Wschód i zachód w Mariott'cie

II Forum Wschód-zachód (Second East-West High-Tech Forum), które odbyło się w dniach 11-13 listopada w Warszawie rozpoczęło się od nader przyjem-nego polskiego akcentu. Pani Esther Dyson, główna organizatorka, otwierając pierwszą sesję poinformowała zagraniczną część audytorium, że Forum rozpoczyna się w dniu święta narodowego Polaków, będącego odpowiednikiem amerykańskiego Independence Day. Mimo to polscy uczestnicy stawili się w komplecie, zaś mi-nister komunikacji oświadczył, że być może przyjdzie, bo jest święto i ma trochę więcej czasu. "Polish people are bussiness people!" - ogłosiła p. Dyson urbi et orbi.

II Forum Wschód-zachód (Second East-West High-Tech Forum), które odbyło się w dniach 11-13 listopada w Warszawie rozpoczęło się od nader przyjem-nego polskiego akcentu. Pani Esther Dyson, główna organizatorka, otwierając pierwszą sesję poinformowała zagraniczną część audytorium, że Forum rozpoczyna się w dniu święta narodowego Polaków, będącego odpowiednikiem amerykańskiego Independence Day. Mimo to polscy uczestnicy stawili się w komplecie, zaś mi-nister komunikacji oświadczył, że być może przyjdzie, bo jest święto i ma trochę więcej czasu. "Polish people are bussiness people!" - ogłosiła p. Dyson urbi et orbi.

SERCA I PORTFELE

Zgodnie ze wstępem do broszury informacyjnej, celem Forum było "...uformowanie międzynarodowej społeczności zainteresowanej rozwojem rynku komputerowego i software'owe-go w Europie Centralnej i krajach Związku Radzieckiego". Business najle-

piej się rozwija wśród przyjaciół - kontrowersyjnie zapewnia p. Dyson, zastrzegając jednak: "Trust, but verify!". I chyba to właśnie stało się najważniejszym plonem konferencji - zawarto tu wiele nowych przyjaźni, których wartość będzie wkrótce skrupulatnie sprawdzana.

Trzeba przyznać, że spośród wielkich branży komputerowej mało kogo zabrakło (paru jednak zabrakło). Obecni byli przedstawiciele takich potentatów, jak Compaq, Borland, Apple, Nantucket, Newell, Santa Cruz Opera-tion, Lotus, Sun, Unix Systems, Ventu-ra Software i wiele innych, na sali siedziało więc kilka miliardów dolarów. Był też obecny prawie cały świat wschodnioeuropejski - Polska, Czechosłowacja, Węgry, Bułgaria, Rumunia, Słowenia, Litwa, Estonia, Ukraina i Rosja. Reprezentacja postradziecka była zaskakująco liczna, nie wiadomo jednak, ile rubli sobą reprezentowała.

W trakcie obrad Forum nie, rozważano szczegółowych problemów technicznych; było to typowe spotkanie ludzi interesu. Celem każdego z uczestników było, oprócz zawiązania osobistych kontaktów, mogących zaowocować w praktyce, rozpoznanie możliwości działania na rynkach Wschodniej Europy i szans ich powodzenia. Płynące z konferencji wnioski trzeba więc -zgodnie z perspektywą kogoś, kto ryzykuje swe własne pieniądze wchodząc na nie znany teren - rozpatrywać trój-stopniowo: najpierw rozpoznanie natury rynku, potem określenie celów działania, wreszcie wypracowanie metod realizacji tych celów.

