Wieści z terenu

Po trupach

Po trupach

Nie zostawiaj żony samej w domu. Dlaczego? Czy może nie do końca jesteś jej pewny? Czy obawiasz się, że zamiast porządki robić i obiad gotować, z koleżankami na ciuchy się wybierze i roztrwoni twoje ciężko zarobione pieniądze, odłożone na najnowszy model mercedesa? Nie, nie dlatego. W obawie, że może przyjść jakiś urzędnik państwowy i narobić problemów.

Lokalny Informatyk miał kiedyś przypadek, nadający się do opisania w księdze dziwów i niewyjaśnionych historii tego świata. Otóż, jak większość zresztą informatyków był zatrudniony w firmie państwowej, a ponadto, aby mimo wszystko zarobić na tego wymarzonego mercedesa, prowadził jednoosobowo działalność, za przeproszeniem, gospodarczą. Był z tego tytułu odnotowany w urzędzie, z którym musiał dzielić się skarbami ze swej pracy. Podatki ze strachu wpłacał regularnie i absolutnie z niczym nie zalegał, a pomimo to był coraz bliższy osiągnięcia pełni szczęścia w postaci wzmiankowanego wcześniej auta - podobno już stać go było na lewy błotnik (na czym u licha ludzie tak szybko się dorabiają?). No i siedział (przepraszam - pracował) pewnego pięknego dnia w swym podstawowym miejscu zatrudnienia, aż tu z rozmarzenia o przyszłym dobrobycie wyrwał go telefon. Dzwoniła żona pozostawiona samopas w domu z tytułu jakiegoś wolnego od pracy dnia (Lokalny kazał żonie także pracować, aby jeszcze w tym roku stać ich było na drugi błotnik do samochodu). I w tym momencie piękny dzień przerodził się w brzydki. Nie dlatego że dzwoniła żona (Lokalny lubił z nią porozmawiać, gdy miał humor), ale z czym dzwoniła. "Mężu - mówi - do domu przyszedł facet z urzędu i chciał wideo oraz telewizor zabrać". Lokalnym nieco trzepnęło, ale mimo wszystko zgłębiał temat dalej. Dowiedział się więc, że był to smutny poborca podatkowy, który za nic w świecie nie chciał uwierzyć, że Lokalny jest na czysto z podatkami. Żona wszystkie papiery powyciągała, aby udokumentować, że nie ma sprawy. Smutny urzędnik był jednak namolny i z trudem ulegał perswazjom. Nastawiony jak rekin na zdobycz, za nic nie chciał wyjść bez fantów rzeczowych. Koniec końców się wyniósł, pozostawiając nakaz stawiennictwa w urzędzie.

Jak sprawa niebawem się wyjaśniła, z podatkami zalegał człowiek, który miał geszeft parę ulic dalej, a nazwisko nosił identyczne. Pracownicy urzędu zajmującego się gromadzeniem skarbów wyjaśnili Lokalnemu na miejscu, co następuje: "Facet zwinął interes, a miał u nas zaległości podatkowe. Nie podał na zgłoszeniu podatkowym miejsca zamieszkania, a w miejscu działalności już go nie można uświadczyć. Stąd też poborca podatkowy z nakazem egzekucji wybrał osobę o tym samym nazwisku, zamieszkałą najbliżej miejsca zlikwidowanej firmy". Miłe towarzycho, nie? I jakie bystre - potrafią przybliżone wyszukiwanie przeprowadzić. Tacy pracownicy to skarb niebywały.

Dlatego, Drogi Czytelniku, nie bądź zdziwiony, jeśli u drzwi Twego mieszkania pojawi się smutny człowiek w czerni i oznajmi: "Jestem z cmentarza. Według naszej ewidencji od dwóch lat powinien pan leżeć u nas". Zastanowiłeś się, jak mu wówczas wytłumaczysz, że to nieprawda?

Piotr Schmidt

(agent zakładowy)

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200