Zamiast godności

W dzisiejszych, tak bardzo odhumanizowanych stosunkach międzyludzkich, profesjonalne zarządzanie personelem - niechby nawet ocierające się o manipulację - to najlepsze, co może przytrafić się pracującemu człowiekowi.

W dzisiejszych, tak bardzo odhumanizowanych stosunkach międzyludzkich, profesjonalne zarządzanie personelem - niechby nawet ocierające się o manipulację - to najlepsze, co może przytrafić się pracującemu człowiekowi.

W Polsce o zarządzaniu personelem - albo zasobami ludzkimi - nie można myśleć i pisać inaczej niż szyderczo lub... rozpaczliwie. Rozważania rozpaczliwe zachodzą wtedy, gdy piszemy o różnych celach, technikach, osiągnięciach, aspektach i uwarunkowaniach tej części funkcjonowania przedsiębiorstwa. One przeważają w naszej publicystyce. A są rozpaczliwe, dlatego że stanowią mniej lub bardziej udaną ucieczkę od problemu zasadniczego, który drąży gdzieś tam naszą czaszkę, ale nie śmie wyjść na światło dzienne. Z obawy przed śmiesznością, a nie konsekwencjami. (To już element szyderstwa.) Od pytania, co się stało z godnością pracy, o którą podobno walczyły kolejne pokolenia Polaków po drugiej wojnie światowej. Godność pracy? Nawet nikt nie zająknął się o niej w naszej dyskusji. A w żadnej potocznej rozmowie od lat nie słyszałam tego sformułowania.

Profesjonalne zarządzanie personelem, dowartościowanie szeregowego pracownika jest zapewne wielkim osiąg-nięciem kapitalizmu. Jednak u nas, w Polsce, jest jedynie żałosną namiastką upodmiotowienia i wywyższenia człowieka pracującego. Przecież to my, Polacy, pogrążeni w politycznym zniewoleniu, upomnieliśmy się kiedyś o wartość pracy nie wynikającą z tzw. ekonomicznej wartości dodanej, lecz z faktu, że stanowi sens i przeznaczenie człowieka. A teraz zgodziliśmy się, żeby naszą godność mierzyć wysokością premii i dynamizmem ścieżki kariery. Zaiste jest to wielkie intelektualne i społeczne osiągnięcie!

Na łup głupstwom

Kiedy kilkanaście lat temu tworzyliśmy zawiązki klasy średniej, czyli prywatnych właścicieli i najemnych specjalistów u nich pracujących, chęci zyskownej pracy "na własnym" towarzyszyło poczucie wyzwolenia z głupich, opresyjnych, niesprawiedliwych stosunków pracy w przedsiębiorstwie państwowym. Celem powstających firm było robienie czegoś sensownego, co jest komuś potrzebne, co jest dobrze wykonane i co da się sprzedać. Chcieliśmy pracować pod rządami kompetentnego zarządu, a nie podlegać fanaberiom i księżycowym wymaganiom inżynierów i kierowników "po kursie partyjnym".

Czy dzisiaj - kiedy gospodarka w znacznej części jest prywatna - wszyscy możemy powiedzieć, że robimy sensowne i potrzebne rzeczy, z których jesteśmy dumni, tak jak się kiedyś spodziewaliśmy, iż będziemy dumni? Otóż, nie. Okazało się, że od pewnego momentu - od kiedy zachwyciliśmy się rachunkiem ekonomicznym, a może tylko dostosowaliśmy do reguł rządzących globalną gospodarką - jedynie zyskowność produktu czy usługi nadaje im sens istnienia i wartość pracy mu poświęconej. Praca nad produktami przestała tworzyć człowieka - tworzą go pieniądze, które na tym zarabia. A jaki jest sens produkowania gumy do żucia, gier komputerowych, chipsów, lakierów do paznokci, szamponów barwiących, coli, papierosów, wódki, karabinów, czołgów, świadczenia usług doradczych, reklamowych, kursów "prowadzenia rozmów telefonicznych"? Prawie żaden albo i żaden. Te wszystkie przedmioty w sposób szalenie iluzoryczny czynią "ziemię poddaną" ludziom, a czasem wręcz służą zniewoleniu. Ale przecież nikt się nad tym nie zastanawia. Jest wartość dodana? Jest. No to o co chodzi? Co więcej, karierę materialną robi się właśnie w tych właściwie całkowicie zbędnych przedsiębiorstwach i branżach. Ale jest to kariera wyrażalna jedynie w wysokości zarobków, a nie w dokonaniach czy samorealizacji. Dokonanie jest rozumiane co najwyżej jako wysoki wskaźnik sprzedaży albo rentowności. Jest to jednak bardzo daleko od godności pozostawania sobą, pozostawania w zgodzie ze swoim przeznaczeniem, talentem, uczuciami, predyspozycjami.

