Wieści z terenu

W domu zadzwonił telefon. Lokalny Informatyk odebrał, bo w zasadzie nie miał innego wyjścia. Mógł, owszem, udawać, że go nie ma i nie podejmować połączenia zgodnie z zasadą, że sprawy odwleczone na bliżej nieokreśloną przyszłość i tak same się rozwiążą. Nie było to jednak w jego stylu.

Dzyń, dzyń

W domu zadzwonił telefon. Lokalny Informatyk odebrał, bo w zasadzie nie miał innego wyjścia. Mógł, owszem, udawać, że go nie ma i nie podejmować połączenia zgodnie z zasadą, że sprawy odwleczone na bliżej nieokreśloną przyszłość i tak same się rozwiążą. Nie było to jednak w jego stylu. Chorobliwa sumienność nie pozwoliła mu na zignorowanie telefonu, tym bardziej że nie wiedział, kogo licho sprowadza. Mogła na przykład dzwonić żona, która dwie godziny temu wyszła na pięć minut do sąsiadki. Pewnie chciałaby się spytać, czy dolewał wody do gotującej się zupy. Rzeczywiście dolał, a w zasadzie zalał pozostałą spaleniznę w garnku, aby odmokła, a przede wszystkim nie cuchnęła na całe mieszkanie. Mogli też dzwonić znajomi z zaproszeniem na imprezę albo audiotele z zawiadomieniem o wygranej.

Telefon nie dotyczył jednak żadnej z przewidywanych spraw. Okazało się, że dzwoni Szef. Jak pracujesz w firmie prywatnej, musisz być człowieku do tego przyzwyczajony. Firma nazywa się prywatną, dlatego że pozbawia cię życia prywatnego, biorąc je w leasing na czas zatrudnienia. Szef często miewał problemy - zazwyczaj po godzinie 21. Nachodziły go koncepcje, które spieszył na gorąco przedyskutować, jakby dzień pracy nie do tego służył. Sprawiedliwość jednak trzeba mu oddać, albowiem zawsze na wstępie grzecznie pytał, czy aby nie przeszkadza. Czy ktoś nie będący w okresie wypowiedzenia spróbowałby powiedzieć, że tak? Już widzę takiego herosa!

Tak więc Lokalny Informatyk oderwał się od filmu sensacyjnego. W zasadzie mógł nie zaczynać go oglądać, bo i tak nie pozna zakończenia, znając średnią czasu trwania rozmów z Szefem. W słuchawce dało się słyszeć: "Wiesz, mam problem ze swoim komputerem. Nie mogę otworzyć pliku z tekstem swego wystąpienia, a potrzebuję nanieść kilka poprawek i wydrukować oczywiście. Muszę mieć wydruk ostatecznej wersji. To przecież bitych kilkanaście stron i nie będę tego jutro mówił z głowy. Pamiętam, że ty też kiedyś miałeś problem z otwarciem pliku. Czy mógłbyś mi powiedzieć, co wówczas zrobiłeś?". Lokalny jak najbardziej pamiętał, pospieszył więc z wyjaśnieniem (taka dobra z niego dusza - bezpłatnie prowadzi hotline dla przełożonych): "Ależ oczywiście. Wtedy sformatowałem dysk w moim komputerze, ale... Halo! Haaalo!". Niestety, nie był w stanie dokończyć kwestii - rozmowa nagle została przerwana. Próbował wykręcić do Szefa, ale nic z tego - głucha cisza w słuchawce. "Co zrobić? Co począć?" - panikował Lokalny. Nie zdążył wyjaśnić, że formatował dysk, gdyż całkiem mu się rozsypał i system nie chciał wystartować, w związku z czym do dokumentów także nie mógł się dostać. Na drugi dzień spotkali się w pracy. Szef zaczął z grubej rury: "Co to, głupa ze mnie robisz? Myślisz, że nie wiem, co powoduje formatowanie?". Lokalny, mimo wszystko, zachował zimną krew: "Szef nie pytał przecież, co należy zrobić, tylko co ja zrobiłem".

Z powyższego wynika kilka wniosków. Po pierwsze, nie należy załatwiać ważnych spraw, polegając na marnej jakości połączeniach telekomunikacyjnych. Po drugie, szefowie nie dają się już zbyt łatwo wpuszczać w maliny. Po trzecie, zimną krew i jasny umysł należy umieć zachować nawet w sytuacjach wyglądających na beznadziejne. Po czwarte, gdyby informatycy zatrudnieni w firmach prywatnych kazali sobie płacić za udzielanie szefom porad po godzinach, znając sknerstwo przełożonych, mieliby wreszcie trochę czasu na życie osobiste.

Piotr Schmidt

(agent zakładowy)

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200