Przydatność konwenansów

Oszołomieni wolnością cyberprzestrzeni odrzucamy tradycyjne dobre maniery, wszyscy jesteśmy ze sobą za pan brat i z obcymi ludźmi swobodnie rozmawiamy na najbardziej intymne tematy.

Oszołomieni wolnością cyberprzestrzeni odrzucamy tradycyjne dobre maniery, wszyscy jesteśmy ze sobą za pan brat i z obcymi ludźmi swobodnie rozmawiamy na najbardziej intymne tematy.

Kiedy spotykamy kogoś nowego, nie śledzi nas żadna ciotka czy kuzyn, którzy o niczym innym nie marzą jak o tym, by zepsuć nam zabawę uwagami w rodzaju - "przecież w ogóle nie znasz tego pana," "nie wiesz co też robią jego rodzice", "a w jakiej mieszka dzielnicy" lub "czy on chodzi do szkoły".

W naszym idealizmie uważamy, oczywiście, że wszystkie te staroświeckie konwenanse, nie pozwalające młodej kobiecie rozmawiać z mężczyzną, który nie był jej formalnie przedstawiony przez wspólnego znajomego, są drobnomieszczańskimi przesądami lub wręcz więziennymi kratami, zamykającymi nam dostęp do fascynującego świata, w którym wszyscy są przyjaciółmi. Konwenanse jednak spełniały pewną pożyteczną funkcję - stanowiły instrumenty "kontroli jakości" naszych społecznych kontaktów i zmniejszały groźbę, nazwijmy to, towarzyskich nieporozumień.

Dziwnym zbiegiem okoliczności obie ofiary "informacyjnego szumu," których historie postanowiłem tu opowiedzieć "ku przestrodze," miały na imię Sharon. Pierwsza z nich, Sharon Krum, 20-letnia studentka Barnard College, "zapoznała" wczesnym latem 1996 r. poprzez Internet niejakiego Olivera Jovanovica, doktoranta z Columbia University, lepiej dziś znanemu czytelnikom brukowej prasy jako "seksualny cybersadysta". Po trwających kilka miesięcy elektronicznych konwersacjach, których przedmiotem była między innymi nekrofilia i sadomasochizm, dwoje młodych ludzi uznało najwyraźniej, że znają się już dość dobrze, by spotkać, jak się to mówi w sieciowym żargonie, IRW (In Real World) - czyli w rzeczywistym świecie.

Pamiętne to spotkanie, które odbyło się w listopadzie w nowojorskim mieszkaniu Jovanovica, znalazło swe ostateczne zakończenie w sądzie, który w maju 1998 r. skazał go na karę od 15 lat więzienia do dożywocia. Za co, można spytać, skoro ofiara (czy może "partnerka") jego nie poniosła nawet istotnego uszczerbku na zdrowiu - nie mówiąc już o życiu? Wystarczy powiedzieć, że kiedy zaczął zachowywać się wobec Sharon - nazwijmy to - niedelikatnie, ta oświadczyła mu naiwnie, iż w głębi serca jest przekonana, że tak naprawdę jest on dobrym i szlachetnym człowiekiem. Był to błąd, ponieważ przez następnych 20 godzin Jovanovic przekonywał ją jak bardzo się myli, co robił między innymi oblewając roztopioną parafiną eksponowane części jej ciała. Oczywiście, po uprzednim jej związaniu.

Jeszcze gorszy los spotkał, w tym samym mniej więcej czasie, kobietę nazwiskiem Sharon Lopatka, zamieszkałą w stanie Maryland, poszukującą poprzez Internet brutalnego mężczyzny, który zgodziłby się ją torturo- wać. Być może były to tylko jej "elektroniczne fantazje", których nigdy nie brała dosłownie. Niestety, w swych internetowych wędrówkach napotkała Roberta Fredericka Glassa, lat 45, który najwyraźniej był pozbawionym poczucia humoru osobnikiem, biorącym wszystko dosłownie. Kiedy Lopatka zaginęła bez śladu - zostawiając swemu mężowi enigmatyczny komunikat, iż "opuszcza go na zawsze i nie życzy sobie, by poszukiwał człowieka, który jej «to» zrobił" - w jej komputerze znaleziono szczegółowy opis jej zaplanowanej przez nią samą śmierci. F. Glass tłumaczył się, że był to wypadek i po prostu "pętla się za mocno zacisnęła". Został skazany na karę śmierci.

Morał z tych historii jest taki, że choć można wielu nowych ludzi "zapoznać" przez Internet, trudno jest ich naprawdę poznać.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200