Wiedzieć czego się chce

Takiej inauguracji jeszcze nie było. W komnatach warszawskiego Zamku uroczyście przecięto wstęgę, symbolizującą wejście na polski rynek jednego z największych potentatów przemysłu komputerowego - Motoroli. Przed tym jednak przewodniczący Komitetu Wykonawczego Korporacji - ROBERT GAVIN znalazł chwilę czasu na rozmowę z dziennikarzami Tygodnika Gospodarczego i ComputerWorld.

Takiej inauguracji jeszcze nie było. W komnatach warszawskiego Zamku uroczyście przecięto wstęgę, symbolizującą wejście na polski rynek jednego z największych potentatów przemysłu komputerowego - Motoroli. Przed tym jednak przewodniczący Komitetu Wykonawczego Korporacji - ROBERT GAVIN znalazł chwilę czasu na rozmowę z dziennikarzami Tygodnika Gospodarczego i ComputerWorld.

Większość znaczących zachodnich korporacji szuka w Polsce przede wszystkim rynku zbytu, partnerów zdolnych wykreować rynek. Równocześnie zapomina się często o tym, że o sile rynku decyduje nie tyle dostępność do produktów, co zdolność nabywcza. Bez niej na dłuższą metę rynek może okazać się bardzo płytki, a więc ryzykowny. Czy zastanawialiście się Państwo nad tym przed "wkroczeniem do Polski"?.

Jest oczywiste, że o sukcesie na każdym rynku decydują interesy i możliwości konsumentów. Dotyczy to zwłaszcza branży technologii informatycznych, której zdolności produkcyjne - gdy mierzyć je w skali światowej - są dziś tak duże, że wartość oferowanych produktów przekracza globalny popyt.

Sukces na rynku zachodnim jest dziś znacznie trudniejszy. Czy stąd ekspansja na rynki dotąd nienasycone technologią komputerową?

W istocie tzw. "trudny rynek" to tylko rynek słabo rozpoznany. W tym sensie obecna sytuacja jest istotnie trudniejsza niż przed kilku laty. Dziś trzeba brać pod uwagę większą liczbę zmiennych. W rezultacie powstaje bardziej złożony obraz. Ale z drugiej strony mamy też więcej narzędzi badawczych, którym możemy ufać. Jesteśmy lepiej wyszkoleni i wiemy, jak należy rozwiązywać pojawiające się problemy. Tak więc w sumie, sytuacja nie jest ani trudniejsza ani łatwiejsza. Jest po prostu inna, również dlatego, że otworzyły się nowe rynki, takie jak polski, z całą ich, słabo dziś jeszcze rozpoznaną, specyfiką. Z tego względu wcale nie są one łatwiejsze. Są jednak i trzeba się z tym liczyć. Należy też pracować inaczej niż w przeszłości.

Jest Pan znany jako człowiek, który źródeł gospodarczego sukcesu upatruje głównie w przedsiębiorczości jednostek. Z wielu krótkich wprawdzie doświadczeń polskich prywatnych przedsiębiorców wynika, inwencja i aktywność w tej dziedzinie to jeszcze nie dość. Potrzebny jest nie tylko sprzyjający przedsiębiorczości system prawny, nie tylko instytucje wspomagające, ale również coś więcej - odpowiedni klimat społeczny. Przedsiębiorczość wydaje się więc warunkiem koniecznym, ale niewystarczającym. Dowodów na to dostarcza choćby rozwój gospodarczy Japonii...

Jakiekolwiek by nie były uwarunkowania zewnętrzne - przedsiębiorczość jednostek leży zawsze u podstaw sukcesu gospodarczego w skali kraju, społeczeństwa czy narodu. Wielkie korporacje Kraju Kwitnącej Wiśni, takie jak np. Honda, Sony i inne, też mają swój początek w przedsiębiorczości jednostek. Podobnie jak Motorola, która jest rezultatem przedsiębiorczości mojego ojca. Tak więc każde przedsiębiorstwo zostało założone przez jakichś konkretnych przedsiębiorczych biznesmenów. Można najwyżej powiedzieć, że działali w specyficznym środowisku. W Japonii np. system gospodarki pozwolił im szybko stworzyć wielki konglomerat nawzajem zazębiających się przedsiębiorstw.

