Za ocean, z przekonaniem lub bez przekonania

Rozwiązał się worek z ofertami pracy za granicą. Okazuje się jednak, że na wyjazdy zagraniczne decyduje się niewielka grupa informatyków. Kim są ci, którzy podejmują to ryzyko? Jaką mają motywację?

Rozwiązał się worek z ofertami pracy za granicą. Okazuje się jednak, że na wyjazdy zagraniczne decyduje się niewielka grupa informatyków. Kim są ci, którzy podejmują to ryzyko? Jaką mają motywację?

Niewielka restauracja w centrum Warszawy serwująca dania z kurczaków. Kilku mężczyzn z kubkami coca-coli w skupieniu rozwiązuje testy z C++, Javy i ASP. Wagary grupki studentów politechniki? Nie, tak właśnie wygląda rozmowa kwalifikacyjna International Object Technology, jednej z amerykańskich firm konsultingowych, organizujących polskim informatykom pracę w Stanach Zjednoczonych.

Założyciel firmy Piotr Zielczyński już od 10 lat pracuje w Stanach Zjednoczonych jako informatyk. Od trzech lat prowadzi także firmę konsultingową, współpracującą obecnie z kilkudziesięcioma specjalistami przede wszystkim z Europy Wschodniej, która zatrudnia informatyków na kontrakty czasowe.

Inżynierowie zaangażowani przez niego znajdują zatrudnienie w największych amerykańskich koncernach: IBM, Ernst & Young, Merill Lynch, a także dziesiątkach mniejszych firm w Stanach Zjednoczonych. "W początkach działania mojej firmy myślałem przede wszystkim o tym, żeby pomóc jak największej liczbie informatyków. Z czasem jednak zaczęło mnie to absorbować coraz bardziej. Dlatego też już wkrótce będę się musiał zastanowić nad tym, co dalej. Czy nadal zajmować się samodzielnym realizowaniem projektów informatycznych, czy też skupić się na kierowaniu firmy?" - opowiada Piotr Zielczyński. - "Z informatyką będzie mi się bardzo trudno rozstać - w końcu to pewne źródło zarobku, z którego zresztą muszę czasem finansować działalność firmy. Jednak liczba moich obowiązków jest tak duża, że w końcu trzeba będzie wybrać".

Zatrudnionym przez siebie specjalistom IOT sponsoruje wizę H1-B, zapewnia przelot do USA, a także pomaga w załatwieniu formalności związanych z ubezpieczeniem zdrowotnym, prawem jazdy czy sprowadzeniem rodziny. Inżynierowie przylatujący do USA przez pierwsze tygodnie mieszkają w domu wynajętym przez firmę i otrzymują pensję od IOT. W tym czasie każdy z nich odbywa rozmowy kwalifikacyjne z potencjalnymi pracodawcami. Gdy znajdą zatrudnienie, a zajmuje to z reguły kilka tygodni, wyprowadzają się do wynajmowanego samodzielnie mieszkania. "Czas trwania kontraktów zawieranych przez naszych pracowników jest różny. Niektórzy już po kilku miesiącach znajdują nową lepszą pracę za większe pieniądze. Jeden z moich pracowników po pół roku otrzymał propozycję pracy na stanowisku CIO z pensją rzędu 90 tys. USD rocznie. Inni pracują w jednej firmie przez rok, 1,5 roku, zarabiając w tym czasie po 40-50 tys. USD rocznie, a ich pensje zwiększają się nieznacznie" - mówi Piotr Zielczyński.

Wszystko zależy od tego, jakie wrażenie zrobiliśmy podczas rozmowy kwalifikacyjnej, a także w trakcie codziennej pracy. Dlatego tak ważne są umiejętności i doświadczenie posiadane przez kandydatów, a także biegła znajomość języka angielskiego. Jest to umiejętność, która może być decydująca podczas rozmowy kwalifikacyjnej i rozwiązywania testów, tym bardziej że mimo ogromnego zapotrzebowania na informatyków, na każde ogłoszenie odpowiada kilku kandydatów, dla których angielski jest językiem ojczystym. Obecnie największym powodzeniem w Stanach Zjednoczonych cieszą się osoby znające technologię internetową Java, ASP, XML czy bazy Oracle'a, a także mniej popularne narzędzia, takie jak Rational Rose. "Ale i tak najważniejsze są odpowiednie wykształcenie i kilkuletnie doświadczenie. Pamiętam jednego z inżynierów, który wyjeżdżając znał jedynie C. Tam na miejscu w kilka tygodni nauczył się Javy i znalazł doskonałą posadę" - twierdzi Piotr Zielczyński.

