Natura hakera

Odróżnienie wrogów od przyjaciół jest starym, powiedzieć można odwiecznym problemem, z którym borykają się wszystkie walczące o przetrwanie istoty. Zdaniem wielu uczonych ewolucjonistów, jest to centralny problem, wokół którego obraca się od milionów lat ewolucja naszego gatunku. Niektórzy twierdzą wręcz, że Pan Bóg (czy też natura) dała nam mózg po to, by się nawzajem oszukiwać, a także - by umieć zdemaskować próby oszustwa

Odróżnienie wrogów od przyjaciół jest starym, powiedzieć można odwiecznym problemem, z którym borykają się wszystkie walczące o przetrwanie istoty. Zdaniem wielu uczonych ewolucjonistów, jest to centralny problem, wokół którego obraca się od milionów lat ewolucja naszego gatunku. Niektórzy twierdzą wręcz, że Pan Bóg (czy też natura) dała nam mózg po to, by się nawzajem oszukiwać, a także - by umieć zdemaskować próby oszustwa.

W tych ewolucyjnych zmaganiach era komunikacji elektronicznej drastycznie zmieniła naszą codzienność i reguły społecznej gry w stopniu, z jakiego mało kto (może poza Teodorem Kaczynskim) w pełni zdaje sobie sprawę. Przekonanie, że tzw. ład społeczny opiera się na przestrzeganiu prawa i ściganiu przestępców, którzy je naruszają, jest tylko częściowo słuszne. Już w 1924 r. brytyjski polityk Lord Moulton napisał: "Biada narodowi, który próbuje oprzeć swe codzienne transakcje wyłącznie na rządach prawa. Naprawdę wielkie narody - głosił Moulton - posługują się do kodyfikacji zachowań swych członków w większej mierze kulturą niż prawem. Kultura, która nakazuje ludziom zachowywać się w określony sposób nie z obawy przed karą sądową, lecz utratą reputacji". Innymi słowy - a jest to myśl, którą niedawno rozwinął w swej książce "Trust" Francis Fukuyama - sprawne funkcjonowanie społeczeństw opiera się na wzajemnym zaufaniu.

W jaki sposób zaufanie to jest budowane w ludzkich grupach? Adepci modnej ostatnio dyscypliny naukowej, zwanej psychologią ewolucyjną - której jednym z rzeczników jest amerykański dziennikarz i autor książki "Moralne zwierzę" Robert Wright - twierdzą, że zaufanie nie jest przejawem łatwowierności, lecz ciężko zapracowanym przywilejem. Kiedy gatunek nasz po "wygnaniu" z afrykańskiej dżungli, trafił na sawannę, gdzie życie było trudne i pełne zasadzek, nasi przodkowie nie mogli przeżyć w samotności i musieli nauczyć się nowych "grupowych zasad współżycia", np. altruizmu. Kiedy jeden z nich był w potrzebie, mógł on (bądź ona) liczyć na pomoc innych. W warunkach ograniczonych zasobów, altruizm taki miał adaptacyjny sens tylko wówczas, gdy ludzie otrzymujący wsparcie przestrzegali "społecznej umowy" i w momencie kiedy ich dawni dobroczyńcy sami znaleźli się w opałach, spieszyli im z pomocą. Zasoby jednak były ograniczone, mogło więc się "opłacać" naszemu paleolitycznemu przodkowi - z biologicznego punktu widzenia - oszukiwać swych pobratymców i nie odwzajemniać uzyskiwanej od nich pomocy.