CZAR SYBERYJSKIEJ TUNDRY

Jednym z najważniejszych wniosków konferencji jest, jak się wydaje, wyraźne stwierdzenie, że tzw. Europa Środkowa i Wschodnia dzieli się na dwie zupełnie odmienne strefy. W pierwszej z nich, obejmującej Polskę, Węgry i Czechosłowację (a także Słowenię, którą niestety odróżnia niepewność politycznej przyszłości), obowiązują już reguły z grubsza podobne do świata zachodniego. Druga strefa, kusząca swym ogromem, lecz odstraszająca niezrozumiałym kolorytem politycznym i społecznym, to teren dawnego ZSRR wraz z Bułgarią i Rumunią. Jak to obrazowo określił przedstawiciel Nantucket (firmy działającej w obu strefach), jeżeli w skali biznesu odległość z Paryża do Moskwy wynosi sto kilometrów, to z Paryża do Warszawy jest tylko kilometr.

Oto skróty kilku charakterystycznych wypowiedzi na temat rynku radzieckiego.

Dimitri Rotow, Intel: "W Rosji nie ma biznesu, tylko turystyka i polityka. Dla przedsiębiorcy pole do popisu jest niewielkie. Rosjan trzeba przede wszystkim uczyć, potem dopiero będzie można robić z nimi interesy. Wymowny jest przykład niezwykle luksusowego hotelu Inturistu w Moskwie, w którym nie można wytrzymać, bo obsługa nie rozumie swoich zadań wobec gości".

Stiepan Paczikow, ParaGraph (rosyjska firma software'owa): "Sensowne prowadzenie interesu jest bardzo trudne m. in. ze względu na szaloną strukturę cen. Butelka piwa ma wartość równą kanistrowi benzyny, a miesięczna pensja wystarcza na dwa kilo kiełbasy. Lokalny pieniądz nie jest żadną miarą wartości, jednak próba prowadzenia sprzedaży w dolarach to pewna plajta

bo nikt dolarów nie posiada. Na jedną kopię sprzedanego oprogramowania trzeba dać sto za darmo. "Spółka", "prywatne przedsiębiorstwo" - te słowa wywołują w Rosji jak najgorsze wrażenie, dlatego najważniejszą częścią strategii rynkowej jest robienie dobrego image'u firm prywatnych".

Jane Kitson, Lotus: "Z ogromną cierpliwością budujemy w ZSRR własną infrastrukturę, konstruujemy sieć dealerów, edukujemy naszą klientelę. Tylko taka polityka może doprowadzić do sukcesu ekonomicznego w przyszłości i do trwałego zadomowienia się firmy na tym rynku. Nie walczymy o zysk, w obecnej sytuacji wynik zerowy jest sukcesem".

Inne giganty software'owe podzielają punkt widzenia Lotusa. Interesującą

tego ilustracją jest stosunek do ochrony ich własnych praw autorskich. Symantec: "W Rosji zabezpieczanie oprogramowania przed nielegalnym kopiowaniem jest niemoralne i zahamowałoby rozwój wiedzy i umiejętności, co w dalszej perspektywie się nie opłaci!". Borland: "Ludzie na Wschodzie byli odcięci od świata i nie mają twardej waluty. Trzeba ich zrozumieć, a nie czepiać się! Stosowanie zabezpieczeń tylko nabije kabzę hackerom, specjalizującym się w ich łamaniu. Rosnące umiejętności to rosnący rynek. W jakimś momencie trzeba będzie zalegalizować wszystkie nielegalne kopie i zarabiać na upgrade'ach".

Ewangeliczna postawa zachodnich miliarderów zupełnie nie znajduje zrodokończenie ze str. 1

zumienia u walczących o życie wschodnich dystrybutorów oprogramowania, którzy deklarują wolę zaciekłej walki ze złodziejami software'u. Coś w tym jest - jeden z Rosjan przytoczył autentyczny przypadek człowieka, który kupił jego program, a następnie zaczął go sam sprzedawać. Ani samozwańczy "dealer" ani ministerstwo, ani prokurator nie widzieli w tym nic niewłaściwego - przecież kupił legalnie!

