Streżyńska: Wybierzemy najlepsze rozwiązania

Lekką ręką wydawano pieniądze na IT. Wyceny były wyssane z palca. Teraz realizujemy 35 ważnych projektów, które zagwarantują, że obywatel i przedsiębiorca zostaną prawidłowo obsłużeni. Kolejne projekty ruszą, jeśli znajdą miejsce w informatycznej architekturze państwa. Ale takie wyceny jak kiedyś już nie wrócą – zapowiada minister cyfryzacji Anna Streżyńska w rozmowie z Tomaszem Bitnerem.

Pani Minister, zacznijmy od tego, jak mają być prowadzone projekty informatyczne w administracji, co należy kupić, a co można zrobić samemu. Centralny Ośrodek Informatyki, „zbrojne ramię” Ministerstwa Cyfryzacji, rozstrzygnął największy ostatnio przetarg w IT. Za 100 mln zł wynajmie na trzy lata informatyków. Czy body leasing w administracji dostał zielone światło?

System przetargów na duże projekty w administracji od dawna budził emocje ze względu na pieniądze. Zamówieniom tym przyglądały się również służby. Body leasing jest dobrym rozwiązaniem, ale pod warunkiem, że ludzie w administracji są zdolni do tworzenia koncepcji, zadaniowania, nadzorowania i rozliczania wykonawców. Kiedyś robili to urzędnicy, rzadziej informatycy. Tymczasem strategiczne projekty państwowe to zadanie dla fachowców, którzy nabyli doświadczenia w korporacjach, gdzie pracowali na wielomilionowych projektach.

Streżyńska: Wybierzemy najlepsze rozwiązania

W korporacjach, ale nie w ministerstwie.

Dziś tacy ludzie pracują też u nas. Jesteśmy gotowi do korzystania z body leasingu. Ale to, co się stało w ministerstwie, nie jest regułą w administracji. Przestrzegałabym kolegów przed pochopnym decydowaniem się na formułę body leasingu bez posiadania wewnętrznych kompetencji. W razie wątpliwości Ministerstwo Cyfryzacji służy pomocą. Od tego jesteśmy.

W jakich projektach body leasing przyniesie najlepsze efekty?

Formuła body leasingu może się sprawdzić w projektach agile’owych, wymagających dużej dynamiki i elastyczności. Skoro kupujemy nie efekt, a godziny, można wykorzystać je elastycznie do skutecznego przeprowadzenia projektu. Body leasing jest też dobrym wyborem, gdy chodzi o rozwój istniejącego projektu albo utrzymanie systemu, który już działa.

Nie lepiej kupować gotowe systemy, jak do tej pory?

Zaleta body leasingu jest taka, że wynajmuję pracowników, którzy pracują dla mnie. Nie przychodzą z własną koncepcją. Nie sprzedają mi swojego pomysłu. Realizują mój. Prawda jest taka, że przez wiele lat korporacje rozdymały kosztorysy. Zapewniały sobie w ten sposób długą współpracę, wysokie marże, sprzedawały niepotrzebne funkcjonalności, często niewykonalne z przyczyn czasowych lub inżynieryjnych. To wywoływało nieporozumienia i pretensje między administracją a korporacją.

Body leasing jest inną formułą. Wynajęci ludzie wykonują koncepcje, które zostały wypracowane. To my decydujemy, czego potrzebujemy, a oni pomagają nam w realizacji celu.

Gdzie zostaje miejsce dla dostawców IT?

Każdy tryb realizacji zleceń publicznych ma plusy i minusy. Na przykład taki projekt jak Platforma Integracji Usług i Danych, wymagający wysoko wyspecjalizowanych umiejętności. Wystawimy go na rynek z nadzieją, że wygra firma, która ma doświadczenie i referencje.

Nie jest naszą intencją dawanie nauczki firmom, które brały udział w projektach administracji i się nie sprawdziły, czego skutki odczuwamy do dziś. Broń Boże! Wybierzemy najlepsze rozwiązania. My w administracji musimy być bardzo kompetentni, nawet gdy nie robimy czegoś sami od początku do końca.

Przed rokiem w kilka tygodni uruchomiono elektroniczne przyjmowanie wniosków do programu 500+. Państwo kupiło gotową usługę na rynku, w tym przypadku od banków. Czy taki model współpracy można stosować przy innych projektach?

Tak. Widać możliwości takiej współpracy. Dziś rozglądamy się po rynku, patrzymy, co jest do dyspozycji i z czego można skorzystać. Nie stawiamy tezy, że skoro potrzebujemy systemu płatności, to trzeba go stworzyć. Szukamy. Może ktoś taki ma i da się go wyskalować dla całej administracji państwowej. Może były prace koncepcyjne, analizy, których nie trzeba powtarzać i tracić publicznych pieniędzy, bo można z nich po prostu skorzystać. Jeżeli gotowe rozwiązania posiada biznes, tym lepiej. Pierwszy przykład – BLIK. Nie ma sensu drugi raz wymyślać takiego systemu, bo to jedno z najlepszych rozwiązań w płatnościach mobilnych na świecie.

