Jesteś wart tyle co twoja sieć

Z Alexandrem Bardem, współautorem książki "Netokracja. Nowa elita władzy i życie po kapitalizmie", rozmawia Antoni Bielewicz.

Z Alexandrem Bardem, współautorem książki "Netokracja. Nowa elita władzy i życie po kapitalizmie", rozmawia Antoni Bielewicz.

Czy zjawiska, o których pisze Pan w swojej książce, mają charakter rewolucyjny czy też ewolucyjny?

Jesteś wart tyle co twoja sieć

Alexander Bard

To rewolucja. Jeśli używamy słowa rewolucja, to na uzasadnienie rzeczy, które są naprawdę ważne. W tym rozumieniu nawet rewolucja francuska nie była rewolucją. Obalono króla, jednak potem król wrócił. Rewolucja to coś co zmienia podstawowe paradygmaty świata.

Taką rewolucją było wynalezienie druku, które miało miejsce w XV w. Implikacją tego faktu była utworzenie państw narodowych, ruch ze wsi do miast, stworzenie egalitarnego społeczeństwa. To najważniejszy wynalazek ostatniego tysiąclecia.

Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jak technologia determinuje ich życie. Kiedy zacząłem pracować nad badaniem sieci jeszcze w latach 90., pewne rzeczy były wynikiem instynktu, impulsu. Mało kto przypuszczał, że Internet będzie taką rewolucją.

Czy to Internet zapoczątkował tę rewolucję, czy też była ona wynikiem kilku nakładających się na siebie czynników?

Jeśli spojrzymy na sposób komunikacji, zobaczymy wyraźnie, że radio i telewizja należą jeszcze do starego paradygmatu. Książka, gazeta, film to wszystko media kosztowne w prowadzeniu. Należą do stosunkowo wąskiej grupy ludzi, która komunikuje odbiorcom to, co chce. Niezależnie od tego, czy to medium rządowe, czy międzynarodowa korporacja, wszystkie funkcjonują tak samo. Jest jakiś właściciel, pod nim jest redaktor, który decyduje o tym, co zostanie opublikowane.

Ta komunikacja zawsze odbywa się tylko w jedną stronę. Niby można pisać i dzwonić do redakcji, ale to ukazuje się co najmniej kilka dni później, kiedy temat, do którego się odnosimy, nikogo już nie obchodzi.

Internet jest w tym ujęciu prawdziwą rewolucją. Nie ma tam informacji, która nie może być skomentowana. Nikt nie ma prawa do ostatecznej decyzji co do tego, które treści mogą się ukazać, a które nie. To komunikacja stale dwukierunkowa. Nawet magnaci medialni nie mogą tego kontrolować. Równocześnie przewagę zyskują dziś nie ci, którzy mają media, ale ci, którzy wiedzą, jak się komunikować, jak przetworzyć informację, dodać do niej pewną wartość, albo uczynić ją atrakcyjniejszą.

Czy ta rewolucja jest nieodwracalna?

To jak dżin wypuszczony z butelki. Oczywiście połączenie wszystkich komputerów w sieć zajmie trochę czasu. Jednak jest to proces nieodwracalny.

Wciąż jednak są regiony, gdzie ludzie są pozbawieni dostępu do Internetu...

Moja książka doskonale sprzedaje się w Trzecim Świecie. Dlaczego? Bo ludzie traktują to tam bardzo poważnie. Jednym z regionów, które badaliśmy pracując nad książką, był indyjski stan Andhra Pradesh, który odwiedziliśmy jeszcze w latach 90., kiedy niekoniecznie wszyscy wiedzieli, że Indie będą potęgą informatyczną. Tym, co nas zaskoczyło, był fakt, że każda wieś w tym stanie ma dostęp do Internetu.

O tym, jak ważna jest sieć, wiedzą także Filipińczycy, którzy w 2002 r. odwołali prezydenta Josepha Estradę dzięki masowym demonstracjom, na które zwołali się za pomocą telefonów komórkowych. Pomysł na demonstrację narodził się o godz. 10 rano. O 16 w centrum Manili było już 600 tys. ludzi.

