Trudne pytania

Rekrutacja wykwalifikowanych specjalistów nie może przypominać wielogodzinnego quizu. W przeciwnym razie przyniesie skutki odwrotne do zamierzonych.

Rekrutacja wykwalifikowanych specjalistów nie może przypominać wielogodzinnego quizu. W przeciwnym razie przyniesie skutki odwrotne do zamierzonych.

Zatrudnić się w Microsofcie... Albo chociaż w Oracle'u czy Novellu. Każdy z wyrobników zatrudnionych w małych firmach zaczyna czasem marzyć o takiej karierze. Zamiast szefa, od którego humorów zależy niemal wszystko, profesjonalny dział zarządzania zasobami ludzkimi, z którymi można porozmawiać o swojej karierze. Regularnie otrzymywane opcje na akcje firmy, wakacje za granicą na jej koszt. Tak, praca w dużej firmie musi mieć uroki... Tak właśnie pomyślał pewien młody człowiek, natknąwszy się na ofertę pracy w dużej polskiej firmie software'owej. I to nie byle jakiej firmie. Właśnie jej wszyscy obywatele zawdzięczają fakt, że sprawa, do której załatwienia w pewnym popularnym urzędzie państwowym wystarczało kiedyś wpisanie pięciu słów na formularzu wielkości pocztówki, dziś wymaga pięciostronicowego formularza, zaopatrzonego w dwudziestostronicową instrukcję. Właściwie nawet trzech pięciostronicowych formularzy, gdyż w pierwszym wszyscy popełniają błędy, które znajduje uprzejma pani z okienka, zaś wypełnienia trzeciego "żąda" komputer, który wykrył kolejne błędy.

Młody informatyk stanął przed trudnym wyborem. Z jednej strony ma w swojej firmie mocną pozycję, perspektywę awansu, a może i ciekawych szkoleń. Szef chwali, wszyscy się znają i w ogóle jest jak w rodzinie. Ale z drugiej strony patrząc... Jeśli awansuje, to najwyżej na kierownika kilkuosobowego działu, bo wyżej jest już tylko szef. Jeśli poślą go na szkolenia, to na pewno każą podpisać własną krwią cyrograf, że przez trzy lata się nie zwolni, a gdyby postąpił inaczej, będzie musiał zapłacić za szkolenie, hotele i kto wie co jeszcze. Szef chwali, bo to nic nie kosztuje, ale premii nie daje, bo i dlaczego. Pensję, w zasadzie, płaci, ale większą część i tak "na czarno", żeby ZUS-owi nie dać zarobić. Nie zastanawiając się długo, wysłał e-mailem swoje CV na adres podany w ogłoszeniu i czekał na odpowiedź.

Piekielne formularze

Wydawałoby się, nic prostszego: wysłać e-mail i czekać na odpowiedź pracodawcy. Jednak niektóre firmy w ogóle nie odpowiadają na pocztę elektroniczną, uznając adres podany w ogłoszeniach za niezobowiązujący ozdobnik. Inne zastrzegają od razu, że skontaktują się jedynie z wybranymi kandydatami. Nie wiadomo tylko, jak długo należy na ewentualną odpowiedź czekać, więc i tak po dwóch tygodniach wszyscy kandydaci dzwonią, aby dowiedzieć się, co się dzieje. Niektórzy pracodawcy w ogóle nie uznają słowa pisanego i, zamiast odpisać, telefonują, co bywa nieco kłopotliwe, zwłaszcza w zatłoczonym biurze.

Firma, w której chciał się zatrudnić nasz informatyk, okazała się jednak rzetelna i już następnego dnia zaprosiła go na rozmowę kwalifikacyjną. Po wydrukowaniu, na wszelki wypadek, kilku kopii CV, specjalista ubrany w wyjściowy garnitur udał się na spotkanie do siedziby firmy. Przy wejściu miła panienka skierowała go do szefa, który, zapewne z powodu braków lokalowych, miał biurko na korytarzu, na wprost wejścia. Usytuowanie biurka szefa wzbudziło pierwsze wątpliwości. Czym może to być spowodowane? Może to nie brak miejsca, tylko chęć kontroli pracowników? Nie, to chyba zbyt absurdalne. Dalej sytuacja rozwijała się coraz ciekawiej. Po krótkim powitaniu usadzono naszego kandydata przy drugim, pustym biurku, naprzeciwko szefa. Ten wręczył mu plik spiętych spinaczem kartek odbitych na kiepskim ksero.

Pierwsze pytania brzmiały niewinnie: imię, nazwisko, data urodzenia, adres, zgoda na przetwarzanie danych do celów rekrutacji. Potem trochę śmielej: stan cywilny. Ramki przy poszczególnych wariantach wskazywały, że możliwy jest wybór kilku. Czy wolą kawalerów, którzy mogą spędzać weekendy w pracy, czy może wręcz przeciwnie, żonatych, którzy chętnie zostaną po godzinach, żeby zarobić na utrzymanie rodziny? Im dalej, tym gorzej. Liczba dzieci, ich wiek. Dlaczego ich to wszystko interesuje? Może chcą wiedzieć, jakie prezenty przygotować na dzień dziecka i gdzie wysłać pracownika na wakacje? W końcu wdowie z trójką dzieci nie zafundują szalonych nocy w Vegas, co może odpowiadać kawalerom. Ale z drugiej strony, może to bardziej skomplikowane. Co powiedzą, jeśli ktoś ma czwórkę dzieci? Wariat albo fanatyk religijny? A panna z dzieckiem? Pewnie lekkomyślna i w dodatku co chwila będzie musiała zostawać z nim w domu, kiedy zachoruje. Na szczęście, pod względem żony i dzieci kandydat nie miał sobie wiele do zarzucenia, dlatego po wypełnieniu pierwszej strony uznał, że najtrudniejsze ma już za sobą, i wygodnie rozsiadł się na krzesełku.