W takim całkowicie zmaterializowanym i odhumanizowanym świecie zdarzają się katastrofy w najmniej oczekiwanych obszarach. W Polsce nagle zastrajkowali lekarze. Odmówili pomocy drugiemu człowiekowi, bo za mało zarabiają. Raptem wszyscy im przypomnieli, że ich praca to służba. To piramidalna hipokryzja przypominających. Każda praca to służba. Każda praca to sposób dawania siebie drugiemu człowiekowi albo całej wspólnocie. A jeśli wszyscy traktujemy naszą pracę jako działanie dla zysku oddzielone od jej służebnego, ludzkiego sensu, to jakim prawem żądamy od lekarzy innej postawy? Przecież to my wszyscy zakwestionowaliśmy sens ich pracy jako służby. Świat jest logiczny aż do bólu. Pokazał nam w sposób najbardziej wymowny, jak nasze rozumienie, traktowanie i wykonywanie pracy obróciło się przeciwko człowiekowi, aż do zagrożenia jego życia. Pęka zawsze najsłabsze ogniwo. W innych zawodach nie widać tak tragizmu odhumanizowania pracy, tu widać, a konsekwencje są nieodwracalne. Nawet jeśli lekarze będą zarabiać nader przyzwoicie i wspaniale leczyć, to już nie będzie to nic ponad wywiązywanie się ze swoich obowiązków. A płaca będzie za pracę. Wyleczone serca, kolana, zęby to będzie wartość dodana ich pracy. A nasze samopoczucie, tych wyleczonych - jakie będzie?

Wyrzekliśmy się zaszczytu służby dla ludzi. Nie tworzymy więc wewnętrznych reguł funkcjonowania w pracy, w stosunkach z innymi ludźmi, nie mamy wewnętrznych zobowiązań, poczucia przyzwoitości. Degradacja pracy pójdzie teraz jak lawina. Po lekarzach zaczęli strajkować nauczyciele, profesorowie już od dawna są biznesmenami. A obecne afery z zarobkami samorządowców są niczym innym, jak kolejnym przejawem tej degradacji. Wszak to miała być służba obywatelska. Jaki sens ma dzisiaj to pojęcie? Zaiste, tylko profesjonalne zarządzanie i wyrafinowane narzędzia socjotechniczne mogą nas uratować przed totalną anarchią i zdziczeniem.

Język pieniądza

Kiedyś, w czasie wielkich robotniczych protestów, mówiono też o pieniądzach, o podwyżkach cen cukru lub mięsa, niesprawiedliwych pensjach. Wówczas nie był to przejaw pazerności, lecz jedyny język, którym władza chciała rozmawiać z robotnikami. To był też jedyny język, jakim ci prości ludzie umieli wyrazić swój protest przeciwko traktowaniu ich jak rzeczy. Dzisiaj również znamy to uczucie.

Wówczas, gdy źle się czujemy w pracy, gdy szef jest idiotą, gdy chamskiemu klientowi nie można dać w zęby, tylko trzeba się grzecznie uśmiechać, gdy robimy rzeczy bez sensu, gdy jesteśmy oszukiwani, we wszystkich tych przypadkach i wielu innych idziemy do przełożonego i żądamy podwyżki, a w duchu myślimy sobie "niech mam z tego przynajmniej pieniądze". A więc gdzieś w duszy gra nam inna melodia, do innego tańca. Ale jest zbyt cicha, aby podyktować realne zachowanie, zmianę stylu pracy, treści stosunków z innymi ludźmi. I po jakimś czasie takich "ćwiczeń duchowych", gdy mówimy o pieniądzach, to tylko o pieniądzach i nic innego nie mamy na myśli. Gdy człowiek nauczy się wyrażać swoje prawa, aspiracje i uczucia w języku pieniędzy, to z czasem wyjaławia się i z tych praw, i z tych tęsknot, i z tych ambicji. Staje się poddanym dysponenta pieniędzy. Bynajmniej nie jest nim szef czy właściciel. Dysponentem pieniędzy jest rynek. Dzisiaj i robotnicy, i menedżerowie, i lekarze, i artyści mówią o pieniądzach, mając dokładnie to samo na myśli.

Biznesowy model rodziny

Najwięcej zakłamania jest w naszych narzekaniach, że sfera pracy ogarnia coraz większą część naszego życia, że nie pozostawia nam prywatności, że biznes narzuca swoje reguły wyrachowania i sprawności naszym sprawom osobistym, że to zniewolenie i manipulacja. Biznes jak biznes - zawsze rządzi się rachunkiem ekonomicznym i nie powinno być inaczej. Ale ile miejsca damy biznesowi w naszym życiu, zależy tylko od nas, od naszej woli i naszej wielkości. Widocznie jesteśmy małymi ludźmi, jeśli biznes zabrał nas całych. Zostawił nam tylko tyle ludzkich uczuć, że wstydzimy się przed dziećmi i mamy wyrzuty sumienia wobec starych rodziców. Ale nie potrafimy uczynić z naszym życiem nic, żeby to zmienić. To nie biznes jest agresywny i zaborczy, to my nie mamy innych pomysłów na życie.

Na odsiecz nam, przeciwko naszym własnym wyrzutom sumienia, wkracza zarządzanie personelem ze swymi teoriami dotyczącymi samorealizacji, misji firmy i ułatwiania sobie życia, np. płynnym czasem pracy (bo dzieci, bo szkoła, bo mąż, bo zdrowie, bo...). Zarządzanie personelem załatwia nam jedną kapitalną rzecz - nadaje odgórny sens i porządek życiu zawodowemu. Tym samym ułatwia nam wybór: życie zawodowe czy nieuporządkowane, trudne, nieprzewidywalne, bez gwarancji gratyfikacji życie osobiste, rodzinne, intelektualne, ideowe, czy inne - którym nikt nie zarządza, a trzeba zarządzać samemu.

I tak 10 lat po obaleniu realnego socjalizmu w imię wolności, sprawiedliwości i praw człowieka, zamiast upodmiotowienia i godności pracy, mamy profesjonalne zarządzanie zasobami ludzkimi.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200