Moim zdaniem, nie ma różnicy między Polską a Japonią w tym sensie, że Japonia jest przeniknięta sprzyjającym przedsiębiorczości duchem narodowym, a Polska musi wybierać: albo duch narodowy, albo indywidualną przedsiębiorczość. Wybór dotyczy czego innego. Polska może, lecz nie musi, stworzyć systemu nawzajem wzmacniających się przedsiębiorstw. Ten wzajemny związek, kooperacja i uzależnienie nakręciły japońską koniunkturę. Jest to istotnie pewien rodzaj nieuchwytnej i trudnej do opisania współzależności, którą niewiele krajów potrafi naśladować. Sama Japonia ma już dziś kłopoty z utrzymaniem tego ducha współpracy, ale równocześnie taką zdolność samokorekty, że nie musimy się o nią martwić. Jednakże nie może być już ona przykładem dla innych krajów w Azji Dalekowschodniej, które mają młode gospodarki i muszą opierać się wyłącznie na indywidualnej przedsiębiorczości.

Widzę, że nie uniknę zadania Panu pytania wprost. Czy Motorola zdecyduje się na wybudowanie fabryki w Polsce?

Przewrócę się w grobie, jeśli do tego nie dojdzie. Wrócę, aby to naprawić. Historia ostatnich 25 lat wskazuje, że w każdym regionie, w którym wchodziliśmy na rynek, wcześniej czy później dochodziło do takich inwestycji. Producent musi bowiem znajdować się blisko rynku i klienta. Jestem więc pewien, że powstaną fabryki Motoroli w Polsce. Nie można oczywiście załatwić tego w ciągu tygodnia. Polska musi się zrekonstruować. Chodzi przede wszystkim o zastosowanie takich pryncypiów gospodarczych, które zorientowane będą przede wszystkim na potrzeby nabywcy, nie zaś na potrzeby struktur państwa, agend rządowych lub li tylko samych przedsiębiorców. Nie ma bowiem społeczeństw złożonych z samych biznesmenów. Nie zarobiliby na siebie.

Rozumiemy to dobrze w naszej firmie. Jesteśmy obecni w Hongkongu i w Singapurze, nie znaleźliśmy się natomiast w Brazylii i Argentynie, gdzie zaduszonoby nas przepisami. Dopiero gdy firma czuje się wolna, może dobrze pracować.

Podstawową zasadą jest więc wykreowanie takiego środowiska ekonomicznego, w którym dobrzy wytwórcy produkowali to, czego potrzebują konsumenci i nie napotykali przy tym na bariery podatkowe, celne, własnościowe itp. Postęp będzie tym szybszy, im prędzej znikną prawne ograniczenia dla swobód ekonomicznych, zwłaszcza dyktowane potrzebami struktur państwowych czy rządowych.

Wróćmy do Motoroli. Przez bardzo długi okres Wasz znak firmowy kojarzono przede wszystkim z półprzewodnikami. W czasie wojny w Zatoce Perskiej okazało się, że Motorola przyczyniła się w dużym stopniu do zwycięstwa jako dostawca urządzeń telekomunikacyjnych. Czyżby więc zmiana profilu firmy? Ostatnio nie widać Motoroli wśród tych, którzy starają się pokonać bariery technologiczne i wykreować procesory nowej generacji.

Istotnie w opinii odbiorców Motorola uchodzi dziś za firmę w mniejszym niż niegdyś stopniu nastawioną na produkcję półprzewodników. Nie zmienia to faktu, że ta część naszej działalności nadal rozwija się bardzo szybko. Nie odczuliśmy w tej dziedzinie skutków światowej recesji. Potrzeby rynku sprawiają jednak, że działalność naszej korporacji staje się w naturalny sposób zróżnicowana, choć nie wykracza poza obszar szeroko pojmowanych technik informatycznych. W dziedzinie procesorów nadal czołową pozycję na świecie zajmuje Intel. Dziś jednak trudno znaleźć przedsiębiorstwo - nawet silne i o utrwalonej renomie - które decyduje się na jednorodną produkcję. Bardzo wiele się w ten sposób ryzykuje.

