Wieści z terenu

Easy money

Easy money

Lokalny Informatyk zaczął robić się nieco bezczelny, domaga się bowiem tantiem od występowania w moich Wieściach. Stwierdził, że skoro czytelnicy pochlebnie wyrażają się o niniejszej publicystyce, to tylko dzięki jego osobie i przypadkom, których treść przekazuje mnie, czyli agentowi zakładowemu. Musiałem mu więc nieco ukrócić, stwierdzając, iż moją zasługą jest, że jego niegramotne wypowiedzi przelewam w strawnej formie na papier, takiej, dzięki której ludziom się nie czka podczas czytania tychże opowiastek. I stwierdziłem jeszcze, że jeżeli komukolwiek należy się finansowe zadośćuczynienie z udziału w tym procederze, to tylko Zarządowi i jego świcie, o których postępkach obwieszcza się na papierze, ku uciesze pospólstwa. Wszak Zarządowi pieniążków nigdy nie jest za wiele i skwapliwie przyjąłby każdy grosz za cokolwiek, a najchętniej za to, nad czym nie musiał się napracować.

Bezczelność Lokalnego poszła widać w różnych kierunkach, bo zaczął także domagać się od Zarządu drobnych pieniędzy. I źle trafił, oj, źle. Bo Zarząd może wydać setki tysięcy złotych, nawet przez pomyłkę, na cokolwiek, ale w sprawie wynagradzania pracowników bardzo jest uważający i każdy grosz ogląda na dziesięć stron. Ale zacznijmy od początku. Po pierwsze Lokalny nie posiada zakresu obowiązków. To nie jest państwowa firma, gdzie na wstępie każdy zatrudniający się otrzymuje bumagę, w której czarno na białym jest napisane za co człowiek odpowiada. Może niezbyt precyzyjnie, ale zawsze. U prywaciarzy Lokalny został poproszony o napisanie swego zakresu obowiązków, bo nikt z Zarządu nie miał bladego pojęcia, co też taki informatyk może mieć do roboty w firmie. Przyjęli chłopa do pracy, bo komputerów w firmie dużo i była potrzeba. Mimo że zakres napisał i oddał w ręce władz, nigdy nikt go nie parafował. Lokalny sprytnie tylko zaznaczył i ustnie wyperswadował, że za tę pensję nie będzie programował. Będzie instalował, konfigurował, administrował, doradzał, ale żadnego programowania, bo chyba by zwariował od nadmiaru obowiązków. Zresztą do pisania programów trzeba mieć względny spokój, a nie stado rozszalałych użytkowników na głowie. I tego się trzymał. Zresztą Zarząd nie wie, co to oprogramowanie i czym różni się od sprzętu.

Pewnego razu przyszła Kadrowa i mówi: "Informatyku, czy można z bazy wydrukować listę osób z adresami?" "Owszem, można" - odparł Lokalny. "Bo my byśmy potrzebowali na koniec miesiąca w układzie takim, siakim i owakim z możliwością wyboru wszerz i wzdłuż" - kontynuowała Kadrowa. "Pomyślę, co i jak, i dam znać" - zakończył sprawę Informatyk. Po paru dniach zgłosił się z następującą propozycją: "Zrobię to w określonym terminie za 600 zł". Zarząd zgrzytał zębami: "Co?! Tak drogo? Za co tyle pieniędzy? Właśnie robimy inwestycję za 3 miliony i nie stać nas na dodatkowe obciążenia". "Zawsze możecie wynająć kogoś innego do tego zadania. W końcu jest wolny rynek" - skwitował Lokalny.

I co? Nie jest ten Lokalny bezczelny? Wyciągać ostatni grosz od spłukanego pracodawcy. Mógł przecież wykonać tę drobną pracę za darmo. W końcu dla niego to żaden problem. Na pewno Zarząd w przyszłości doceniłby jego starania i poświęcenie. Chociaż nie wiadomo kiedy by to było i w jakiej bajce.

Piotr Schmidt

(agent zakładowy)

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200