Nie wiadomo czy stabilnie, ale na pewno trudniej

W gabinetach rządowych i na giełdach ignoruje się fakt, że gospodarka składa się z przedsiębiorstw, a nie z pieniędzy.

Nie wiadomo czy stabilnie, ale na pewno trudniej

W gabinetach rządowych i na giełdach ignoruje się fakt, że gospodarka składa się z przedsiębiorstw, a nie z pieniędzy.

Niedobrze czuuję się w roli Kasandry, bardziej odpowiada mi rola dobrej wróżki. Przed rokiem przestrzegałem przed zbytnim optymizmem w czasie, gdy nie było jeszcze widać wyraźnie schyłku chwilowego ożywienia gospodarczego. Wskazywałem na długofalowe niepokojące tendencje, objawiające się powolnym, lecz nieustannym obniżaniem się rentowności przedsiębiorstw. Takie zjawisko zawsze oznacza, że słabnie konkurencyjność gospodarki oraz maleje źródło środków na samodzielny rozwój przedsiębiorstw. Kilka miesięcy później nasza gospodarka ujawniła swą słabość, gdy zachwiał nią kryzys rosyjski.

Trzeba wyraźnie powiedzieć, że Rosja jest co prawda drugim partnerem handlowym Polski, ale obroty z nią to zaledwie 5-8% całej naszej wymiany z zagranicą. Spadek o kilkanaście procent tych niewielkich obrotów oraz presja na nasz rynek wycofujących się stamtąd firm zachodnich wystarczyły jednak, aby stagnacja będąca wynikiem polityki ochładzania popytu przemieniła się w dramatyczny spadek aktywności gospodarczej.

Dzisiaj sytuacja jest poważna. Dyrektorzy kilku najlepszych polskich przedsiębiorstw powiedzieli mi, że mają o 35-40% zamówień mniej niż przed rokiem. Nietrudno dostrzec zastój na rynku materiałów, wydłużanie cykli produkcji budowlano-montażowej z powodu braku pieniędzy u inwestorów i spadek zatrudnienia niemal w całej sferze wytwarzania.

Krótkookresowa polityka gospodarcza, a właściwie pieniężna, jest znakomita i skuteczna. Stawia sobie za cel hamowanie narastania obu deficytów, handlowego i płatniczego, aby uchronić kraj przed kryzysem walutowym. Jednak zarówno ożywianie gospodarki, jak i jej schładzanie jest niebezpieczne i nie może na dłuższą metę rozwiązać problemu deficytu, ponieważ nawet najlepsze spekulacje pieniędzmi nie usuną jego podstawowej przyczyny - niskiej i malejącej zdolności konkurencyjnej sektora przedsiębiorstw jako całości.

Schładzanie gospodarki jest nawet gorsze niż jej ożywianie, ponieważ jest kontynuacją polityki, którą krytykowałem przed rokiem, prowadzącej do ubożenia przedsiębiorstw, obniżania ich rentowności, a więc m.in. obniżania ich międzynarodowej konkurencyjności. Ilustruje to wykres (str. 182) sporządzony przez Główny Urząd Statystyczny, przedstawiający trendy w rentowności podmiotów gospodarczych (z wyjątkiem rolnictwa, rybołówstwa i rybactwa, leśnictwa, łowiectwa, banków, instytucji ubezpieczeniowych i szkół wyższych) w okresie listopad 1997 r. - listopad 1998 r.

Trzeba dodać, że w omawianym okresie spadkowi rentowności przedsiębiorstw towarzyszył wzrost obciążeń ich wyniku finansowego brutto z 46 aż do 55,2%. Strach pomyśleć, co się stanie w roku 1999, jeśli kierunek zmian nie zostanie odwrócony.

Przypomnijmy, że koncepcja schładzania gospodarki zrodziła się jako reakcja m.in. na gwałtownie rosnący popyt inwestycyjny i niebezpieczny wzrost kredytu. Stawia ona sobie za cel obniżenie popytu zarówno na rynku inwestycyjnym, jak i konsumpcyjnym. Jej doskonała skuteczność, w powiązaniu ze skutkami kilkuletniej polityki ograniczania zysków przedsiębiorstw, musi doprowadzić do obniżenia dynamiki, a nawet rzeczywistego spadku wydatków inwestycyjnych.

Historia dowodzi także, że nawet gdy napływ środków własnych na rozwój przedsiębiorstw jest ograniczony, nie musi on oznaczać redukcji wydatków na rozwój. Na przykład w trudnym 1997 r. stopa inwestycji osiągnęła w pewnym momencie niebywale wysoki poziom -22%.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200