Pustka na sprzedaż

Alice Springs leży mniej więcej w samym środku Australii. Czyli pośrodku niczego. Czerwone Centrum, jak sami Aussie nazywają tę wielką pustkę, zmienia w człowieku poczucie odległości.

Alice Springs leży mniej więcej w samym środku Australii. Czyli pośrodku niczego. Czerwone Centrum, jak sami Aussie nazywają tę wielką pustkę, zmienia w człowieku poczucie odległości.

Do Darwin, stolicy Północnego Terytorium, jest stąd daleko - ponad 1500 km. Jeśli chcemy udać się w kierunku Wielkiej Rafy Koralowej, musimy pojechać nieco na północ do osady Three Ways, skąd odbija jedyna twarda droga, prowadząca na wschód. Nieco na północ, czyli jakieś 700 km. Mityczne, aborygeńskie skały Uluru i Kata Tjuta, leżą więc całkiem blisko, bo raptem niecałe 300 km. Na tyle blisko, że spieszącym się turystom można proponować jednodniowe wycieczki.

Na szczęście nigdzie się nie spieszymy i możemy raczyć się tą pustką do woli. Kiedy człowiek wspiął się na szczyt Uluru, ten 300 m wysokości głaz, może przekonać się na własne oczy, że w promieniu dobrych 100 km nie ma nic, tylko czerwona ziemia i parę gigantycznych, monolitycznych głazów porozrzucanych to tu, to tam. Wystarczy odrzucić w niepamięć całą wiedzę o powstawaniu ziemi, dorzucić odrobinę wyobraźni i już się jest za pan brat z aborygeńską mitologią. Każdy, kto lubi surrealistyczne obrazy, będzie się tu czuł dobrze.

Kiedy człowiek już przywyknie do tego, że odległości mierzy się tutaj setkami kilometrów, zaczyna padać ofiarą tych złudnych kalkulacji. Najbliższy sklep lub stacja benzynowa - parę godzin jazdy. Najbliższy lekarz, posterunek policji lub bank - dobry dzień drogi. Wszystko, do czego przywykliśmy, że jest w zasięgu ręki, nagle okazuje się daleko. Na tyle daleko, że gdy się o tym zapomni, to można narobić sobie niepotrzebnego kłopotu.

W latach dwudziestych zeszłego wieku, radząc sobie z przeciwnościami losu i natury, wielebny John Flynn zaszczepił w Australii ideę Latających Lekarzy.

Łączność radiowa i samoloty cały czas są tutaj w rękach lekarzy najskuteczniejszymi narzędziami, jeśli myślą serio o niesieniu pomocy ludziom porozrzucanym po tym pustkowiu. W latach pięćdziesiątych nauczyciele, podpatrując jak lekarze docierają do swoich pacjentów, założyli w Alice Springs "szkołę w eterze". Rozsyłane pocztą raz na miesiąc papierowe materiały i codzienny, radiowy kontakt z nauczycielem są dla wielu dzieciaków jedyną szansą na ukończenie podstawówki.

Szkoła otwarta jest dla zwiedzających. W centralnym miejscu znajduje się sporych rozmiarów pulpit radiostacji. Na ścianie wisi mapa ze zdjęciami 130 uczniów "porozrzucanych" po Outbacku w promieniu 1100 km od Alice Springs. Gdzieś obok tabliczka z kluczowymi wydarzeniami w histo- rii szkoły. Jednym z ostatnich jest oczywiście udostępnienie uczniom Internetu, a ostatnia pozycja - z datą 1999 r. - to rozpoczęcie interaktywnych zajęć uczeń-nauczyciel za pomocą komputera i Internetu. Przy następnej pozycji z datą "2000" jest już tylko znak zapytania. Co przyniesie nowy wiek?

Dla wielu, którzy upatrują w e-gospodarce wielkich pieniędzy, nauczanie na odległość jest potencjalną kurą znoszącą złote jajka. Dzięki Internetowi wiedza ma szansę stać się towarem sprzedawanym, tak jak gazety czy nagrania. Nie tak dawno Yahoo! ogłosiło, że w poszukiwaniu źródeł utrzymania będzie pomagać wielkim korporacjom w przeprowadzaniu telekonferencji. Kilka dni temu NBA zdecydowała się na pierwszą transmisję meczu na żywo w Internecie. Jak widać, chętnych do finansowania technologii pomocnych przy interaktywnej komunikacji nie będzie brakować. Z jaką więc datą pojawi się wśród kluczowych wydarzeń "szkoły w eterze" pozycja "Sprzedaż pierwszej lekcji przez Internet"?

Australia, Alice Springs, 8 kwietnia 2001 r.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200