Sprzedać swoje dane

Czy wolny rynek może wesprzeć ochronę danych osobowych?

Czy wolny rynek może wesprzeć ochronę danych osobowych?

Problem ochrony danych osobowych dotyczy dwóch, zasadniczo rozdzielonych zagadnień - prawnie rozwiązana ma być ochrona danych, gromadzonych przez administrację państwową, oraz tych, które stają się elementem działalności handlowej, by ostatecznie posłużyć do realizacji celów handlowo-reklamowych. Obie wersje ustawy o ochronie danych osobowych, które są przygotowywane w Polsce - poselska i rządowa - mimo dzielących je różnić, w tym drugim, komercyjnym obszarze mają ze sobą wiele wspólnego. Proponowane rozwiązania zamiast posiłkować się mechanizmami wolnego rynku, chcą ochronę danych osobowych oprzeć na wzmacnianiu interwencyjno-kontrolnej funkcji państwa. Czy uda się w Polsce wprowadzić rozwiązania nie powielające błędów, jakie zostały popełnione w krajach zachodnich? I to jeszcze przed nadejściem do nas zagrożeń, z jakimi w dziedzinie ochrony praw osobowych borykają się najbardziej rozwinięte państwa świata?

Komputery przeciwko nam

Dzięki rozwojowi technik informatycznych prywatność ludzi jest zagrożona bardziej niż kiedykolwiek - przede wszystkim dlatego, że jej naruszenie jest znacznie mniej kosztowne niż dawniej. Rzeczywisty społeczny koszt naruszania prywatności jest trudny do oszacowania. Ludzie pragną być pozostawieni w spokoju i kontrolować rozprzestrzenianie informacji ich dotyczących.

W USA ponad 200 wielkich agencji żyje wyłącznie z obrotu danymi osobowymi. W ich rękach znajdują się informacje o ok. 600 mln osób. Trzy największe firmy, prowadzące karty kredytowe, dysponują danymi o zakupach ponad 400 mln klientów. W amerykańskim stanie Kalifornia urzędy odpowiedzialne za rejestracje samochodów uzyskują rocznie ponad 50 mln USD dzięki sprzedaży posiadanych danych. Właśnie z uwagi na rozwój narzędzi informatycznych i powstawanie coraz większej liczby baz danych, dotychczas obowiązujące prawa, chroniące prywatność obywateli, z każdym dniem stają się coraz mniej aktualne. Jest już tak dużo baz (choć może dzisiaj jeszcze nie w Polsce), że przeciętny obywatel nie jest w ogóle w stanie sprawdzić, w których figuruje i czy zgromadzone tam o nim informacje są prawdziwe. Nowa ustawa o ochronie praw osobowych, którą ma uchwalić polski parlament, powinna funkcjonować w kontekście zmian środowiska technologicznego, w jakim przyjdzie nam żyć po roku 2000.

Mamy jeszcze szansę

W Polsce istnieje szczątkowy rynek danych osobowych - pozbawiony całkowicie jakiejkolwiek regulacji i kontroli. Dane osobowe są na razie traktowane jako jeszcze jeden towar handlowy.

I bardzo dobrze! Choć może dla niektórych obrońców praw obywatelskich zabrzmi to jak herezja, w gospodarce wolnorynkowej dane osobowe powinny być towarem handlowym. Z tą wszakże istotną różnicą, że dane osobowe są jedyną i wyłączną własnością tego, kogo dotyczą. Ma to daleko idące konsekwencje. Po pierwsze - każdy ma prawo nie wyrazić zgody na to, aby jego dane były przedmiotem jakiejkolwiek działalności handlowej lub biznesowej. Po drugiej - każdy, kto wyrazi taką zgodę, może oczekiwać, iż wykorzystanie jego danych przyniesie mu określone korzyści finansowe. Tylko wówczas można powiedzieć, że dane osobowe stanowią rzeczywistą własność osoby, której dotyczą.

Zamiast wzmacniania praw i budowania instytucji chroniących prywatność obywateli przy obrocie danymi osobowymi, można by stworzyć system, w którym wzmacnia się i cywilizuje obecny rynek danymi osobowymi - tak aby powstał Publiczny Rynek Informacji. Dane osobowe są sprzedawane na nim tak samo jak każdy inny towar, ich cenę zaś wyznacza prawo popytu i podaży. Każdy z obywateli może złożyć do Banku Informacji dane, opisujące jego profil osobowy. Ile ich będzie i jak szczegółowe, zależy to od zainteresowanego. Z drugiej strony, im dokładniejszy swój profil zdeponuje, tym większych z tego korzyści ma prawo oczekiwać. Bank Informacji to instytucja podobna do normalnego banku - ludzie zamiast pieniędzy przynoszą do niego swoje dane, ten zaś nimi obraca, generując określony zysk. Bank Informacji grupuje zebrane dane, agreguje je w zależności od wymagań potencjalnych klientów i sprzedaje na Publicznej Giełdzie Informacji - instytucji podobnej do giełdy towarowej. Zestawy przygotowanych danych kupują organizacje zainteresowane danymi osobowymi - np. firmy prowadzące marketing bezpośredni. Wykorzystanie zakupionych informacji mogłoby podlegać pewnym ograniczeniom - wolno by się nimi posługiwać tylko przez ograniczony czas czy w ściśle określonym celu.

