Szef z piekła rodem

Jedną z funkcji kierownika działu informatyki jest wspomaganie pracowników. Niektórzy szefowie robią jednak wszystko, żeby nie wspomagać, a uprzykrzać im życie.

Jedną z funkcji kierownika działu informatyki jest wspomaganie pracowników. Niektórzy szefowie robią jednak wszystko, żeby nie wspomagać, a uprzykrzać im życie.

W jednym z odcinków popularnego komiksu Dilbert, główny bohater, zdesperowany ociężałością umysłową zwierzchnika, mówi: "Nasz świat byłby lepszy bez dyrektorów". Oczywiście wielu informatyków ma wykształconych, wyrozumiałych i zrównoważonych szefów i nie może narzekać. Słuchając jednak niektórych historii, trudno odmówić racji bohaterowi stworzonemu przez Scotta Adamsa. Przytaczam kilka z nich, mając nadzieję, że przypadki opisane przez moich rozmówców są udziałem niewielkiej grupy naszych czytelników.

Cynik

"Moja poprzednia firma wpakowała się w niezłe kłopoty. Najpierw przeprowadzono gruntowną restrukturyzację, wymieniono część kadry, słowem uczyniono wszystko co można, żeby przywrócić firmie rentowność. Jednak już po kilku tygodniach firma musi z powrotem przyjąć starego szefa działu informatyki, który został zwolniony niespełna dwa miesiące wcześniej. Co więcej, ten poczuł się panem sytuacji i za swój powrót oczekiwał 'złotych gór'. Całe zamieszanie wynikało z tego, że nasz szef kilka lat wcześniej stworzył program, na bazie którego funkcjonowało przedsiębiorstwo. Program 'popychany' przez autora chodził raz lepiej, raz gorzej, jednak nikt inny nie potrafił zapewnić jego funkcjonowania. Byliśmy skazani na niekompetentnego szefa, który nie przejmował się specjalnie swoją pracą. W sytuacjach kryzysowych zwykł mawiać: Mam miesięczny termin wypowiedzenia. Na szczęście to działa w obie strony. W firmie w związku z tym panował bałagan wręcz nie do opisania".

Pracoholik

"Najgorzej wspominam jednego z moich dyrektorów - obcokrajowca, który przyjechał tu bez rodziny, nie miał przyjaciół w Polsce i w związku z tym wyżywał się w pracy i tego samego wymagał od podwładnych. Pracowaliśmy wtedy nawet 7 dni w tygodniu - codziennie po kilkanaście godzin. Najgorsze były momenty, gdy - mimo najszczerszych chęci - nie mógł znaleźć nic do roboty. Chodził wtedy po firmie i dopytywał się każdego, czym się teraz zajmuje, gdzie jest kolega siedzący przy sąsiednim biurku i czy aby wszyscy zajmują się sprawami zawodowymi".

Laik

"Niewiedza mojego szefa jest już legendarna - w swoich dokumentach pisał np. o sieciach VAN. To było nawet zaletą, z reguły nie wtrącał się w nasze sprawy, a my mieliśmy ubaw, gdy pytał nas o problemy IT, nie mając pojęcia o terminologii opisującej tę dziedzinę. Niestety, był również kompletnie 'niedecyzyjny', unikał nawet rozstrzygnięć o upgrade'ach sieci, bo 'mogłoby to zagrozić jego pozycji' w przypadku zastopowania przez dyrektora całej instytucji. Wszelkie działania kreatywne były szybko torpedowane. Doprowadziło to do dziwnej sytuacji. Wraz z kolegami musieliśmy zostawać po godzinach, żeby tworzyć różne rozwiązania, których realizacja była niezbędna z punktu widzenia funkcjonalności. Oczywiście wszystko to robiliśmy bez dodatkowego wynagrodzenia, niejako wbrew woli bezpośredniego zwierzchnika".