Tak więc "netokracja", o której piszę w mojej książce, to klasa, która obejmuje swoim zasięgiem cały świat. Oczywiście, proporcje pomiędzy netokracją i konsumeratem są wszędzie inne.

Rządy w wielu państwach, zdając sobie sprawę z potęgi sieci, wyłączają możliwość posługiwania się SMS-ami w sieciach lokalnych. Tak dzieje się np. w Rogu Afryki....

To prawda. W krajach takich jak Chiny stosunek władz to Internetu budzi bardzo mieszane uczucia. Widzą korzyści ekonomiczne, jakie ze sobą niesie sieć, ale i niebezpieczeństwa. I to prawda.

Internet niesie ze sobą ogromne niebezpieczeństwa. Opublikowaliśmy tę książkę we wrześniu 2000 r. W ostatnim rozdziale napisaliśmy, że sieć jako nowe medium stwarza ogromne możliwości komunikacji także tym wszystkim, którzy odnoszą się do starego paradygmatu. W jakiś sposób przewidzieliśmy więc 11 września, bo w końcu Al Kaida to klasyczna sieć. Internet trzeba traktować jako coś neutralnego – ani dobrego, ani złego. Czyni świat bardziej demokratycznym, bardziej transparentnym, ale równocześnie jest to medium, które stwarza ogromne możliwości rozpowszechniania treści niebezpiecznych.

Wracając jednak do przykładu telefonów komórkowych. Oczywiście rząd może wyłączyć komórki, na razie. Ale w przyszłości będzie to niemożliwe. Sieć i komórki przestają zależeć od pewnej grupy dostawców.

Co ciekawe — im biedniejszy kraj, tym większy pęd do sieci i do wiedzy. Pod szkołami uczącymi nowoczesnych technologii w ubogich krajach Afryki stoją tłumy młodych ludzi...

Tam jest prawdziwy głód Internetu, telefonii komórkowej. Jednak różnicę w zainteresowaniu technologiami widać nawet pomiędzy Europą Wschodnią i Zachodnią. Wasza część Europy chłonie wszystko szybciej. Najbardziej konserwatywnymi krajami, jeśli chodzi o korzystanie z technologii, są Francja i Włochy. Włochy są koszmarem dla socjologa, bo tam nie sprawdza się żadna z teorii (śmiech...). Tam można wyczuć większy lęk przed technologiami niż np. w Chinach. I można spodziewać się, że ten lęk doczeka się konsekwencji. Bo jeśli się czegoś bardzo obawiamy, to właśnie to zazwyczaj staje się prawdą. Nadchodzących zmian nie można jednak ignorować, czekając co będzie i licząc na powrót "starych dobrych czasów". Bo one nie wrócą.

Czy podział na netokrację i konsumariat będzie trwały?

To nieodwracalne na poziomie społecznym, ale nie na poziomie pojedynczych jednostek. Mój ulubiony przykład to imigranci.

Jeśli przejmujemy się biedą, powinniśmy przestać przejmować się imigrantami. Być może są oni biedni, ale zwykle mają pracę, telewizję kablową lub satelitarną, Internet. Ich dzieci mówią 3–4 językami. Radzą sobie nieźle, przynajmniej według naszej teorii.

Podklasą w dzisiejszych społeczeństwach zachodnich nie są imigranci z przedmieść. Są nimi otyli, bezrobotni, w średnim wieku, żyjący gdzieś poza miastem. Bez dostępu do Internetu, bez odpowiedniego wykształcenia, spędzający czas przy konsoli i przed telewizorem. Oni nie umieją komunikować się ze światem. To oni wyczerpują znamiona definicji podklasy. Są coraz głupsi, bo dziś wiadomości zdobywa się w Internecie, a oni tego nie umieją. Za to umieją to już imigranci, którzy są częścią "społeczeństwa sieciowego".

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200