Uzyskane dzięki sprzedaży danych środki finansowe wędrują potem do Banku Informacji, gdzie po rozdzieleniu na informacje dotyczące każdej z osób, która w danym banku złożyła swoje dane, są kierowane bezpośrednio do niej.

Oczywiście, sprawne funkcjonowanie opisanego rozwiązania wymagałoby wdrożenia złożonego systemu wzajemnych rozliczeń finansowych, przepływu informacji i udziału banków w całym przedsięwzięciu. Niemniej stopień komplikacji tego systemu nie byłby wyższy niż w przypadku powszechnie stosowanych obecnie na świecie rozliczeń bankowo-finansowych.

Przykładowo - każdy obywatel biorący udział w systemie miałby konto, w którym zapisywane byłyby wszelkie transakcje z udziałem dotyczących jego danych. Każdy list reklamowy musiałby być tak oznakowany, aby łatwo było zidentyfikować, jaką drogę odbyły dane adresata. Jakiekolwiek wykorzystanie danych osobowych w działalności handlowej lub reklamowej bez zgody zainteresowanego byłoby karalne - a więc posługiwanie się takimi danymi zdobytymi inną drogą niż poprzez publiczną Giełdę Informacji lub bezpośrednio od samego zainteresowanego. Oczywiście, rodzi to pewne trudności - przede wszystkim w całym systemie nie będą chcieli brać udziału ludzie majętni, a więc najbardziej wartościowi dla firm posługujących się danymi osobowymi. Dla bogatych prywatność jest bowiem znacznie bardziej cenna niż ewentualne zyski płynące z udziału w Narodowym Rynku Informacji. Pozostaliby więc ludzie biedni i klasa średnia, niewątpliwie w tym układzie najbardziej atrakcyjna dla Banków Informacji.

System Narodowego Rynku Informacji po raz pierwszy stwarza możliwość, by każdy mógł w ogóle wycofać swoje dane z jakiegokolwiek obrotu handlowego - czego praktycznie nie ma w przygotowywanych obecnie w Polsce ustawach o ochronie danych osobowych. Co więcej, wycofanie to nie wymaga z jego strony żadnej aktywności, jest bowiem traktowane jako zachowanie domyślne. Zarazem jednak rozwiązanie to bynajmniej nie eliminuje handlowego obiegu danych osobowych w skali całego społeczeństwa - właśnie z uwagi na zainteresowanie obywateli finansowymi korzyściami udziału w systemie.

Wady i zalety

Takie rozwiązanie jest niewątpliwie korzystne dla obywateli. Firmy prowadzące działalność związaną z marketingiem bezpośrednim mogą się poczuć zagrożone, jednak w dalszej perspektywie czasowej wprowadzenie takiego systemu mogłoby przynieść im znaczne korzyści. Według danych instytutów badań rynkowych w Stanach Zjednoczonych, co roku jest dystrybuowanych ok. 15 mld listów i katalogów reklamowych. Ponad 75% z tych przesyłek ląduje w koszu na śmieci w ciągu pięciu sekund od ich wyjęcia ze skrzynki i obejrzenia koperty. Nie wiadomo dokładnie, ile w ten sposób jest marnotrawionych pieniędzy - a sądzić można, iż jest to co najmniej kilkadziesiąt milionów USD rocznie. System, w którym odbiorcy sami dobrowolnie przedstawią swoje profile osobowe i na ich podstawie będą otrzymywać przesyłki, powinien okazać się zdecydowanie efektywniejszy. Koszt jego funkcjonowania powinien być też znacznie niższy niż w przypadku obsługi kart kredytowych i debetowych.

Agendy i instytucje rządowe byłyby częściowo wyłączone spod rygoru systemu. Jednak w chwili, w której chciałyby zbierać dane ze źródeł znajdujących się poza administracją państwową lub je sprzedawać, podlegałyby takim samym regulacjom, jak każdy inny podmiot prawny biorący udział w Publicznym Rynku Informacji.

W gospodarce wolnorynkowej rolą państwa jest stworzenie takich ram prawnych, by biznes mógł sprawnie funkcjonować. Zbudowanie Narodowego Rynku Informacji i czuwanie nad tym, aby działał zgodnie z przeznaczenie, jest zadaniem najbardziej odpowiednim dla agend rządu. Obywatele, przekazując swoje dane, rezygnują częściowo z zachowania własnej prywatności, ale za to mogą otrzymać określone korzyści finansowe. Takie rozwiązanie wydaje się być bardziej sprawiedliwe niż ochrona danych osobowych połączoną z brakiem uznania jako ich prawowitego właściciela wyłącznie osoby, której dotyczą. W efekcie wzrośnie ochrona prywatności, gdyż większy będzie koszt jej naruszania.

-----

Przy pisaniu artykułu wykorzystano opracowanie Kennetha Laudona "Markets and Privacy", opublikowane w miesięczniku "Communications of the ACM" we wrześniu 1996 r.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200