I można je zastosować w administracji?

Ależ oczywiście. Jeśli obywatel ma dokonać płatności na rzecz państwa, to jak w komercyjnym serwisie, trzeba dać mu wybór. Płać, czym chcesz: przelewem bankowym, BLIK-iem, kartą, a od biedy przelewem pocztowym.

Systemy obsługi bankowej w służbie administracji państwowej się sprawdziły. Zastosowano rozwiązania nieszablonowe. Wzięliśmy od banków wszystko, co się dało, również banking credentials, czyli możliwość podpisywania się bankowymi metodami identyfikacji.

Administracja od lat rozwija swoją metodę weryfikacji użytkowników, Profil Zaufany…

Profil Zaufany eGO został w zeszłym roku odłączony od platformy e-PUAP. Jest stabilny. Będziemy go promować. Nie chcemy, aby na serwisach bankowych pojawiło się 50 ikonek: tu przejdziesz do Emp@tii, tu do eDeklaracji. Chcemy spójnego systemu państwowego, do którego można się logować Profilem Zaufanym, a do Profilu Zaufanego także na przykład hasłem bankowym, bo je na ogół pamiętamy.

Tu pojawia się kwestia zaufania do dostawcy usług, w tym przypadku banków.

Sprawdzamy to i testujemy bardzo dokładnie. Logowanie za pomocą hasła bankowego to możliwość. W przypadku 500+ musieliśmy skontrolować wszystkie banki i partnerów, czy wiarygodność ich systemów pozwala dopuścić je do transakcji administracyjnych. Tak samo jest w przypadku dopuszczenia poszczególnych banków do potwierdzania Profilu Zaufanego. Przechodzą wcześniej bardzo dokładne testy.

Administracja była od lat największym klientem firm informatycznych. W ubiegłym roku wartość rozstrzygniętych przetargów publicznych na IT spadła o połowę. Czy to zjawisko chwilowe, wynikające z remanentu po zmianie władzy, czy też trwałe, bo okazało się, że na projekty IT można wydawać mniej?

Jedno i drugie. Nowy rząd powiedział: stop, wszystkie projekty idą najpierw do przeglądu. Bardzo wiele z nich się faktycznie nie wydarzyło. Część się opóźniła. Znam listę projektów zgłoszonych przez resorty po pierwszym naborze Programu Operacyjnego Polska Cyfrowa. Ich wyceny były wyssane z palca: 300 mln, 400 mln. To nie było na przykład 47 mln, co wskazywałoby, że jednak ktoś coś policzył, tylko równo: 200, 300, 400… Wstrzymaliśmy wtedy zlecenia, które miały iść na rynek. Dlatego to był trudny rok dla sektora IT. Ale od razu trzeba sobie też otwarcie powiedzieć: takie wyceny jak kiedyś już nie wrócą.

Te wielkie projekty według Pani wymyślano tak, żeby wydać tyle, ile było do wydania?

Zdecydowanie tak. Ich zasadność budziła wątpliwości, ale biurokracja sama się nimi napędzała. Kiedy pojawiła się nowa unijna perspektywa finansowa (2014–2020), administracja natychmiast zabrała się za projekty, które były potrzebne i strategiczne dla kraju, ale z których dało się też przez kilka lat słodko żyć.

Pierwszy nabór wniosków do POPC, o którym Pani wspomniała, już w momencie ogłoszenia wyników, w październiku 2015 r., wyglądał słabo. Z 39 zgłoszonych projektów wsparcie dostało tylko sześć. Co się z nimi dzieje?

Niektóre mają jednoprocentowy poziom wykonania, na przykład projekty zgłoszone przez GUGiK. Inne budzą zastrzeżenia co do racjonalności. Komitet Rady Ministrów ds. Cyfryzacji co kwartał kontroluje raporty rzeczowo-finansowe i widać sporo niepokojących objawów. Dostaliśmy nauczkę. Lekką ręką wydawano pieniądze na IT. Bez głowy. Nie było myślenia o architekturze informatycznej państwa albo pojawiło się ono za późno.

Teraz w kolejce czeka kilkadziesiąt projektów z POPC. Branża IT już ostrzy sobie na nie zęby. Kiedy ruszą?

Jak zasłużą na to, by je realizować… Te projekty muszą być w 100% zgodne z architekturą informatyczną państwa. Mieć wyraźnie przypisaną funkcjonalność.

Weźmy na przykład projekty dotyczące ochrony zdrowia. Nie powinno być pięciu portali o ochronie zdrowia, bo pacjent zwariuje. Nie może być wielu standardów dokumentacji medycznej, bo jeżeli pacjent wędruje między placówkami ochrony zdrowia, systemy przestaną się komunikować.

Walczyliśmy, aby w projektach administracji publicznej pojawił się w ogóle pacjent, klient, obywatel. Najważniejszy byt. Bo dotąd w służbie zdrowia informatyzowano „proces leczniczy”. Proces leczniczy zaczynał się, kiedy pacjent był już u lekarza. Czyli proces wyboru lekarza, informacji o kuracji nikogo nie interesował.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200