Sesja poświęcona radzieckiemu rynkowi hardware'u ujawniła w całej okazałości bezmiar absurdu i chaosu, jaki tam panuje. Zachód, który zdaje sobie sprawę, że Rosja, Białoruś i Ukraina nie są i jeszcze długo nie będą miały normalnych rynków, odnotowuje wiele sygnałów, że nowe państwa nie zrezygnują ze swych funkcji władczych wobec rynku. Irina Sawieljewa z rosyjskiej firmy prawniczej Lex International dodaje, że istnieją poważne obawy, iż nowe prawodawstwa republik nie będą zmierzać we właściwym kierunku. W środowiskach opiniotwórczych panuje przekonanie, że każdy zakupiony za granicą program komputerowy powinien na terenie Rosji z mocy prawa stawać się "public domain". Na pewno zostanie utrzymana daleko idąca kontrola eksportu. Jeden z Rosjan zaapelował do swych zachodnich partnerów o wywieranie nacisków na rząd i parlament rosyjski, by coś zrobił w sprawie ochrony własności intelektualnej. Skon-trował go inny twierdząc, że zadanie to jest trudniejsze niż zakończenie wojny w Armenii. Kolejny dodał, że to i tak nic by nie dało, bo w Rosji nikt nie zwraca uwagi na decyzje prezydenta, rządu i parlamentu.

Amerykanie się żalą, że każdy urzędnik urzędu celnego i podatkowego uprawia własną politykę, jak gdyby prawo nie istniało. Rosjanie tłumaczą, że to "normalne", bo na każdą sytuację jest pięć przepisów, którymi urzędnik może dowolnie żonglować. Amerykanie się dziwią, że zawodowi handlowcy w Rosji nie nadają się na dealerów, zaś najlepsze wyniki mają dealerzy "na zlecone", pracujący etatowo w fabrykach i urzędach - Rosjanie uśmiechają się pod wąsem... Amerykanie nie lubią współpracować z przedsiębiorstwami państwowymi, w których nikt za nic nie odpowiada. Rosjanie namawiają ich do współpracy z organizacjami państwowymi, bo ich dyrektorzy są ludźmi wpływowymi i mogą wywierać naciski nawet na rząd. Amerykanie mówią o potrzebie wolności dla indywi- , dualnej przedsiębiorczości. Rosjanie kiwają ze zrozumieniem głowami i życzliwie radzą amerykańskim kolegom, by poszukali sobie "opiekunów" we władzach politycznych.

Z punktu widzenia zachodnich dystrybutorów, teren byłego ZSRR przypomina czarną dziurę, która jest w stanie wchłonąć wszystko w dowolnej ilości, a z której, jak na czarną dziurę przystało, nie wydostanie się nawet światło, nie mówiąc o pieniądzach. Miliarderów stać na to, by odkładając zyski na bliżej nieokreśloną przyszłość zachowywać postawę misjonarzy rynkowej religii - i chwała im za to -lecz inwestorów średniej i małej skali, zafascynowanych brakiem konkurencji, na razie czeka srogie rozczarowanie. Zdaje się, że większość zachodnich uczestników Forum wyjechała z Warszawy z takim właśnie przekonaniem.

Przedstawiciele Rumunii i Bułgarii zgodnie stwierdzili, że w ich krajach sytuacja jest bliźniaczo podobna do tej, która panuje w ZSRR. W Bułgarii są prowadzone prace nad ustawą o prawie autorskim, ale nie ma nadziei, by w kodeksie karnym pojawiły się artykuły

mówiące o karze za jego naruszanie. W Rumunii dopiero planuje się przeniesienie praw autorskich z instytucji na osoby fizyczne!

BOSO, ALE W OSTROGACH

W porównaniu z pejzażem postradzieckim Europa Środkowa jawi się, w opiniach uczestników za-

równo wschodnich jak i zachodnich, jako obszar statecznego, kapitalistycznego błogostanu. Na sesjach Forum dość wyraziście wyłonił się obraz w miarę jednolitego regionu gospodarczego, który dość zdecydowanie wszedł na drogę racjonalnego

rozwoju, tyle że jest dopiero na samym jej początku.

