Wirtualizacja desktopów. Co tak naprawdę oznacza?

Wirtualizacja desktopów to ciekawy wynalazek. Nie tylko pamięta stare, dobre czasy centralizowanych systemów klasy mainframe, ale też łączy w sobie wspaniałą tradycję wolności użytkownika, jaką zapewnia komputer stacjonarny.

Wirtualizacja desktopów. Co tak naprawdę oznacza?

Sprawa jest prosta: każdy ma dostęp do własnego systemu operacyjnego i aplikacji, które są mu potrzebne, a jednocześnie całość działa na zdalnym serwerze. Dostęp jest przez taniego w utrzymaniu, tzw. cienkiego klienta (z ang. thin client), przypominającego trochę staroświecki terminal.

Argumenty przemawiające za wirtualizacją desktopów są dość przekonujące. Jeśli wszystko działa wirtualnie na jednym serwerze lub grupie serwerów, aktualizacje czy modernizacje sprzętu wykonywane są sprawnie i szybko. Nie trzeba fatygować się do poszczególnych komputerów w firmie ani martwić się o naruszenia bezpieczeństwa czy kradzież danych, na które narażony jest każdy komputer w sieci. Z drugiej strony, argumenty przeciw tego typu rozwiązaniom są równie silne. Takie przedsięwzięcie wymaga potężnych, drogich urządzeń, których koszty utrzymania są wysokie. Do tego należy doliczyć opłaty związane z licencjami na oprogramowanie Microsoftu (ich wartości są porównywalne do tych dla zwykłych desktopów), a końcowy efekt rzadko spełnia oczekiwania użytkowników. I oczywiście należy wziąć pod uwagę jeszcze jedną sprawę: jak użytkownicy mają korzystać ze swoich systemów operacyjnych, kiedy nie będą mogli połączyć się z serwerem? Decyzja, czy skorzystać z tego typu technologii, staje się jednak trochę prostsza, jeśli zapoznamy się z podstawowymi jej wariantami. Oto kilka podstawowych informacji.

1. Tradycyjny "cienki klient" to nie to samo co wirtualizacja desktopowa.

Obecnie najpopularniejszym oprogramowaniem typu "cienki klient" jest zdalny pulpit Microsoftu, dzięki któremu wielu użytkowników może korzystać jednocześnie z jednego tylko serwera terminalowego Windows. Bardzo często funkcjonalność Remote Desktop łączy się z CitrixXenApp, który nie tylko zwiększa wydajność systemu, ale daje użytkownikom większą kontrolę nad nim. W tego typu rozwiązaniach niepotrzebny jest hypervisor, oprogramowanie niezbędne do instalacji i zarządzania wirtualnymi maszynami, ale niesie to jednak za sobą pewne niedogodności. Niektóre aplikacje działają bardzo wolno lub nie działają w ogóle, a każdy użytkownik nie może skonfigurować swojego systemu dla siebie, tak jak robi się to w wirtualnych maszynach czy zwykłych komputerach stacjonarnych.

2. Wirtualizacja desktopowa i VDI to prawie jedno i to samo.

Jedną z pierwszych firm, które zajęły się propagowaniem terminologii infrastruktury wirtualnych pulpitów (z ang. VDI - Virtual Desktop Infrastructure) był VMware, ale obecnie zarówno Microsoft, jak i Citrix podążyli w jego ślady. Kiedy mowa o VDI, chodzi po prostu o podstawową architekturę stosowaną przy wirtualizacji, gdzie każdy użytkownik korzysta ze swojej wirtualnej maszyny działającej na serwerze.

3. Nie mylcie wirtualizacji desktopowej z... wirtualizacją desktopową.

Omawiana w tym artykule wirtualizacja dotyczy rozwiązań opartych na korzystaniu z serwera. Jednak często określenie to obejmuje również uruchamianie zdalnych maszyn na zwyczajnych komputerach stacjonarnych. Popularne rozwiązania tego typu to VMware, Parallels Desktop i Microsoft Virtual PC, a najlepszym przykładem ich zastosowania jest uruchamianie na tej samej maszynie systemu Windows wewnątrz Linuksa albo Windows na laptopach Apple z systemem MacOS X. Jak widać, oba te warianty mają niewiele ze sobą wspólnego.

4. Żadne rozwiązanie serwerowe nie będzie obsługiwało tak rozległej ilości sprzętu, jak zwykły komputer stacjonarny.

Panowie z Redmond spędzili połowę swojego życia upewniając się, że ich system obsługuje jak największy wachlarz drukarek, skanerów, kart graficznych i urządzeń USB. Niestety, w przypadku cienkich klientów, wsparcie dla sprzętu jest bardzo zubożone, a większość urządzeń po prostu nie będzie działać. To nie koniec - problematyczne będzie też odtwarzanie multimediów czy korzystanie z aplikacji Flash, jako że użytkownicy łączą się ze swoją wirtualną maszyną przez Internet.

5. Rozwiązania VDI są droższe, ale oferują też większą funkcjonalność niż tradycyjne "cienkie klienty".

To bardzo prosty rachunek. W przypadku VDI, każda wirtualna maszyna potrzebuje określonej ilości pamięci, mocy obliczeniowej i miejsca na dysku, by działać, a to wymusza zakup drogich serwerów. Dodatkowo należy się liczyć ze znacznym wzrostem obciążenia sieci, co może z kolei oznaczać potrzebę modernizacji łącza. Natomiast w przypadku zdalnego pulpitu, użytkownicy współdzielą prawie wszystkie zasoby z wyjątkiem prywatnych plików.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200