Nowa sieć i nowy świat

Czy da się uwolnić e-świat od spamu? To otwarte pytanie - od odpowiedzi na nie może zależeć więcej, niż nam się wydaje.

Czy da się uwolnić e-świat od spamu? To otwarte pytanie - od odpowiedzi na nie może zależeć więcej, niż nam się wydaje.

Dzięki demonopolizacji struktur informacja przestała być dobrem rzadkim - za to od rzadkości przeszliśmy do jej nadobfitości. Paradoksalnie jednak nadmiar informacji wywołuje podobne skutki, co jej niedobór. Pogłębia się jej redundantność, która jest cechą systemu obfitującego w środki produkcji i dystrybucji informacji. Szacuje się jednak, że 80% ludzi potrzebuje nie więcej niż 20% wiedzy. Zapewne podobne proporcje występują też w sieci. Dla tych 80% wystarcza wiedza darmowa, bo właśnie redundantne informacje są tanie albo wręcz darmowe. Wiedza unikatowa kosztuje.

Nadmiarowość układów w systemach technicznych to multiplikacja bezpieczeństwa. Redundancja w komunikacji i obiegach kulturowych to powtarzalność treści masowych, zwłaszcza reklamowych, które są "pompowane" do milionów głów. Nadmiar informacji może zamulać, ale wiele z nich może być jutro przydatnych, czego dzisiaj jeszcze nie wiemy. Jak powiadał Norbert Wiener, do zapłodnienia wiedzy dochodzi wtedy, gdy dwie informacje żywotnie sobie potrzebne mogą się zetknąć.

W praktyce jednak redundancja oznacza produkcję spamu, a przedzieranie się przezeń wymaga coraz lepszych informacyjnych bypassów. Będą to ciągłe zmagania między twórcami programów filtrujących a spamami klonowanymi przez same programy. Dlatego spam będzie jednym z większych zagrożeń dla kultury i wiedzy.

Dzika sieć

Wielu ludzi nie radzi sobie z przeciążeniem, zalewem informacji, nie wszyscy mogą i potrafią kontrolować go sami, czyli być niezależni, co dotyczy w pierwszym rzędzie ludzi gorzej wykształconych. Rośnie zapotrzebowanie na pośredników, ale są to już inni pośrednicy - "kiperzy informacji". Badają oni jej zawartość i wartość, pomagają w nawigacji, integrują, analizują, wskazują trendy, kontekstualizują i autentyfikują informacje, integrując je z istniejącą wiedzą, nakładają na nie matryce kulturowe, aby nie zagubić się w tym oceanie i by nadmiar nie okazał się tylko iluzją wolności wyboru. Informacja może być nic nie warta, jeśli nie jest zintegrowana z wiedzą. Nie każdy może sobie z tym poradzić, stąd jednak, jak się okazuje, potrzebni są nadal jacyś pośrednicy. Na takich specjalistów rośnie zapotrzebowanie. Mają oni coraz większą wiedzę i władzę.

Tacy "żywi pośrednicy" będą jednak coraz mniej potrzebni. Są w coraz większym stopniu zastępowani "cyfrowymi pośrednikami" - agentami, którzy będą nam służyć, ale przy tym będą się uczyć o nas (by nam lepiej usługiwać), co oznacza, że będą wiedzieć o nas coraz więcej, stając się doskonale zorientowanymi w naszych potrzebach, profilach intelektualnych i osobowościowych. Nie będą to jednak jedynie dobrzy agenci; pojawią się także źli, wciskający nam coraz więcej spamu.

Żyjemy w epoce wyłaniania się przestrzeni, która wciąż pozostaje niezagospodarowana przez instytucje kontroli demokratycznej, etycznej i prawnej - taka jest cyberprzestrzeń, w której, jak powiada Zygmunt Bauman, gospodarują dziś siły obojętne na prawo międzynarodowe i opinię światową. W takiej sytuacji "normą staje się nagminne uciekanie się do «zwiadu bojem». Wydaje się bitwę nie po to, by zawojować teren, lecz by zbadać, jak daleko przeciwnika można wyprzeć, do jakiego kompromisu zmusić, od jakich roszczeń odwieść".

