Podpatrzyć pośrednika

Poszukując pracy za granicą, trzeba zachować daleko idącą podejrzliwość i nieufność

Poszukując pracy za granicą, trzeba zachować daleko idącą podejrzliwość i nieufność.

Coraz większa grupa informatyków poszukuje pracy za granicą, przede wszystkim w USA i Kanadzie. Wielu z nich już w kilka bądź kilkanaście dni po przyjeździe znajduje interesujące zajęcie. Dzięki ich opiniom, osoby planujące wyjazd utrwaliły w sobie przekonanie, że tam "praca niemal leży na ulicy". Tymczasem niektórzy wyjeżdżający na własnym przykładzie doświadczyli, że jest inaczej - nawet doskonale wykwalifikowany specjalista może mieć problemy ze znalezieniem pracy. Wszystko zależy od odpowiednich pośredników - firm, które zajmują się załatwianiem formalności związanych z wyjazdem i ułatwiających znalezienie pracy w USA.

Uwaga na niepewne oferty

Wybierając się za ocean, należy bardzo dokładnie sprawdzić firmę, organizującą wyjazd. Większość ogłoszeń zamieszczanych w prasie i na stronach internetowych polskich grup dyskusyjnych pochodzi od firm doradczych, które załatwiają formalności związane z wyjazdem, "sponsorują" wizę H1-B, a na miejscu w USA zajmują się poszukiwaniem pracy dla tak zwerbowanego fachowca. Jest to bardzo wygodny układ i najprostszy sposób na zdobycie wizy z prawem do pracy. Niestety, wielu pośredników to małe kilkuosobowe firmy, których rzetelne sprawdzenie jest niezwykle trudne. "Na ofertę trafiłem na jednej z polskich grup dyskusyjnych. Mieliśmy wyjechać razem z kolegą, okazało się jednak, że ten w ostatniej chwili zrezygnował. Dopełnienie wszystkich formalności było dość proste i wszystko wyglądało interesująco. Miałem jechać do jednego z trzech światowych centrów firm ubezpieczeniowych. W ciągu 2-3 dni miałem odbyć pierwsze rozmowy kwalifikacyjne, po 5-7 dniach zaś rozpocząć pracę. Potem moja firma miała mi pomóc w zdobyciu zielonej karty i ubezpieczyć mnie" - mówi jeden z Polaków poszukujących pracy w USA. - "Skończyło się tym, że siedzę tu już 3 miesiące, a firma nie potrafi mi znaleźć pracy. Układ jest o tyle wygodny, że wynajęto mi mieszkanie, dostaję «pensję». Nie mam jednak dostępu do komputera, co utrudnia chociażby poszukiwania pracodawcy na własną rękę".

Firma, która ściągnęła pechowego informatyka, okazała się kilkuosobowym przedsięwzięciem, które jej właściciele traktują jako dodatkowe źródło dochodów. Nie miała biura, nie zamieszczała ogłoszeń, a pracy dla inżynierów poszukuje poprzez osobiste znajomości. Na razie nie przynosi to żadnych rezultatów, a większość sprowadzonych przez nich informatyków miesiącami czeka na oferty.

Znając lepiej okolicę

Każdą firmę, która zajmuje się poszukiwaniem pracowników, trzeba bezwzględnie sprawdzić. Należy unikać firm bez własnego biura z co najmniej kilkoma pracownikami. Wśród amerykańskich pośredników standardem staje się posiadanie własnej strony WWW, podejrzenia powinno więc wzbudzić każde ogłoszenie pozbawione takiego odnośnika.

Przed wyjazdem należy także sprawdzić warunki finansowe - jaką część należnego wynagrodzenia inkasuje pośrednik, jaka jest średnia płaca w regionie, w którym zamierzamy podjąć pracę, ile wynoszą realne podatki od wynagrodzenia. Niektóre firmy żerują na słabej znajomości realiów rynku pracy w USA. Podpisują z informatykiem umowę z ustalonym z góry wynagrodzeniem. Z perspektywy odległego kraju pensja wydaje się atrakcyjna, na miejscu jednak okazuje się, że wystarczy zaledwie na utrzymanie, a pośrednik "wypożyczający" informatyka zabiera niemal drugie tyle z kontraktu.

Wyjeżdżając do Stanów Zjednoczonych, warto zadbać o odpowiednie zabezpieczenie. Najlepiej jeszcze będąc w kraju zdobyć kilka adresów "łowców głów", do których w razie kłopotów można się zwrócić. Nie jest to wprawdzie zbyt uczciwe, a w razie wykrycia "zdradzona" firma potrafi odesłać specjalistę do domu, jednak okazuje się, że tylko takie "triki" mogą zabezpieczyć przed niemiłymi niespodziankami.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200