Kryzys: czy zawiodły systemy?

Kryzys na amerykańskim rynku kredytów hipotecznych ujawnił się już w połowie 2007 r. Sygnały jego nadejścia zaczęły pojawiać się jeszcze wcześniej. Czemu więc doszło do sytuacji, która zagraża nie tylko amerykańskiej, ale także światowej gospodarce? Dlaczego nie dało się tego przewidzieć mimo stosowanych w instytucjach finansowych, zaawansowanych narzędzi analitycznych?

Kryzys na amerykańskim rynku kredytów hipotecznych ujawnił się już w połowie 2007 r. Sygnały jego nadejścia zaczęły pojawiać się jeszcze wcześniej. Czemu więc doszło do sytuacji, która zagraża nie tylko amerykańskiej, ale także światowej gospodarce? Dlaczego nie dało się tego przewidzieć mimo stosowanych w instytucjach finansowych, zaawansowanych narzędzi analitycznych?

O przyczynach kryzysu i roli narzędzi informatycznych w zapobieganiu podobnym zjawiskom w przyszłości dyskutują: Sławomir Panasiuk, CIO Krajowy Depozyt Papierów Wartościowych; Marek Buchta, naczelnik Wydziału Architektury Systemów Informatycznych ING Bank Śląski; Janusz Stankiewicz, wiceprezes i CIO GE Money Bank; Bogdan Pilawski, architekt Banku Zachodniego WBK; Jakub Chabik, kierownik Działu Rozwoju Procesów GE Money Bank.

Banki regularnie przesyłają do wielu instytucji kontrolnych raporty na temat stanu swoich finansów. Skąd więc nagle wzięły się te wszystkie nadzwyczajne straty liczone w samych USA w miliardach dolarów?

Marek Buchta, ING: Oczywiście systemy IT raportują i przewidują, ale dochodzi kwestia polityki, jaką prowadzą banki. Czy decydują się na wchodzenie w różnego rodzaju ryzykowne instrumenty finansowe i w związku z tym akceptują także podwyższone ryzyko operacyjne, czy nie.

Z czysto informatycznego punktu widzenia jesteśmy w stanie przewidzieć różne sytuacje. W trakcie procesu kredytowego współdziała kilkanaście systemów, które sprawdzają różne parametry. Po 10 minutach zapada decyzja o tym, czy klient dla banku jest lub nie jest wiarygodny. Oczywiście jest też możliwość, że klient zostanie oceniony na granicy wymaganych progów i wówczas konieczna jest interwencja ludzka. Jednakże odsetek kredytów, o których udzieleniu decyduje człowiek jest w Polsce niewielki. Stąd nie ma u nas ryzyka wystąpienia takiego kryzysu, jak w USA. Poza tym w Polsce jedynie ok. 10% PKB stanowi przychód z tytułu kredytów hipotecznych.

Dlaczego więc doszło do tak ogrom-nego kryzysu amerykańskiego systemu finansowego?

Kryzys: czy zawiodły systemy?

Każda interwencja w system nerwowy jest niebezpieczna dla organizmu. Można majstrować, ale trzeba wiedzieć, co się zepsuło. - Janusz Stankiewicz

Bogdan Pilawski, BZ WBK: W odróżnieniu od USA, w Polsce nie wykształcił się jeszcze rynek handlu kredytami, z angielska brzydko nazywany sekurytyzacją. Polega to na tym, że bank - który nie ma już funduszy własnych - robi paczkę z udzielonych kredytów, a następnie sprzedaje je komuś za nieco niższą kwotę, aby mieć fundusze na dalszą akcję kredytową. W USA niespłacone lub zagrożone kredyty przenosiły więc ryzyko na kolejne instytucje finansowe. U nas tego zjawiska jeszcze nie ma, chociaż jesteśmy blisko.

Czy przed takim ryzykiem nie można się zabezpieczyć?

Bogdan Pilawski, BZ WBK: Jeśli te kredyty zostały już udzielone, a bank hipoteczny je sprzedał dalej, to trudno już mówić o jakimkolwiek zabezpieczeniu się. Ryzyko powstało w miejscu, w którym kredyt został udzielony i jeżeli ktoś udzielił go niefrasobliwie, to tego nie jest już w stanie naprawić żaden system IT.

Jakub Chabik, GE: Istotne jest, aby instytucje regulacyjne wymuszały podawanie rzetelnej informacji o tym, z jakim ryzykiem wiąże się dana wierzytelność, czy też ich paczka. Ważne jest pojawienie się przejrzystych reguł, które sprawią, że kupujący będzie wiedział w co inwestuje pieniądze. Ryzyko związane ze złymi kredytami zostało albo źle ocenione, albo ukryte przed regulatorem.

Janusz Stankiewicz, GE: Nasza dyskusja toczy się do tej pory na poziomie pojedynczej transakcji klient-bank. Tymczasem to, co się w tej chwili dzieje, ma źródła na poziomie makro. Wytłumaczenia takie jak pogoń za łatwym zyskiem i nadymanie instrumentów finansowych ponad miarę, to raczej opis objawów, a nie przyczyn choroby. Dziś nikt nie jest w stanie odpowiedzialnie określić, skąd się ten kryzys wziął.

Na nic ta cała rozbudowana i kosztowna analityka?