Przewrócił kartkę i spojrzał ze zdziwieniem na dół strony, gdzie stało jak byk napisane: 2/25. Ze zdumieniem zabrał się za pozostałe 24 strony. Bazy danych (czy znasz, umiesz, w SQL, w systemie ABC, wykonać X,Y,Z), systemy operacyjne (czy znasz Unixa, na jakiej platformie, języki skryptów, w edytorze vi), metodologie projektowe, języki programowania, sieci, serwery (czy umiesz obsługiwać serwery Compaq? Dell? Optimus? "Trochę", "dobrze", "bardzo dobrze"?) "Przecież to jeden diabeł, jak się widziało jeden, to zna się już wszystkie!" - pomyślał. Wreszcie sekcja ostatnia. która przeważyła szalę: sprzęt PC. Czy znasz drukarkę Panasonic ABCDE? Czy umiesz zainstalować sterownik pod Windows 95? A drukarkę Panasonic KXYZ? A sterownik pod Windows 98? Czy umiesz wymienić taśmę w drukarce ABCDE? A w KXYZ? "Trochę", "dobrze", "bardzo dobrze"? W tym momencie nasz informatyk z bólem serca pożegnał się z marzeniami o karierze, wakacjach i akcjach. Uznał, że nie zamierza pracować w firmie, która chce wiedzieć o swoich pracownikach zbyt wiele. Na szczęście, nieopodal zauważył niszczarkę dokumentów, więc nie chcąc, aby jego dane plątały się gdzieś po segregatorach, wstał i bez słowa wsadził cały plik formularza w jej paszczę. "Poszedł lekki dym i już po chwili byłem znów wolnym człowiekiem. Oczy szefa były wielkie jak spodki" - opowiada o całym zdarzeniu.

Komu to wszystko służy

Tak, to nie bajka. Aby zatrudnić się w FIRMIE, trzeba wypełnić 25 stron kwestionariusza, nie mówiąc już o zapowiedzianej na potem części ustnej. Czy można się spodziewać, że firma, która nawet na własne potrzeby tworzy takie "potworki", sama zaprojektuje oprogramowanie ergonomiczne i przyjazne dla użytkowników, z prostymi formularzami i czytelną instrukcją? W tym postępowaniu można jednak dostrzec pewien zamysł - pracę u nas dostają tylko ci, którzy przebrnęli przez cały formularz, ci, którzy, jak nasz informatyk, ich nie cierpią, w firmie nie pracują i programów w niej nie piszą.

Ale może w tym szaleństwie jest metoda? Wyobraźmy sobie, że nasz specjalista wypełnił formularz, a że akurat zna się tylko na paru rzeczach, zapisał jedynie 3 strony z 25. Kandydat szybko dostrzega, że z ogromu wiedzy, którą mógłby zaofiarować firmie, posiada tylko mały ułamek! Tyle stron napisanych, wydrukowanych i powielonych, a on zna tylko 3/25 z tego, co mógłby poznać. To tak, jakby w teście na 100 pytań odpowiedzieć na 12. Ba, może i wie, jak się wymienia taśmę w drukarce, ale czy wie to "bardzo dobrze"? Czy akurat w tym modelu, o który pytają? Może więc wrócić do tego miejsca w formularzu, gdzie pytają o oczekiwane zarobki, i skreślić jedno zero? No i już jest oszczędność dla firmy i można zatrudnić następnych pięciu studentów do klepania kodu, którzy pomogą dotrzymać terminów. A że przyjęty w ten sposób specjalista po miesiącu odzyska poczucie własnej wartości i pójdzie gdzie indziej? Na jego miejsce przyjdą inni, byle potrafili wypełnić formularz...

Może to jednak przesada? Może po prostu firma wdrożyła normy ISO 9000, zgodnie z zaleceniami audytora stworzyła procedurę rekrutacji wraz z odpowiednim schematem blokowym, warunkami wejścia i wyjścia? A formularz to tylko dane wejściowe, które pomogą podjąć najlepszą decyzję. Wszyscy mają spokój i nikt nie spyta, dlaczego przyjęto X, a nie Y. Wiadomo, miał więcej punktów, a mniej dzieci.

Mniej szczegółów, mniej oczekiwań

Czy można mieć pretensje do kogokolwiek, że chce sprawdzić kwalifikacje kandydatów do pracy? Chyba nie. Ale to przekonanie, że kandydat do pracy powinien być wszystko wiedzącym omnibusem, jest trochę z innej epoki. Racja, przyjmując do pracy spawacza, można żądać, by potrafił posługiwać się standardowym automatem spawalniczym. Ale w branży, gdzie co miesiąc wchodzą na rynek nowe technologie, a wiedza sprzed pięciu lat staje się przestarzała, należy raczej oczekiwać od potencjalnych pracowników otwartego umysłu i zdolności uczenia się, niż gotowych umiejętności. A ze swojej strony pracownicy powinni dbać o własny rozwój zawodowy i nie popadać w rutynę. I gdy tylko poczują, że niczego nowego się już nie uczą, lecz wykorzystują nabyte umiejętności, pamiętać, że to znak, iż czas już najwyższy poszukać nowej pracy.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200