Wszystko już było

Wciąż nie wiemy, czy jesienią odbędą się przyspieszone wybory parlamentarne. Jeśli tak się stanie, ani chybi politycy zrzucą nań winę za porażkę tzw. informatyzacji administracji.

Wciąż nie wiemy, czy jesienią odbędą się przyspieszone wybory parlamentarne. Jeśli tak się stanie, ani chybi politycy zrzucą nań winę za porażkę tzw. informatyzacji administracji.

Wybory jako kozioł ofiarny? Każdy pretekst jest dobry, aby ukryć nieudolność i brak pomysłu na zmianę zarządzania sektorem publicznym. W ciągu ostatnich dwóch lat przeżyliśmy już uchwalenie Planu Informatyzacji Państwa, powołanie Komitetu Stałego Rady Ministrów ds. Informatyzacji i Łączności, słowa, że "sami" - tzn. studenci i świeżo upieczeni absolwenci uczelni wyższych - zbudujemy PESEL 2 itd., itp. Była też mowa o Urzędzie ds. Informatyzacji, o wszechobecnym układzie, który przeciwstawia się skutecznym rozstrzygnięciom przetargów publicznych. A za chwilę usłyszymy, że za porażkę operacji wymiany dowodów osobistych odpowiadają sami obywatele, gdyż przez siedem lat nie chcieli tego zrobić.

Można wymieniać w nieskończoność największe fantasmagorie obecnej władzy. Można dalej podrzucać mediom chwytliwe pomysły o konieczności powołania jednego Ministerstwa Informatyzacji i Łączności. Można, ale po co? Dopóki politycy nie odkryją, że żyjemy już w XXI wieku i czas na zmianę sposobu zarządzania państwem, dopóty szkoda strzępić język. I nieważne, czy ewentualne nowe wybory wygra Platforma Obywatelska, czy też przy władzy utrzyma się... Politycy wszystkich formacji nie wiedzą, po co mają przejmować się teleinformatyką. Przecież ważniejsze są węgiel, stal, autostrady, czcza gadanina o innowacyjnej gospodarce, czyli jak zbudować na czas stadiony, niż potraktowanie technik informacyjnych i komunikacyjnych jako sposobu na radykalną zmianę kształtu państwa i unowocześnienie administracji.

Siedem grzechówgłównych informatyzacji

W naszym centrum wiedzy poświęconym IT w administracji PublicStandard.pl opublikowaliśmy właśnie artykuł Mirosława Lińskiego (publicstandard.pl/news/120562.html), który ocenia przyczyny porażek projektów informatycznych finansowanych z funduszy unijnych. Jest źle. Toną flagowe projekty Sektorowego Programu Operacyjnego Wzrost Konkurencyjności Przedsiębiorstw na lata 2004-2006 (Działanie 1.5), które miały umożliwić biznesowi kontakt z administracją drogą elektroniczną. W projekcie A podsekretarz stanu zmuszony był przejąć bezpośredni nadzór nad nim wyrzucając kolejnego dyrektora. Wielki projekt B będzie musiał mocno ograniczyć zakres, a i tam pewnie kroi się trzęsienie stołków. Zaś o projekcie C plotkuje się, że wybrana na drodze zamówień publicznych firma poszła z kosztami mocno na styk.

Z drugiej strony powołany w lutym 2007 r. Komitet Stały Rady Ministrów ds. Informatyzacji, od czasu transformacji wicepremiera Ludwika Dorna w Marszałka Sejmu, istnieje poniekąd wirtualnie. Mówiąc językiem projektowym - jest to proces biznesowy, który wyraźnie nie ma gospodarza. W tym kontekście pojawia się znów dyskusja na temat Rady Informatyzacji, której skład na drugą kadencję niedawno ogłoszono. Zwłaszcza że w Radzie reprezentantami administracji centralnej będą głównie podsekretarze stanu w poszczególnych urzędach. A dzieje się to dosłownie w przeddzień uruchomienia Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka, w którego osi priorytetowej 7 na informatyzację administracji przeznaczone są naprawdę duże pieniądze! Czy jednak Departament Informatyzacji MSWiA, który ma sterować tym procesem, poradzi sobie z tym zadaniem, mimo że był do tego starannie przygotowywany przez wiceministra Grzegorza Bliźniuka i jest wyposażony w mocne narzędzia ustawowe jak Plan Informatyzacji Państwa?

Załóżmy, że ten Plan przetrwa wybory. I co z tego? Nic się nie zmieni, dopóki - jak twierdzi Mirosław Liński - roli "apolitycznego" urzędnika wreszcie nie przejmie skuteczny, fachowy i proaktywny menedżer publiczny. Inaczej administracja będzie wciąż grzeszyła w informatyzacji, w innych dziedzinach podobnie, pychą, chciwością, nieczystością, zazdrością, nieumiarkowaniem, gniewem i lenistwem. Dodam od siebie, że te grzechy widzę również w branży teleinformatycznej, która podsyca wiarę w magiczną moc słowa "informatyzacja", oddając mu bałwochwalcze pokłony. Niby jak się wdroży Plan Informatyzacji Państwa, to od razu będzie lepiej. A to tak jak na pustyni sadzić kartofle.

Państwo sieciowe

Jak w takim razie zreorganizować struktury państwa, aby teleinformatyka na coś się przydała? Wiceminister Piotr Piętak głosi - zgodnie z wywodami prof. Jadwigi Staniszkis - pochwałę "państwa sieciowego, otwartego na dialog, gdzie wszystkie jego zdecentralizowane organy potrafią jednak działać pro publico bono". Tak działa Komisja Europejska, burząca w codziennym funkcjonowaniu dawne centralistyczne myślenie o państwie. Jeśli więc postawimy na państwo sieciowe, to wówczas na plan pierwszy wysuwają się jasne i przejrzyste procedury administracyjne, procesy obsługi mieszkańców i przedsiębiorców. Nie ma znaczenia, jaki wdrożymy system, lecz czy on właściwie wspomaga dany proces administracyjny.

Tyle że wtedy ci menedżerowie publiczni, o których marzy Mirosław Liński, rzeczywiście musieliby nieustannie prowadzić dialog z biznesem i organizacjami pozarządowymi, także korzystać w pełni z wiedzy samorządowców. Nie ma wówczas miejsca na strach przed współpracą z innymi środowiskami. Wkrótce się przekonamy, czy polityków stać na pozytywne zmiany. Jakiekolwiek.

Polityka a informatyka

Przyspieszone wybory opóźnią m.in. budowę:

  • PESEL 2
  • PL-ID
  • e-PUAP
Nie wpłyną zaś na:
  • budowę Systemu Informacyjnego Schengen (SIS II) i Systemu Wizowego (VIS)
  • budowę infrastruktury szerokopasmowej w pięciu województwach tzw. Ściany Wschodniej
  • inne projekty realizowane przez poszczególne struktury samorządu terytorialnego
W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200