eCiemnogród, czyli dziesięcioro przekazań

Od wielu lat uczestniczę w życiu naszego informatycznego Ciemnogrodu i jak nigdy dotąd wydaje mi się, że doszliśmy do swoistego punktu bez wyjścia. Wyjście jednak jest. Są nim uczciwość i honor.

Od wielu lat uczestniczę w życiu naszego informatycznego Ciemnogrodu i jak nigdy dotąd wydaje mi się, że doszliśmy do swoistego punktu bez wyjścia. Wyjście jednak jest. Są nim uczciwość i honor.

I kiedy lud w swojej wędrówce do nieodległego już celu uświadomił sobie, że dalej żyć nie może w bezprawiu, jego Najmędrszy Mąż wspiął się na Górę, gdzie otrzymał spisane prawa jak żyć, aby nie przeczyć prawom pierwotnym, aby przeżyć i dojść do celu.

Powiadają też, że gdy Najmędrszy Mąż zstąpił z Góry, z objawionymi prawami i zobaczył jeszcze większą nieprawość nim, gdy wyruszył na nią, cisnął prawami o ziemię. I nie ma arki, i nie ma dziesięciorga przykazań. I odtąd ludzie sami wymyślają i ustanawiają swoje prawo, a że jest to tylko ich prawo, nie może doścignąć ono swojego Oryginału, nie może być trwałe, i ludzie sami ustanawiając prawo, swoimi postępkami mu wielokroć zaprzeczają.

... i gdybym dostąpił (ale nie dostąpię) misji powzięcia wiedzy o prawach dla eCywilizacji w moim (nieco wymyślonym, ale i nieco rzeczywistym) eCiemnogrodzie, nie schodziłbym na dół góry, aby przekonać się, czy życie nie upadło zbyt nisko.

Cisnąłbym tablicami już z samej góry. Życie w eCiemnogrodzie ma szansę (!) się już tylko poprawiać.

Gdy uczestniczę, a od wielu lat uczestniczę w życiu naszego informatycznego (jakiegoż by innego) Ciemnogrodu, to widzę, jak bardzo jego społeczność potrzebuje dziesięciorga przekazań - praw nadrzędnych, nienapisanych, a jednakże niekwestionowanych. Jak bardzo jest potrzebny osąd honorowy dla naszych postępków. Gdyby kosmici z dziesiątej planety w końcu wylądowali, nie byliby w stanie pojąć, dlaczego palimy papierosy i równocześnie piszemy, że szkodzą, że produkujemy zgubne napoje i walczymy z uzależnieniem od nich, że... oskarżamy siebie nawzajem o nieuczciwość... i zawieramy ze sobą umowy i sojusze. Nasz eCiemnogród dojrzał do swojego Kodeksu, do swoich Dziesięciorga Przekazań.

Przekazanie pierwsze: wierz w uczciwość partnera swego, jak swoją własną. Bodaj jest to najtrudniejsze do zaakceptowania przekazanie. Mamy przeświadczenie, że nieuczciwość bardziej, aniżeli rywalizacja, staje się siłą napędo-wą naszych konkurentów. Nieuczciwość urzędników, którzy "rozdzielają" kontrakty pod stołem, nieuczciwość rywali, którzy mają co dać pod tym stołem, nieuczciwość nas samych, którzy wietrząc zło wokół nie dostrzegamy, że my sami dla innych jesteśmy nieuczciwi. Ten świat nieuczciwości i wszechobecnej korupcji, niektórzy decydenci mają nadzieję regulować prawem. Zabawne jest to, że nie można zapisać w prawie definicji uczciwości, tak, jakby prawo samo z siebie było uczciwe. Mało nam doświadczeń z "Ustawy prawo zamówień...", która przecież próbuje stanowić uczciwość, niekiedy skutecznie pozwalając zapętlić dopinanie kontraktów, jak ustawa o lobbingu, która sankcjonuje to, co jeszcze nie tak dawno było nieuczciwe. Może po prostu łatwiej i praktyczniej byłoby uwierzyć, że wszyscy są uczciwi, a wyjątkiem jest nieuczciwość.

Przekazanie drugie: spróbuj uwierzyć, że komuś innemu się chce tak jak tobie samemu. Stopień skomplikowania zadań objętych kontraktami (nie tylko informatycznymi) jest tak duży, ich obwarowanie wszelkimi regułami i wyjątkami tak znaczne, że przygotowanie umowy do większego zadania może trwać wiele miesięcy. Sam przekonuję się niekiedy, że nawet rok nie jest terminem, który pozwala przemyśleć i nabrać przekonania o słuszności projektowanych zapisów, kryteriów, ocen, procedur naliczania płatności czy kar. Doświadczenie jest tutaj na tyle pomocne, co pewność o powtarzalności zachowań graczy rynkowych i sytuacji. Nawet najprostsze specyfikacje komplikują się, gdy wracamy do wypróbowanych konstrukcji prawnych i technicznych po roku. Tak więc, jeżeli nawet wiemy, że "szykowany" jest kontrakt, nie możemy mieć pewności o terminie jego ogłoszenia, a tym bardziej podpisania. Rzecz jest wcale niebagatelna. Jeżeli ja szykuję kontrakt, to ktoś inny go musi wkalkulować w swoje operacje biznesowe, rezerwując na niego odpowiednie zasoby. Z prostego więc powodu wraz z upływem czasu wzrasta ryzyko nastawienia się na - wydawałoby się - pewne przychody.