Starych instytucji tworzonych w innym ładzie nie da się przenieść w nową epokę "na żywca". Trzeba więc, tak jak to miało miejsce w przypadku cywilizacji analogowej, najpierw przejść przez epokę dzikości i barbarzyństwa. Wiele praktyk w sieci pokazuje, że niestety jesteśmy jeszcze w tej fazie. Tak jak był Dziki Zachód, zanim się ucywilizował, tak mamy jeszcze przeciążoną spamem "dziką sieć". W przestrzeni państwa sieciowego użytkujące ją podmioty nie muszą dla swych działań uzyskiwać demokratycznej legitymacji. Internet jest dziś traktowany jak niegdyś niczym nieograniczone wolne zasoby przyrody albo otwarte morze bez podlegających czyjejkolwiek suwerenności wód przybrzeżnych. Nie wiemy, kiedy Internet się ucywilizuje. Niektórzy twierdzą, że musi, jeśli cywilizacja ma przetrwać; zdaniem sceptyków nie jest to takie pewne.

David Ronfeld i John Arquila Borders w książce Territoriality and the Military in the Third Millennium (http://www.ciaonet.org/wps/mob12 ) powiadają, że żyjemy jeszcze w czasach cyberśredniowiecza. Nasuwa się im także analogia do Dzikiego Zachodu. W takim świecie nie było bezpieczeństwa powszechnego, jedynie względny komfort w obrębie zamkniętych enklaw fortów i zamków, których odpowiednikami są dziś systemy informatyczne, które chroni firewall. Znowu obowiązuje zasada nieufności, ufać można tylko ludziom sprawdzonym, gdy zaś opuścimy bezpieczny fort, liczmy tylko na siebie. Tak jak wtedy zbójcy, tak dziś wszędzie czyhają hakerzy i mnożący się rozbójnicy sieciowi różnej maści. Widać tu nawiązanie do czasów późnego Rzymu - kwitnącej cywilizacji nękanej przez barbarzyńców.

Kilka pytań

Nie ulega wątpliwości, że wielu użytkowników technologii informacyjnych jest rozczarowanych kierunkiem ich ewolucji. Potwierdzają to badania. Wynika z nich, że jeśli umieścimy Internet na skali potrzeb, to relatywnie tracą na znaczeniu potrzeby wyższe, które może on zaspokajać: przynależności, statusu społecznego, samorealizacji - rośnie zaś potrzeba bezpieczeństwa, na zapewnienie którego idzie coraz więcej energii i środków, nie mówiąc już o kompromisach z wolnością. A i to wcale nie jest pewne, czy ten kompromis przyniesie więcej bezpieczeństwa.

A przecież nie tak miało być. Można się było spodziewać bardziej przyjaznego społeczeństwa informacyjnego. Były ku temu podstawy, kiedy raczkującą sieć zaludniały pozytywni bohaterowie i aktorzy, były więc powody do optymizmu. Ale sieć rozlała się szeroko. Im bardziej się demokratyzowała, tym bardziej świat ze wszystkimi dobrymi i złymi cechami się do niej wdzierał. Rzeka rozlana szeroko traci swoją głębię. Życie kwitnie na płyciznach, ale jest nurt, do którego jednak tylko nieliczni maja odwagę wejść. Według prawa Theodore'a Sturgeona 90% wszystkiego to shit. Rośnie koszt dotarcia do tych 10 lepszych procent. Potrzeba coraz sprawniejszych "silników czyszczących" infomasę, czyli rudę informacyjną. Jak zrzucić z siebie te 90% i dotrzeć do reszty? Tylko nieliczni chcą i mogą to zrobić.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200