Owszem, jest parę drobnych spraw do załatwienia. Istnieje np. jeszcze pewna niechęć do płacenia za programy, które można za darmo skopiować od kolegi. Czesi jednak twierdzą, że stosunek liczby kopii legalnych do nielegalnych jest u nich lepszy niż w USA -bo gdzieś się dowiedzieli, że tam też wcale nie jest różowo pod tym względem. Vanessa Wade z Nantucket stwierdziła, że w Europie Centralnej świadomość korzyści płynących z posiadania licencjonowanego oprogramowania nie jest zbyt szeroka, ale są oznaki pozytywnych zmian. Sławomir Chłoń z CSBI uważa, że rynek software"u jest w Polsce niezwykle dynamiczny i zmienia się z miesiąca na miesiąc. Najszybciej rośnie zapotrzebowanie na aplikacje - istnieje bariera w postaci braku programistów na odpowiednim poziomie, równie dokuczliwy jest kompletny brak analityków, którzy potrafiliby dokonywać fachowego rozeznania potrzeb klienta i projektować systemy stosownie do tych potrzeb. Bogdan Wiśniewski z Karenu zauważył, że programistów jest dosyć, tyle że pracują za granicą. Padło oskarżenie wobec polskich banków, że nie chcą kredytować rozwoju prywatnych firm informatycznych, bo dla urzędników bankowych nadal tylko partner państwowy jest dość poważny.

Ogólny brak gotówki sprawia, że rynek sprzętu jest silnie zorientowany na cenę - trudno jest podbić serce klienta drogim sprzętem o wysokiej ja-

kości. Obrót mainframe'ami prawie nie istnieje, praktycznie jest to rynek komputerów osobistych.

Węgrzy, Czesi i Słowacy mają problemy związane z małą skalą swych rynków. Compaq przyznał się, że na Węgrzech 80% sprzedaży jego sprzętu robią dealerzy pracujący jednocześnie dla konkurencji, zaś Pal Vadasz z węgierskiej firmy Montana dodał, że żaden dealer nie wyżyłby ze sprzedaży hard-ware'u i software'u, lecz musi zajmować się czymś jeszcze. Węgierski Apple, co prawda, chełpił się, że nie musi dorabiać sprzedawaniem mydła, ale przyznał, że specjalizacja w softwarze jest nie do pomyślenia. Czesi zgłaszali podobne problemy. Może nasi południowi sąsiedzi przypomną sobie zgłaszane niedawno propozycje polskiego rządu, by otworzyć granice i stworzyć wspólny rynek środkowoeuropejski? Jak dotąd, tylko w Polsce możliwy jest ekonomiczny sukces w branży softwa-re'owej - nasz rynek jest obecnie szacowany (brak dokładniejszych analiz) na 10 mln USD rocznie, ale szybko się rozrasta.

Przegląd firm polskich, węgierskich i czechosłowackich, obecnych na Forum, prowadzi do zaskakującego wniosku -prywatne przedsiębiorstwa czeskie 1 węgierskie (a także rosyjskie) to prawie wyłącznie joint ventures z dominacją kapitału zachodniego, podczas gdy w Polsce joint venture to zjawisko stosunkowo rzadkie. Wyłącznymi właścicielami firm komputerowych są na ogół Polacy. Jak to właściwie jest z tą biedną Polską i względnie zamożnymi Czechami i Węgrami, którym przez tyle lat zazdrościliśmy? Dodam też z patriotyczną dumą, lecz na pewno bez przesady, że polscy biznesmeni prezentują się w międzynarodowym towarzystwie o niebo poważniej i solidniej niż ich czescy czy węgierscy koledzy. Po prostu widać, że są to ludzie, którzy wiedzą, co mówią, i nawet obcy język im nie przeszkadza.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200