Po rozwiązaniu testów jest czas na krótką rozmowę. Piotr Zielczyński opowiada o perspektywach pracy w USA, a także kosztach życia w poszczególnych stanach, doradza kandydatom, nad czym powinni popracować przed wyjazdem. "W tym roku pewnie nic z tego nie będzie. Warto żebyś spróbował popracować przy projektach w Javie, może jakieś bazy Oracle'a..." - mówi jednemu z zainteresowanych wyjazdem do USA Piotr Zielczyńki. Oglądając CV sugeruje również pewne korekty. "O tym przedsiębiorstwie lepiej nie wspominać, chyba żeby to ubrać w bardziej efektowne sformuowania, typu projekt dla sektora publicznego. I oczywiście musisz napisać więcej o swojej obecnej pracy - w końcu jest to koncern wydawniczy znany za granicą. Myślę, że gdy to zrobisz, w przyszłym roku spotkamy się ponownie".

Zmiana przede wszystkim

Po tych rozmowach do Stanów Zjednoczonych wyjedzie tylko jeden z kandydatów. Paweł ma trzydzieści kilka lat, pracuje w renomowanej, choć niezbyt znanej w Polsce, amerykańskiej firmie usługowej. Zajmuje się projektowaniem i rozwojem jednego z modułów większego systemu dedykowanego. Absolwent politechniki w jednym z miast w południowej Polsce. Do USA wyjeżdża już po raz drugi. Wcześniej był tam na półrocznym kontrakcie ze swojej poprzedniej firmy, która co prawda ma siedzibę w naszym kraju, jednak tworzy oprogramowanie przede wszystkim na rynki zagraniczne. Do Warszawy przeprowadził się kilka lat temu. Wyjazd traktuje jako kolejną przygodę. "Wyjeżdżam przede wszystkim po to, by poznać inną kulturę. Nie chodzi mi tylko o kulturę organizacyjną firmy. Już kilka lat temu przekonałem się, że życie tam jest inne. Inaczej podchodzi się do klienta, inaczej, znacznie ciężej się pracuje. Bardziej optymistycznie patrzy się w przyszłość. Warto tego spróbować, póki jest się jeszcze młodym" - opowiada. - "Oczywiście motywacja materialna nie jest bez znaczenia, jednak najważniejszą siłą motywującą mnie do wyjazdu jest chęć zmiany. Po skończeniu studiów i kilku latach pracy moje rodzinne miasto wydało mi się za małe i postanowiłem wyjechać do Warszawy. Teraz czas na kolejną zmianę. Pojawia się okazja i głupotą byłoby nie skorzystać z niej". Przyszłość? "Nie wiem, może Afryka albo Australia" - śmieje się. - "Na pewno nie wyjeżdżam po to, żeby się dorobić. Zupełnie obce jest mi myślenie typu wyjadę, zarobię, a po kilku latach wrócę i kupię sobie wielki dom. To trochę jak koniec życia". Nie wyklucza jednak ewentualnego osiedlenia się w USA, tym bardziej że wraz z nim wyjeżdża żona, która planuje nostryfikację dyplomu. "Kto wie, może po kilku latach zarobię tyle, żeby oddać się swojemu wymarzonemu zajęciu - pracy przy konstrukcji maszyn latających. Może nawet uda mi się dostać do NASA?"

Z nadzieją i bez żalu

Mimo iż pozostali trzej kandydaci nie znaleźli na razie zatrudnienia, nie wyglądali na zmartwionych. Po cichu przyznają, że i tak nie liczyli na pracę w tej chwili. Dla większości z nich było to pierwsze podejście do wyjazdu za granicę, teraz więc myślą o tym, by spróbować za rok. Niektórzy wciąż jeszcze nie zdecydowali ostatecznie, czy chcą wyjechać. Inni - pewni swojej decyzji - chcieli się dowiedzieć, co jeszcze muszą zrobić, żeby trafić do USA za rok.