Janusz Stankiewicz, GE: Niewątpliwie zbyt słaba była w tym wszystkim rola regulatora. W tym momencie pojawia się odwieczny dylemat - wolna gra sił na rynku, czy ścisła regulacja? Nawet jeśli regulator będzie dostawał niezbędne informacje, to potrzebny jest aparat analityczny funkcjonujący na poziomie makro, a nie jednej transakcji. Gdy patrzymy na sposób działania amerykańskiego FED za czasów Alana Greenspana, to wszyscy analitycy oceniali, co on powiedział, a co przemilczał. Na tej podstawie wyciągali wnioski. Gdzie wobec tego jest miejsce na skomplikowany aparat analityczny, który doprowadza do jakiejś obiektywnej konkluzji opartej o analizę faktów dokonaną przy użyciu odpowiedniego instrumentarium?

Marek Buchta, ING: Taki aparat jest, ale pytanie, kto chce z niego korzystać, słuchać wypływających z niego wniosków? Jak widać na przykładzie banków amerykańskich, przedstawiane raporty raczej były pomijane, szczególnie gdy w grę wchodziły olbrzymie pieniądze.

Janusz Stankiewicz, GE: To prawda, zwłaszcza jeśli dyrektor banku ma postawiony wymóg dwucyfrowego wzrostu. W USA jego los zależy - poza kilkoma innymi, ważnymi parametrami - od tego, jak kształtuje się cena akcji na giełdzie. Jeżeli presja jest bardzo duża, a wiedza na temat tego, jakie zjawiska doprowadzają system do kryzysu i jak temu przeciwdziałać jest mizerna, to co jakiś czas dochodzi do niego.

Ale przecież Amerykanie mieli już doświadczenia z kreatywną księgowością. Można było oczekiwać, że będą ostrożniejsi.

Kryzys: czy zawiodły systemy?

Systemy IT dostarczały odpowiednich informacji, ale czy ktoś je zrozumiał? Widać, że nikt nie był w stanie odpowiednio zinterpretować danych. I to jest główny problem. - Marek Buchta

Janusz Stankiewicz, GE: To było coś innego. Tu nikt niczego nie ukrywał. Rzeczy toczyły się swoim rytmem. Wystarczyło, że amerykański konsument stwierdził - gdy bank przyszedł upomnieć się o kolejną ratę - że nie ma z czego jej zapłacić, aby ceny nieruchomości zaczęły spadać. Zabezpieczenie w postaci domu przestało obowiązywać, gdyż konsumenci stwierdzili, że nie chcą spłacać kredytu za nieruchomość, która jest warta połowę tej ceny. Oddawali ją więc bankowi. To jeszcze bardziej nakręciło lawinę. W przypadku Enronu mieliśmy do czynienia z ewidentnym fałszowaniem ksiąg. Tu nie skontrolowano najpierw zjawiska w skali mikro, pojawiła się masa krytyczna i rozpoczął się kryzys w skali makro.

Sławomir Panasiuk, KDPW: Podobne mechanizmy funkcjonują na rynku kapitałowym. I rzeczywiście ciągle toczy się spór między zwolennikami doregulowywania a orędownikami zdjęcia regulacji. W Polsce w obecnym czasie zmniejsza się poziom regulacji. Przynajmniej do tej pory była taka tendencja. Nie wiem, jak będzie po tym kryzysie. Bańka pękła i obawiam się teraz przejścia do nadregulacji. W przypadku naszego rynku kapitałowego aż 20% przesyłanych komunikatów to raporty dla różnych instytucji. Nadmierna regulacja rodzi też wiele problemów.

Systemy informatyczne chyba w tym pomagają? Raportowanie staje się łatwiejsze?

Sławomir Panasiuk, KDPW: To prawda, możliwy jest coraz bardziej szczegółowy nadzór, ale nawet przy automatyzacji nadal jest on bardzo kosztowny. Poza tym jest niechętnie postrzegany przez komercyjne instytucje. Te argumentują - my zarabiamy pieniądze, konkurujemy i nie chcemy wymieniać się danymi.

Skala obecnego kryzysu jest tak ogromna, bo - paradoksalnie - wykorzystano możliwości systemów informatycznych. Wprowadzanie takiej masy instrumentów pochodnych było możliwe jedynie dzięki rozwojowi teleinformatyki, które ułatwiają transferowanie pieniędzy z jednej części świata do drugiej.

Czy możliwe jest, że agencjom ratingowym zabrakło właściwych narzędzi i informacji?

Sławomir Panasiuk, KDPW: Nie wierzę. Te dane są powszechnie dostępne. Faktem jest, że agencje wystawiały bardzo dobrą ocenę bankom, które teraz upadają.

Janusz Stankiewicz, GE: Pojawia się pytanie, czy to nie jest tak, że podmioty, o których Pan mówił, przy tak dynamicznym rozwoju technologii i przeróżnych instrumentów finansowych po prostu nie dysponują instrumentami właściwymi do tego, aby ogarnąć złożoność zjawiska. Przekracza ono oprzyrządowanie, którym wszyscy ci, którzy próbują się temu przyjrzeć, dysponują.

Jakub Chabik, GE: Mam wrażenie, że instytucje finansowe mylnie postrzegają siebie jako jedynego gracza na tym rynku. Formułując oczekiwania wobec państwa, aby było mniej regulacji zakładają, że regulacje są dla nich. A nie są - uczestnikami rynku są bowiem wszyscy obywatele - nie tylko depozytariusze, ale także przedsiębiorcy, których bieżąca działalność zależy od tego, czy zlecenie przelewu za fakturę wyjdzie z banku, czy nie, bo bank nie będzie miał akurat na koncie pieniędzy. Uczestnikami rynku są wreszcie wszyscy podatnicy, na których FED lekką ręką przerzuca koszt całego kryzysu. Regulacje mają zabezpieczyć równowagę na rynku, a nie służyć wybranym graczom.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200