Przypowieść o cenie minimalnej

Odnosząc się do stanowiska zaprezentowanego w sprawie Ustawy o zamówieniach przez redaktora Sławomira Kosielińskiego (CW 37/2003) i Michała Rogalskiego, wiceprezesa Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji (CW 46/2003), pozwalam sobie wtrącić swoje trzy grosze. Moim skromnym zdaniem obydwa stanowiska - i redaktora Kosielińskiego, i wiceprezesa Rogalskiego - są nie tylko nie sprzeczne, ale wręcz zgodne. Stawiają tak naprawdę tę samą diagnozę. Prezes Rogalski wskazuje, że litera prawa jest dobra, a praktyka zła, a redaktor Kosieliński pisze, że skoro jest taka fatalna praktyka zamówień, to może trzeba zmienić prawo, które ją kształtuje. Moja teza jest następująca: może i litera prawa jest dobra, ale obowiązująca praktyka jest zła. Zła, bo sferę zamówień publicznych w IT ogarnął syndrom ceny minimalnej.

Odnosząc się do stanowiska zaprezentowanego w sprawie Ustawy o zamówieniach przez redaktora Sławomira Kosielińskiego (CW 37/2003) i Michała Rogalskiego, wiceprezesa Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji (CW 46/2003), pozwalam sobie wtrącić swoje trzy grosze. Moim skromnym zdaniem obydwa stanowiska - i redaktora Kosielińskiego, i wiceprezesa Rogalskiego - są nie tylko nie sprzeczne, ale wręcz zgodne. Stawiają tak naprawdę tę samą diagnozę. Prezes Rogalski wskazuje, że litera prawa jest dobra, a praktyka zła, a redaktor Kosieliński pisze, że skoro jest taka fatalna praktyka zamówień, to może trzeba zmienić prawo, które ją kształtuje. Moja teza jest następująca: może i litera prawa jest dobra, ale obowiązująca praktyka jest zła. Zła, bo sferę zamówień publicznych w IT ogarnął syndrom ceny minimalnej.

Zilustruję to przypowieścią, którą usłyszałem w pewnym ministerstwie. Zorganizowało ono przetarg na sprzęt. Wystartowało w nim aż siedem firm, przy czym pojawiła się następująca ciekawostka. Jedna z cen różniła się od pozostałych prawie dwukrotnie. Reszta znajdowała się w widełkach +/- 20%. Gdy jeden z członków komisji stwierdził, że mamy tu klasyczny dumping i że trzeba ją zdyskwalifikować, przewodniczący żachnął się i powiedział: "Panowie, tak nie można, przecież nie możemy wykluczyć tej oferty tylko dlatego że jest najtańsza".

No właśnie! To zdanie opisuje istotę problemu. Wybór oferty najtańszej stał się jedynie słusznym, optymalnym sposobem rozstrzygania zamówień publicznych w Polsce, bo jest prosty i nie budzi wątpliwości. Co z tego, że art. 91 Ustawy o zamówieniach publicznych pozwala odrzucić ofertę, jeśli nie spełnia ona wymagań technicznych. Jeśli jest ona jednocześnie najtańsza, to komisja jej nie odrzuci, właśnie dlatego że jest najtańsza. Co z tego, że ten sam art. 91 pozwala odrzucić ofertę dumpingową, ale tak się nie stanie, ponieważ jest ona najtańsza, a więc najlepsza!

Powtarza się to jak mantrę i chyba zaczęto w to naprawdę wierzyć.

Michał Rogalski ma rację, twierdząc, że ustawa nie narzuca "formuły sumacyjnej".

Ale ma też rację redaktor Sławomir Kosieliński: w polskich przetargach stosuje się prawie wyłącznie formułę "sumacyjną", bo wydaje się najprostsza, a zarazem jest projekcją mniemania, że jakość i cena są wielkościami niezależnymi. Należy je zatem niezależnie ewaluować na zasadzie porównania z najmniejszą ceną i najlepszą jakością, a wyniki dodać. Problem w tym, że tak się tylko wydaje. Może w branży budowlanej - skąd wywodzi się ustawa - jest inaczej, ale w branży IT jakość rozwiązania rośnie wraz z ceną. Nie czas i miejsce na rozważania modelu matematycznego (opisywanego w CW 47/2003), ale w praktyce ekstremum niekoniecznie wypada tam, gdzie powinno, tzn. gdzie najtaniej. Sztuczki z ewaluowaniem jakości do najtańszej, odrzucaniem dwóch skrajnych cenowo ofert itp. są jedynie próbami doprowadzenia do stanu pożądanego, tzn. najtańsza oferta ma wygrać.

Może rzeczywiście lepszym rozwiązaniem wydaje się często stosowana w przetargach unijnych formuła ilorazowa. Niezależnie jednak od formuły, ewaluacja jakości technicznej musi być zrobiona uczciwie i zgodnie z jednoznacznymi zasadami. Jeśli cena minimalna nie przestanie odgrywać tak dużej roli, to może nikomu nie będzie się opłacało tworzyć dobrych jakościowo - i dlatego drogich - rozwiązań. Zaoferuje się byle co, a kolejnymi aneksami załata dziury, tak że firma nie ugrzęźnie w darmowych naprawach gwarancyjnych.

Nawiasem mówiąc, w opisanej przypowieści oferta najtańsza została odrzucona za braki formalne. Nie pamiętam jednak, czy była po prostu niechlujnie przygotowana, czy zadziałał wspomniany przez redaktora Sławomira Kosielińskiego mechanizm samouwalacza.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200