Przekazanie trzecie: traci ten, który nie płaci, i ten, który czeka na zapłatę - czyli prawo sprawiedliwych strat. Już wyżej było nieco o ryzyku tych wszystkich, którzy wchodzą na rynek w przeświadczeniu i woli przetrwania czy nawet rozwoju. Jeżeli przyjąć, że funkcjonuje już pierwsze przekazanie, a sekunduje mu dzielnie drugie, to może istnieć wiele obiektywnych, tzn. wytłumaczalnych przyczyn, dla których pieniądz nie zmienia właściciela, a więc traci na wartości. Niejednokrotnie spotykam się z niesprawiedliwym i nadzwyczaj upraszczającym poglądem, że tylko potencjalny wykonawca systemu informatycznego (ale chodzi tutaj o wykonawcę w ogólności) traci, a to dlatego, że nie inkasuje spodziewanych przychodów. W rzeczy samej, nie inkasuje, ale czy tylko on traci? Twierdzę z całym przekonaniem, że traci także ten, który "trzyma" niewydane pieniądze. W administracji publicznej nie ma większej różnicy w poziomach trudności pomiędzy stanem "brak pieniędzy" a stanem "mam pieniądze do wydania". Nie ma dzisiaj żadnej pewności, że dobrze przygotowane postępowanie przetargowe wybroni się tym łatwiej, im lepiej jest przygotowane (no może nie chciałbym radykalnie zaprzeczyć, ale nie jest to nazbyt oczywiste). Jeżeli między rozpoczęciem postępowania przetargowego a jego zakończeniem mija 14 miesięcy, a przecież wcześniej należało wykonać prace przygotowawcze (dodajmy jeszcze ok. 4 miesiące), to co w efekcie otrzymamy po 18 miesiącach - jaki to będzie produkt, technologia, sprzęt? Już tylko "lepsze" osiągi mają miejsce w projektach Phare (nb. to jest dopiero kuźnia rekordów świata!). A więc, ten który płaci także traci: traci pieniądze (jeżeli jest on z obszaru administracji publicznej), traci na wartości intelektualnej pomysłu, traci na wartości pieniądz, który czeka na swoje zużytkowanie. Twierdzę, że takie prawo o sprawiedliwych stratach występuje realnie.

Przekazanie czwarte: jakość Twojego produktu jest najlepszym gwarantem Twojego sukcesu. Niestety, stało się przykrym zwyczajem w postępowaniu przetargowym, że poszczególni konkurenci nie tyle troszczą się o to, co sami stworzyli, ile o to, co złego stworzyli ich konkurenci.

Wyobrażam sobie taką sytuację, gdy autor dobrej oferty, dobrego projektu jest zainteresowany tym, na ile jego propozycja jest lepsza od propozycji rywali. To jest dla mnie postawa zrozumiała. Ale dostrzegam wiele takich sytuacji, gdy autor złej, błędnej propozycji jest zainteresowany jedynie tym, aby udowodnić, że jego konkurenci mają także złe propozycje. Mnie taka postawa wydaje się nieetyczna i to nie tylko w odniesieniu do sytuacji biznesowych. Z bardzo niedobrymi, podobnymi praktykami można spotkać się w postępowaniach przetargowych realizowanych na gruncie ustawy prawo zamówień publicznych. Konkurenci swoją uwagę koncentrują często właśnie na tym, aby unieważnić ofertę rywala, nie zaś by obronić własny projekt ("niech inni sczezną, skoro ja nie jestem zwycięzcą").

Wiadomo, że ustawa jest wyjątkowo rygorystyczna w kwestii wszelakich błędów, pomyłek, niekiedy nawet oczywistych. Jedna niepodpisana strona oferty, błąd literowy w nazwie produktu, czy temu podobne. Dość często nie sposób przyznać się do własnego błędu, dużo lepiej i "honorowo" jest pokazać, że rywal także się pomylił. Martwi mnie takie zjawisko, a jestem wobec niego bezradny, jak wielu zresztą zamawiających produkty i usługi za pomocą ustawy prawo zamówień.

Przekazanie piąte: umowa zawsze w równym stopniu broni interesów stron.

Nie akceptuję poglądu, że umowa może (lub nie) być korzystna dla jednej ze stron. Zapewne ktoś znajdzie serię przykładów, które obalają ten pogląd. Ja tylko odpowiem, że odrzucam głupotę ludzką. Jeżeli umowa została w sposób zamierzony skonstruowana, jako niekorzystna dla zamawiającego (albo rzadziej dla wykonawcy), to najczęściej jest to wynik działania zamierzonego, nawet zmowy nieformalnej nieetycznych przedstawicieli stron. Ja myślę o takiej umowie, która zgodnie z prawem zabezpiecza interes zamawiającego, czyli uzyskanie zamierzonych towarów i usług, zgodnych z ustalonymi parametrami, w oznaczonym czasie i za uzgodnione pieniądze. Ja myślę o takiej umowie, która za wykonane produkty w sposób w niej przewidziany daje rekompensatę (korzyść) biznesową, tj. pieniądze i prestiż, albo inaczej referencje.

Odrzucam podejście do konstruowania umowy na zasadzie kruczków prawnych, cwaniactwa i zdawania się na niedopatrzenie strony przeciwnej. Jak już wspomniałem, nasze cwaniactwo ma szansę przejść tylko i wyłącznie wówczas, gdy za to srogo i wymiernie zapłacimy (pod stołem).

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200