Zdaniem wielu osób rozpętana ostatnio przez głównych producentów komputerów "wojna cenowa" wynika z obaw, że nowa generacja procesorów oraz rychłe zmiany w dziedzinie pamięci zewnętrznych (zapisywalne pamięci optyczne) i technik multimedialnych, przyczynią się do powstania nowej generacji komputerów osobistych o znacznie większych możliwościach, umożliwiających inny typ międzyludzkiej komunikacji. Stąd totalna wyprzedaż, w obawie przed rychłym moralnym zużyciem sprzętu opartego na technologii nawet z drugiej połowy lat 80. Czy podziela Pan tę opinię?

Myślę, że na tę kwestię trzeba raczej spojrzeć z punktu widzenia rynku, a ściślej mówiąc prawa podaży i popytu. Podaż jest oczywiście wypadkową zmian technologicznych, wykorzystywania osiągnięć nauki. Ale oceny formułowane z tego tylko punktu widzenia byłyby jednostronne. Równie ważną rolę odgrywa zwykła relacja podaży do popytu. Dziś bowiem - przykładowo - każda z 20 wielkich korporacji komputerowych chciałaby zawładnąć 10% rynku. Jak już powiedziałem wcześniej cały przemysł komputerowy nadmiernie rozwinął zdolności produkcyjne w stosunku do chłonności rynku. I to jest główna przyczyna wojny cen.

Skoro mówimy o popycie. Czy nie wydaje się Panu, że zmiana oblicza świata, koniec dualizmu antagonistycznych systemów politycznych, gotujących się przez lata do generalnej konfrontacji, może również w istotny sposób wpłynąć na rynkową pozycję potentatów informatyki? Wielu z nich było przecież poważnymi dostawcami dla armii. Motorola również do nich należy?

Istotnie dochodzi do wyraźniejszego niż przed dwoma czy trzema laty przemieszczenia źródeł popytu i towarzyszy temu obawa o pewną destabilizację gospodarki. Motorola nie należała nigdy do największych dostawców produktów dla Departamentu Obrony rządu Stanów Zjednoczonych. Staraliśmy się zawsze trzymać zasady, aby nie tylko jego zamówienia, ale generalnie wszystkie dostawy dla agend rządowych nie przekraczały 10% naszej sprzedaży na rynku. Stąd też nie odczuwamy zbyt dotkliwie obecnej zmiany struktury popytu. Kilkaset osób będzie musiało zmienić charakter swojej pracy. Istotniejsze jest jednak to, że zamówienia wojskowe były swoistym kołem napędowym dla nowych technologii. Ich zmniejszenie nie może wpływać negatywnie na postęp w tej dziedzinie. Trzeba pozyskiwać nowe źródła finansowania badań. Przed tym problemem staje wiele firm nie tylko nasza.

Coraz liczniejsze są zapowiedzi nowych rozwiązań w dziedzinie mikroprocesorów, systemów operacyjnych,pamięci zewnętrznych, interefasów, systemów sieciowych. Coraz więcej istniejących aspiruje do miana standardów światowych. Pojawiła się idea systemów otwartych możliwości, nie przez wszystkich jednakowo rozumiana. Wszystko to sprawia, że kraje takie jak Polska, izolowane przez wiele lat od najnowszej technologii informatycznej, stają dziś nie tylko przed problemem trudnego wyboru, ale - co gorsza - w obliczu niemożności zdefiniowania jego kryteriów. Czy mógłby Pan nam coś w tej materii poradzić?

Należy się przede wszystkim cieszyć z tak ogromnych możliwości wyboru. Również moim zadaniem jest ciągła obserwacja dużej liczby opcji. To krzyż, który muszę nosić. Rada jest jedna. Trzeba używać zdrowego rozsądku. Cóż zrobić jednak, gdy zdrowy rozsądek podpowiada jedynie, że równie dobrze może wygrać Windows NT, jak i inny system operacyjny. W tym przypadku rada jest względnie prosta. Trzeba bacznie śledzić jak rozwija się podaż aplikacji dla poszczególnych programów operacyjnych, zwłaszcza pod kątem naszych potrzeb.

Bywają jednak wybory trudniejsze. Generalna recepta brzmi: "Obserwujcie rynek". To on wybiera. Wasze potrzeby również odegrać mogą na nim znaczącą rolę. Je przede wszystkim starajcie się porządnie zdefiniować: potrzeby, nie rozwiązania. Należy wiedzieć, czego się chce.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200