Wieści z terenu

Haczyk

Haczyk

W życiu trzeba umieć się urządzić, co oznacza, że trzeba mieć fart lub wstawiać niezłą gadkę bądź też wiedzieć pod kogo się podczepić. Lokalny Informatyk jest po prostu matołem pod tym względem. Gadanego nie ma, szczęście zawodowo-finansowe omija go szerokim łukiem, a z podwieszaniem się też wygląda nieciekawie. Lokalny niby zna się na ludziach, ale jak już przyjdzie co do czego, wybierze najgorzej jak tylko można. Zamiast się wygodnie podczepić jak pasożyt do przełożonego i dać się unosić wraz z nim falom kariery wyżej i wyżej, ten tak kombinuje, że po pewnym czasie okazuje się, iż to przełożony jest podczepiony do Lokalnego. Oznacza to, że Lokalny jest dołowany lub przełożony wysysa zeń wszelką energię, jak wampir jakiś energetyczny.

Może Lokalny źle postępuje z ludźmi i stąd ma cały ten ambaras, że go wykorzystują. Zamiast odpowiadać "nie wiem, nie potrafię, nie rozumiem", on zawsze mówi "dobrze" i choćby miał się skręcić, tak długo męczy się z zadaniem, aż je wykona. Ambitny jest bestia, tylko co mu z tego? Powinien udzielać odpowiedzi, jak Księgowa: "Tego nie można, tak się nie da" albo jak Prawnik, który zawsze znajdzie tyle wykrętów, że w zasadzie lepiej odpuścić sobie pytanie o cokolwiek. Prawnik jest chytry i chętnie powołuje się na niezrozumiałe przepisy, aby nic nie robić. Gdyby Lokalny od razu zawetował, być może przełożeni i użytkownicy nabraliby większego moresu w stosunku do komputerów i przedstawicieli tej branży. A tak wydaje im się, że zrobienie czegokolwiek w informatyce to dla Lokalnego tyle, co splunąć.

Może jest zbyt delikatny w postępowaniu i wyrażaniu swych opinii. Zamiast potraktować Szefa grubymi słowami, gdy ten nagabuje go o rzeczy niemożliwe lub próbuje odwracać kota ogonem, Lokalny ogranicza się jedynie do cierpliwego i rzeczowego tłumaczenia spraw oczywistych - po raz drugi, trzeci, czwarty... i też bez skutku. Edukacja użytkowników może i słuszna jest, jednak tylko w przypadku, gdy wykazują oni jakąkolwiek pojętność. Jeśli trafić na tępaków, można darować sobie próby ich uświadamiania.

Wpadł razu pewnego Szef do pokoju Lokalnego Informatyka i z błyskiem w oku niemal zakrzyknął: "Lokalny powiedz mi, jak mam się nauczyć posługiwania Internetem". "Tu nie ma się czego uczyć. Najważniejsze to umieć czytać i znać angielski. Reszta przypomina przeszukiwanie encyklopedii. Hasła, odnośniki. Z tą jednak różnicą, że w Internecie haseł mnóstwo i trzeba dobrze je precyzować" - Lokalny był bardzo ostrożny w takich razach, aby za dużo mu się na głowę nie zwaliło. "To mi pokaż, to mi pokaż!" - Szef garnął się do wiedzy jak czterolatek. "Dobrze" - zgodził się Lokalny. - "A w zasadzie czego mam szukać?". "Skąd ja mam wiedzieć?" - w tonie głosu Szefa dało się rozpoznać pierwsze oznaki pretensji i zniecierpliwienia. - "W końcu ty jesteś informatykiem, a nie ja".

Lokalny przepuścił głupawe uwagi mimo uszu i zdecydował się przejąć stery - "Uruchamiam więc wyszukiwarkę, wpisuję dla przykładu hasło wędkarstwo... i już mamy wyniki. 6754 trafienia, które trzeba teraz przejrzeć. Gdybyśmy jednak wiedzieli, że interesuje nas tylko wędkarstwo rzeczne...". Nie dane było Lokalnemu zakończyć kwestii. Szef już mocno wzburzony perorował - "A co to za głupie hasło! Mnie zupełnie wędkarstwo nie interesuje! I jeszcze rzeczne na dodatek. Trzeba było wpisać na przykład auto albo kobitki. Do niczego te komputery. I ty się informatyku zajmujesz takimi bzdurami, a my płacimy ci ciężkie pieniądze".

Tym sposobem Lokalny zakończył dzień pracy utwierdzony w przekonaniu, że zajmuje się rzeczami nikomu niepotrzebnymi. Co do wynagrodzenia pozwolił sobie na zachowanie mimo wszystko własnego zdania.

Piotr Schmidt

(agent zakładowy)

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200