ten odnoszący się do Rady Informatyzacji, zostawiam sobie na kolejne danie i pozwolę sobie potraktować odrębnym tekstem.

Zbigniew Olejniczak jest dyrektorem Departamentu Informatyki w Ministerstwie Gospodarki, Pracy i Polityki Społecznej, jednocześnie pełni funkcję wiceprzewodniczącego Rady Informatyzacji przy Ministrze Nauki i Informatyzacji.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200