Niewiele zresztą od tych kilku milionów lat zmieniliśmy się. Kiedy np. w czasie przypadkowej wizyty w sklepie natrafiamy wymarzoną parę butów, a nie mamy przy sobie pieniędzy, to nie prosimy obcego sprzedawcy, by je dał nam na kredyt, lecz rozglądamy się za znajomym, u którego moglibyśmy zaciągnąć krótkoterminową pożyczkę. Mamy szczęście, bo akurat zza wieszaka z krawatami wygląda Zdzichu, którego wprawdzie po raz ostatni widzieliśmy przed rokiem, ale ma on opinię człowieka na ogół uczynnego. Prosimy go o pożyczenie "do jutra" 200 zł i to, co wydaje się prostą transakcją, staje się w istocie pojedynkiem dwóch intelektów. Jeśli Zdzichu odpowiada nam z żalem w głosie, że zostawił portfel w samochodzie, rejestrujemy tę informacje w naszym "banku danych" wraz z serią prawdopodobnych interpretacji ("łże jak pies," "zawsze był roztargniony," "aha, a poprzednim razem mu postawiłem piwo" itd.). Zdzicho, z kolei, przyglądając się nam z fałszywym (a może szczerym) zakłopotaniem, kalkuluje: "Znów ktoś próbuje mnie naciągnąć, mówiąc później, że żona ciężko się rozchorowała" albo "Może bym mu pomógł, ale on w końcu jest tylko młodszym referentem i nie wart, bym się fatygował do samochodu". Tego typu trudne codzienne decyzje składały się na życie już ludzi jaskiniowych i - w opinii części środowiska naukowego - właśnie takie wzajemne przechytrzanie się sprawiło, że nasz mózg zrobił się taki duży.

Według - np. Roberta Wrighta - mózg nasz jest wystarczająco duży, by zgromadzić i przetwarzać informacje, dotyczące przeszłego zachowania się i postępków mniej więcej stu innych ludzi - bo tylu członków, według szacunkowych ocen antropologów, liczyły sobie przeciętnie pierwotne grupy ludzkie. W grupach tych wszyscy znali wszystkich i znali ich "historie życia", na podstawie której mogli podejmować racjonalne decyzje co do stopnia zaufania do poszczególnych osobników. Dodajmy do tego fakt, że międzyludzka komunikacja była przez miliony lat oparta na bezpośrednim kontakcie i nasza ocena prawdomówności innych tylko częściowo opiera się na analizie logicznej ich "werbalnych komunikatów" i porównywaniem ich treści z "historyczną bazą danych". O tym, czy możemy komuś w danym momencie ufać, wnioskujemy w znacznej mierze na podstawie tonu jego głosu, wyrazu twarzy, gestykulacji - czasem nawet wydzielanego zapachu.

Ta sama adaptacyjna gra sprawiła, że w ciągu ostatnich milionów lat doprowadziliśmy nasz język do takiego wyrafinowania, że służy nam nie tylko do wydawania komend i przekazywania informacji, ale też do tworzenia poezji i pisania powieści, czyli misternych i niewinnych zmyśleń. Co nieco się od paleolitu w naszym życiu zmieniło, ale pewne podstawowe mechanizmy i motywacje naszego zachowania pozostały te same. Nadal żyjemy w grupach, nadal koncepcja "ludzkości" jest dla nas mglistą abstrakcją i jesteśmy sprawni w rozróżnianiu "naszych" od "obcych." Naszym, na ogół, warto czasem pomoc - obcym zaś, no cóż, wysłanie drobnej sumy na wspomożenie głodujących Etiopczyków daje nam moralną satysfakcję (i może przyczynić się do poprawy naszej reputacji, a więc pośrednio statusu w grupie), choć przecież żadna matka nie pozostawi swoich dzieci pod opieką przygodnie spotkanego obcokrajowca. "Nasi" - mimo że nie zawsze godni pełnego zaufania - to też ludzie, z którymi możemy niekiedy dzielić sekrety, zwiększając tym samym poczucie spójności i grupową solidarność. Jak ostatnio wykazały badania psychologów, ludzie, których łączy sekret, wydają się też sobie nawzajem bardziej pociągający seksualnie...

Oczywiście, nauczyliśmy się komunikować między sobą na znaczne odległości wkrótce po wynalezieniu pisma (a następnie papieru i poczty). Retoryka i wiarygodność słowa pisanego rządzą się trochę innymi prawami niż bezpośrednia komunikacja werbalna, ale kłamstwo "na piśmie" zawsze było bardziej niebezpieczne niż "bujanie" podczas rozmowy. Scripta manet... Wynalazek telefonu wprowadził tu pewne nowe możliwości. Możemy zadzwonić z knajpy do naszej małżonki z niemiłą nowiną, że szef znów kazał nam zostać po godzinach, by kończyć roczne sprawozdanie. Nadal jednak trudno nam było podszyć się pod inną osobę i - np. podając się za jej przyjaciółkę, spytać od niechcenia, jak spędziła dzień. Ponadto, nawet przez telefon, trudno jest ukryć czy dobrze udawać szczere emocje, ich ekspresja bowiem znajduje się po części poza naszą świadomą kontrolą.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200