Pisać każdy może
- 17.02.2009
Ostry, podniesiony ton głosu, słowa wypowiadane przy napiętym gardle i z szybkością karabinu maszynowego. Wszystkiemu, co jest do podania, trzeba nadać posmak sensacji.
Ostry, podniesiony ton głosu, słowa wypowiadane przy napiętym gardle i z szybkością karabinu maszynowego. Wszystkiemu, co jest do podania, trzeba nadać posmak sensacji.
To radio.
W telewizji jest tak samo, tyle, że rolę dodatkowych akcentów pełnią ruchy ciała, unoszonego z lekka w stosownych momentach i zaraz opuszczanego, jakby mówiący zamierzał wstać i porzucał ten zamiar, zanim jeszcze zaczął go na dobre realizować. Sensacją musi być i komunikat o pogodzie i o korkach na ulicach miasta.
Krzyczące, obiecujące sensację tytuły z pierwszych stron i okładek. Próby przekuwania w niezwykłość zdarzeń zwykłych i banalnych. Wszystko może być sensacją, wszystko daje się zamienić w kryminał lub w rozdzierającą duszę i serce historię, bo wtedy ludzie to kupią. To obraz przeciętnej polskiej gazety codziennej czy tygodnika. I to niekoniecznie z niższej półki.
Pewno wszędzie na świecie takowe przypadki się znajdą, ale u nas wszystko jest do góry nogami, więc tu przykład idzie paradoksalnie od dołu w górę, od kiepskich do lepszych, co w sumie przekłada się na to, że wszyscy czują się zmuszeni do działania pod dyktando dołów.
To samo można powiedzieć o licznych serwisach internetowych, większość z których mieni się portalami, bo to dodaje wagi i powagi.
Maniera taka normalnie jest zwyczajnie śmieszna, ale w naszym, masowym wydaniu potrafi stać się nawet irytująca.
I jeszcze wszyscy od wszystkich przepisują, każde źródło bez sprawdzenia traktując jak wyrocznię. Bywa - nawet i wtedy, gdy sama przepisywana treść nie trzyma się przysłowiowej kupy.
Przesada? Jeżeli nawet tak, to znikoma.
I tu ponownie a niespodziewanie dopada nas sprawa kryzysu - tym razem irlandzkiego, a konkretnie w irlandzkim sektorze bankowym. W naszej prasie i w naszych serwisach internetowych pojawiły się liczne notki, dłuższe komunikaty i całkiem spore nawet teksty o sytuacji w tym irlandzkim sektorze. Były takowe też w pismach i serwisach mieniących się fachowymi czy branżowymi. Nie ominęło to i iluś tam krajowych wiadomości radiowych i telewizyjnych.
Wniosek z tego wszystkiego jest jeden – dawno nie zaprezentowano kolektywnie takiego konglomeratu nieścisłości i bzdur, powtarzanych i przepisywanych często bezkrytycznie jeden za drugim, byle wykrzesać z tego choćby i cień sensacji. Prezentowany przy okazji brak elementarnej wiedzy o kraju, o którym się pisze i na temat którego głosi się mentorskie opinie, był tak porażający, że sprawiał wrażenie – jak to określono kiedyś w którymś z kabaretów – albo prowokacji, albo głupoty.
Nikt nie zadał sobie trudu przeczytania jednego chociażby artykułu w prasie irlandzkiej, a jeżeli już to zrobił, to zapewne stosując metody poznane na szybkim kursie szybkiego czytania i znajomość języka wyniesioną z nieobciążających obowiązkiem obecności lektoratów angielskiego. Mylono wszystko – nazwy, skróty, pełnione na rynku role i zakresy działania, a na koniec też fakty i ich interpretacje.
I powtarzali to wszyscy - wielcy i mali, uważani za poważnych i tacy sobie, ci bardzo w swym o sobie mniemaniu wąsko fachowi, jak i specjaliści od wszystkiego.
Na pełną listę tych „mądrości” (bo wszystko było w takim właśnie utrzymane tonie) nie starczyłoby dwóch felietonów, jak ten.
Ale – nie ma tego złego itd., bo teraz przynajmniej już wiadomo, jaką miarkę przykładać do niektórych naszych źródeł. Tym przypadkiem świetnie potwierdziły one krążący u nas od niedawna dowcip (dzięki za podesłanie!): ekspert od finansów mówi do kolegi, patrząc w ekran komputera: Zupełnie nie rozumiem tych wykresów. Na to tamten: - Poczekaj chwilę, zaraz ci to wytłumaczę. A wtedy ten pierwszy: - Wytłumaczyć, to ja też potrafię.