Informatycy to nie magowie

Z Andrzejem Florczykiem, dyrektorem zespołu informatyki w Krajowym Biurze Wyborczym, założycielem firmy konsultingowo-szkoleniowej AFL, rozmawia Iwona D. Bartczak

Z Andrzejem Florczykiem, dyrektorem zespołu informatyki w Krajowym Biurze Wyborczym, założycielem firmy konsultingowo-szkoleniowej AFL, rozmawia Iwona D. Bartczak

Czasem pytam szefów firm informatycznych, dlaczego zatrudniają agencje do wykreowania wizerunku swojej firmy na rynku potencjalnych odbiorców jej produktów. Odpowiadają mi coraz częściej, że dlatego, iż branża informatyczna jako całość nie ma nikogo - żadnego reprezentanta, przedstawicielstwa czy organizacji - kto starałaby się wytworzyć w społeczeństwie właściwy obraz zadań informatyki, jej możliwości, jej konsekwencji, jej twórców i realizatorów, bez wikłania się w jakieś niejasne partykularne interesy. Może więc nie istnieje środowisko informatyków, są tylko poszczególni ludzie bądź grupy interesów?

Oczywiście, że istnieje środowisko informatyków. Działa też sporo różnych organizacji realizujących pewne pomysły. Jednak rzeczywiście nie tworzą one całości uporządkowanej pewną ideą integracyjną - I Kongres Informatyki Polskiej jest najlepszym dowodem. Środowisko informatyczne dzieli jej członków na strony według starych i nowych wyobrażeń o informatyce. Ludzie przywiązani do starych wyobrażeń za prawdziwych i pełnowartościowych członków środowiska uważają jedynie programistów i projektantów systemów informatycznych i tylko im dają prawo do wypowiadania się w ważnych sprawach środowiska. Nowe natomiast wyobrażenia o informatyce owe elitarne grono poszerzają o użytkowników komputerów i systemów informatycznych, o ludzi, którzy pracują z komputerem lub korzystają z niego w codziennym życiu. Wiedzą o nim niewiele mniej, a czasami nawet więcej niż tradycyjni informatycy. Ci ostatni na ogół jednak uważają, że dopuszczenie użytkowników do grona "swoich" oznacza ich degradację. Mylą się, bowiem właśnie dla tych "nowych" mogliby odgrywać rolę mistrzów czy strażników etyki i kultury informatycznej. Jednakże pod warunkiem, że "starzy" nie poobrażają się na "nowych", a ci z kolei uszanują nie najlepsze samopoczucie "starych".

Czym charakteryzuje się kultura i etyka informatyczna?

Etyka informatyczna zawiera między innymi przykazanie nie kradnij informacji, nie wdzieraj się do cudzych zbiorów i dalej cały pakiet reguł, których przestrzegania wymaga się od użytkowników internetu. W kulturze informatycznej podkreśla się dyscyplinę umysłową oraz odpowiedzialność za działanie programu czy systemu. Wynika ona z dobrze znanej pasji informatyka do pracy, a nie tylko jego sprawności zawodowej. Pewną zabawną ciekawostką kultury informatycznej jest ambicja instalowania programu i jego używania bez zaglądania do podręcznika.

Czy rozdźwięk ideowy w środowisku informatycznym nie bierze się z awansu, który coraz częściej staje się udziałem informatyków pracujących w bankowości i przemyśle? Bywa, że aspirują tam do roli ścisłego kierownictwa, które podejmuje decyzje biznesowe.

Jest to zapewne jedna z przyczyn. W tych organizacjach programiści pozostaną szarym personelem. Jednak informatycy, którzy potrafią zarządzać projektami, przekładać język techniczny na język organizacyjny awansują bardzo szybko i zajmują eksponowane stanowiska, wywierając znaczny wpływ na struktury organizacyjne poddane informatyzacji. Na razie jednak dostrzegam to zjawisko tylko w ograniczonej skali. W przedsiębiorstwach i urzędach panuje mit informatyki jako cudownej mocy sprawczej, a zarazem lęk przed efektem działania mitu. Dyrektorzy i urzędnicy uważają informatyzację za magię, która po naciśnięciu guzika sama potrafi rozwiązać wszystkie problemy. Jednocześnie boją się jej, traktują jako zło konieczne, bo może obnażyć ich niewiedzę albo wręcz lenistwo, albo - po prostu - zapamiętać ich błędy, a także pozbawić stanowiska czy wręcz pracy. Sabotują informatyzację. Tę trudną psychologiczną sytuację pogłębia fatalny rozmach decydentów. Dla swoich urzędów zamawiają tak wielkie, wszechogarniające, nowoczesne systemy, że wśród urzędników budzą strach wręcz irracjonalny. Urzędnicy postępują już racjonalnie: nie tworzą odpowiednich przepisów i projekt nie może być realizowany z braku prawnych, formalnych możliwości wdrożenia. Polityka małych kroków, ewolucji - od mniej do bardziej skomplikowanych systemów - jest mądrzejsza i skuteczniejsza. Tę drogę wybrały banki i tam projekty najczęściej są sprawnie wdrażane.

Pana najnowszy pomysł to warsztaty dla menedżerów prowadzących projekty informatyczne zarówno ze strony ich dostawcy, jak i odbiorcy. Myśli Pan, że edukacja jest najlepszym sposobem na zmniejszenie napięć wynikających przecież z różnicy interesów różnych grup w informatyzowanej organizacji?

Niezgodność interesów ma duże znaczenie, ale jeszcze większe ma różnica wyobrażeń informatyków i menedżerów na temat możliwości i konsekwencji informatyki oraz nieumiejętność wyrażania swojego stanowiska, swoich obaw i aspiracji. Na organizowanych przeze mnie warsztatach wykładać będą tylko tacy ludzie, którzy wykonali co najmniej jeden projekt, a więc przeszli już życiową szkołę i zarządzania, i porozumiewania się z ludźmi wywodzących się z różnych kultur: technicznej i menedżerskiej. Informatycy-menedżerowie muszą się nauczyć podejmowania decyzji, a menedżerowie biznesu zrozumieć, że informatyzacja to w istocie zmiana organizacyjna, a nie techniczna. Zapraszam do Juraty na warsztaty. Będą tam specjaliści do wdrażania systemów, a nie magowie...

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200