Kontroler

"Dwa lata temu zwolniłem się z pewnej znanej firmy. Atmosfera stała się nie do zniesienia - ciągłe kontrole, autorytarne podejście do pracowników. Czarę goryczy przelała właśnie jedna z takich kontroli szumnie nazwana audytem. Dyrekcja firmy wynajęła kogoś z zewnątrz i nie mówiąc nam nic, poleciła sprawdzić jakość działania użytkowanych przez nasz systemów. Nie zweryfikowano nawet kwalifikacji osoby, która podjęła się tego zadania. Pół biedy, że audyt wykonywał nie znany bliżej fachowiec - zapewne znajomy kogoś z zarządu. Gorzej, że nie miał on pojęcia o swojej pracy. 'Audyt' polegał po prostu na przepytaniu użytkowników o kilka szczegółowych rzeczy, takich jak chociażby przechowywanie kopii archiwizacyjnych itp. Oczywiście użytkownicy tej wiedzy nigdy nie posiedli, no bo i po co? Powiedzieli po prostu, że nie mają pojęcia, nie wiedzą czy w ogóle jest coś takiego. Wszystko to znalazło się w raporcie krytycznie oceniającym działalność zespołu informatyków. Oczywiście archiwizacje były wykonywane na bieżąco, tyle tylko że administrator obsługujący wiele działów firmy, zawsze robił to wszystko zbiorczo. My nie mieliśmy wpływu na poczynania lustracyjne, nie otrzymaliśmy sprawozdania z audytu i tak naprawdę nie mamy dowodów na nasze uchybienia. Całą sprawę rozdmuchano do niebotycznych rozmiarów, a my informatycy byliśmy na straconej pozycji".

Podejrzliwiec

"W jednej z małych firm, w których pracowałem, zarządzający nami szef był wyjątkowo podejrzliwy. Nawet nam to nie przeszkadzało, przynajmniej do czasu. W pewnym momencie zaczęliśmy wysyłać swoje CV do innych firm. Nie byliśmy nawet pewni czy naprawdę chcemy zmieniać pracę, czy tylko wysondować oferty. Kolega miał pecha i wysłał swoje CV do firmy, w której był kiedyś zatrudniony nasz szef i której ten nie znosił. W firmie wybuchła afera, szef nie wiedząc o kogo chodzi rozpoczął własne śledztwo, zaczął systematycznie przeglądać nasze skrzynki, a od tej pory każdego z podwładnych traktował jak intruza, który myśli tylko o zwolnieniu się z pracy".

Impulsywny

"Swego czasu przekonałem się, że szybkie podejmowanie decyzji nie musi być wcale zaletą szefa. W jednej z firm pracowałem nad projektem przeniesienia pewnego programu na nową platformę systemową. W całe przedsięwzięcie zaangażowany byłem tylko ja, większą więc część pracy wykonywałem w domu. Po jej zakończeniu przyszedłem do firmy, gdzie okazało się, że efekt mojej pracy jest wątpliwy. Nic nie działało tak jak należy. Moi zleceniodawcy pomyśleli chwilę i zadzwonili do szefa do Francji, skąd przyszła decyzja - 'wyrzucić'. Zaprotestowałem. Ludzie pracujący w Polsce to byli moi znajomi, zostawili więc mnie w biurze na noc. Następnego dnia rano wszystko już działało. Znów telefon do Francji i kolejna decyzja - 'przyjąć'. Ale wtedy już byłem pewien, że nie chcę pracować w firmie, której szef nie ma elementarnej tolerancji dla błędów, a nawet najważniejsze decyzje podejmuje od ręki. Zresztą potem odniosłem mały triumf. Właściciel zetknął się gdzieś z napisanym przeze mnie produktem. Zapytał tylko: Ja Cię wyrzuciłem z pracy? Tak. To był jeden z największych błędów w mojej karierze".

Ekscentryk

"Jeszcze niedawno pracowałem w niewielkiej firmie, zarządzanej przez jej dwóch współwłaścicieli. Obaj o informatyce wiedzieli bardzo niewiele i zazwyczaj polegali na wiedzy pracowników. Niestety, ubzdurali sobie, że informatycy to dziwacy i ekscentrycy i postanowili swoim zachowaniem przystosować się do tego wyobrażenia. Jeden z nich podkreślał swoją oryginalność, z rozmysłem nosząc... nie pasujące do siebie skarpetki. Poza tym, chcąc chyba zaimponować 'nowatorstwem', posługiwał się banalnie spolszczonymi odpowiednikami angielskich nazw. Jego wypowiedzi pełne były zwrotów typu ce-de-rom czy creatiwe. Po kilku godzinach wytężonej pracy zrozumienie jego wypowiedzi stawało się dość trudne. Jego ekscentryzm przejawiał się również w tym, że chodząc po biurze zwykł śpiewać piosenki. Na nasze nieszczęście firma zajmowała tylko jedno pomieszczenie i zazwyczaj musieliśmy być biernymi obserwatorami aktów, za pośrednictwem których próbował 'wyrazić swoją odmienność'. Drugi z szefów był znacznie spokojniejszy, jeśli nie liczyć dziesiątek 'pieprznych' dowcipów, którymi zarzucał nas każdego dnia, niejednokrotnie wpędzając w zażenowanie".

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200