Słowo-wytrych

Już Melchior Wańkowicz zwracał uwagę na istnienie w języku słów, które pasują do wielu bardzo różnych kontekstów, tak jak wytrychy do wielu zamków. W naszej branży i jej okolicach takim uniwersalnym słowem jest "architektura". Pojawiły się niedawno nawet wielkie plakaty z hasłem: "Bądź architektem swej kariery".

To, co kiedyś kojarzyło się z monumentalnymi greckimi budowlami, rozeszło się po wielu dziedzinach, rozmieniając się przy okazji tu i tam na drobne. Po próbie znalezienia czegoś wspólnego w tych wszystkich znaczeniach (a nie zaglądając do żadnych encyklopedii i słowników), zostaje jedynie "ład przestrzenny". Ale sama przestrzeń, której ten ład próbuje się nadać, może być już nie tylko rzeczywista, ale także wyimaginowana, ulotna, pozostająca w świecie pojęć i idei.

Skoro zaś architektura ma stanowić ład, to musi on przecież czemuś służyć, a samo to stanowienie musi się czymś kierować. Z tym służeniem to różnie bywało, bo greckie monumenty miały przytłaczać wielkością i zarazem spełniać wymogi kanonów estetycznych, co dzisiaj pewnie podciągnęlibyśmy pod modę. Ale to służenie to również przejrzystość, prostota i łatwość poruszania się, a to ostatnie musi brać pod uwagę jeszcze skalę.

Tkwi też w architekturze silny pierwiastek artystyczny, i to najbardziej chyba czyni to pojęcie tak atrakcyjnym. Stąd "architekt kariery", a nie zwyczajny jej planista czy projektant.

Mamy więc nasz ład przestrzenny, który ma nie razić pod względem estetycznym i jednocześnie porządkować powierzoną przestrzeń, realizując przy tym kilka celów naraz. A że cele te bywają wzajemnie sprzeczne, musi architekt przyjąć również rolę arbitra. Łączny efekt zaś jest taki, że gdziekolwiek zapytać, to słyszy się, że - od wojny do dziś - żadne duże polskie miasto do architektów szczęścia nie miało (co niektórzy odnieśliby też chętnie i do działki informatycznej).

Na tę mnogość można nakładać jeszcze kolejne ograniczenia, takie jak dostępność tworzywa czy ukształtowanie terenu. Inaczej wszakże buduje się w górach, a materiał najlepiej, żeby był w bliskim zasięgu.

Jak to wszystko jednak ma się do architektury, którą, w roli kolejnych uzurpatorów, uprawiamy na naszym informatycznym poletku?

Wcale nie jest tu lepiej, bo mamy tych architektur bez liku: od tej w mikroprocesorach, po modną ostatnio architekturę biznesową. Po drodze zaś jest jeszcze architektura sprzętowa, sieciowa i systemów, by wymienić tylko kilka. Co więcej, dla sensownego działania muszą się one jakoś złożyć, co - ze względu na rozmaitość i zmienność składników - winno odbywać się według reguł. I tak, dochodzi nam jeszcze jakaś architektura integrująca, która ma stanowić w tym wszystkim ład nadrzędny.

Niewiele różni się to, w zamyśle, od tej architektury "prawdziwej" i, podobnie jak ona, ciągle musi zmagać się z tym, jak pogodzić to, co już jest, z tym, co ma być. Cała reszta to rutyna. Bywa, że i z zabarwieniem artystycznym, i czasem nawet niełatwa, ale jednak - rutyna.

Dr Bogdan Pilawski jest głównym specjalistą z zakresu strategii i architektury informatycznej w Banku Zachodnim WBK oraz wykładowcą akademickim.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200