Rafała do podjęcia decyzji wyjazdu zmusiła sytuacja na warszawskim rynku pracy. "W moim wieku coraz trudniej znaleźć pracę. Zazwyczaj, nawet jeśli firma odpowiada na moją aplikację, kontakt urywa się po pierwszej roz- mowie" - opowiada czterdziestoletni inżynier, który przyjechał ze średniej wielkości miasta. Ukończył studia na jednym z wydziałów politechniki, a informatyką zajmuje się dopiero od kilku lat. W tym czasie projektował bazy danych dla przedsiębiorstwa państwowego na południu kraju, pracował przy tworzeniu stron WWW w jednej z warszawskich firm, która niestety niedawno upadła. Obecnie współpracuje przy tworzeniu projektów internetowych dla firmy z branży medialnej. Obawia się jednak, że także to zajęcie może się wkrótce skończyć i dlatego kilka miesięcy temu podjął decyzję o wyjeździe.

Starał się już o pracę w Deutsche Post, a teraz próbował w IOT. "Zdaję sobie sprawę, że będę musiał zdobyć trochę więcej doświadczenia, jednak jestem zdeterminowany do wyjazdu" - opowiada. Liczy na to, że najpierw uda mu się znaleźć pracę w Europie, po to, by po kilku latach wyjechać do USA. "Bardzo zaskoczył mnie niewielki odzew polskich informatyków na ofertę rządu niemieckiego. Przecież to jest świetna okazja na pracę w realiach najlepszej gospodarki europejskiej. Przy tym standard pracy jest na pewno znacznie wyższy i zarobki nieporównywalne" - mówi.

Pozostali dwaj specjaliści rozmawiający z Piotrem Zielczyńskim nie byli aż tak zdeterminowani. "Chciałbym po prostu spróbować czegoś nowego. Jestem niespokojną duszą i nie mogę usiedzieć na miejscu" - mówi Marek, trzydziestoletni programista w jednej z polskich firm programistycznych średniej wielkości. O wyjeździe myśli od niedawna. "Powoli zaczyna mi się nudzić moje dotychczasowe zajęcie, a zmiana pracy na naszym rynku nie zwiastuje raczej niczego ekscytującego" - opowiada. W USA chciałby zarobić pieniądze, które mógłby potem spożytkować np. jako inwestor. Chętnie podjąłby pracę u jakiegoś dostawcy technologii informatycznych - najlepiej w firmie średniej wielkości, gdzie więź między pracownikami jest większa. Dla niego decyzja o wyjeździe pociągałaby konieczność sprowadzenia rodziny, dlatego też nie wyklucza podjęcia pracy w Europie, skąd mógłby dojeżdżać do żony i córki.

Bardziej sprecyzowane plany ma Darek, dwudziestokilkuletni pracownik jednego z koncernów Wielkiej Piątki. Do firmy, w której obecnie pracuje, trafił po studiach na Politechnice Śląskiej. "To nie jest tak, że jestem rozczarowany moim obecnym zajęciem czy charakterem pracy. Zaraz po studiach udało mi się znaleźć pracę w renomowanej firmie, dobrze zarabiam, uczestniczę w ciekawych projektach w największych polskich przedsiębiorstwach" - mówi. - "Chciałbym wyjechać, żeby spróbować swoich sił w innej, bardziej racjonalnie działającej rzeczywistości. To pewnie także kwestia skali przedsięwzięć, w Europie większość realizowanych projektów jest jednak znacznie mniejsza". Między innymi z tego powodu nigdy nie brał pod uwagę wyjazdu do Niemiec, tym bardziej że nie chciałby zostać programistą, a takie właśnie ogłoszenia dominują wśród ofert przychodzących zza zachodniej granicy. Myśli raczej o pracy jako konsultant biznesowy, zajmujący się planowaniem nowych przedsięwzięć, najlepiej w dużym koncernie. Oczywiście, mógłby starać się o wyjazd w ramach swojej dotychczasowej firmy, jednak to wymagałoby znalezienia odpowiedniego projektu i zgody obecnych szefów, co może zająć sporo czasu. Dlatego wolał samodzielnie rozejrzeć się za pracą. Nie wyklucza przy tym pozostania w kraju, jeśli tylko dostanie ciekawą propozycję. "Tylko co ciekawego mógłbym otrzymać. Mam do wyboru albo żmudną karierę w mojej macierzystej firmie, albo odejście do innego koncernu konsultingowego - wszystko jednak na terenie naszego kraju" - mówi.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200